środa, 7 maja 2014

"Kto pierwszy powie "kocham" przegrywa "

Leci do was rozdział 4 ;)




Kto pierwszy powie "kocham" - przegrywa [4]

Otrzeźwiałem, więc mój, jakże wyśmienity, plan trafił na pierwsze miejsce, czyli czytając między wierszami: znaleźć sobie dziewczynę. Nie szukałem za długo. Po prostu szedłem po szkole i przysłuchiwałem się myślom płci przeciwnej. (Nadal nie wiedziałem, jak się wyłączyć, ale już zacząłem odróżniać poszczególne głosy, no i oczywiście czasem – ale to było bardzo rzadko – potrafiłem je trochę przyciszyć.)

Mijałem właśnie trzecie piętro, gdy usłyszałem cichutki głosik, który wymawiał moje imię z uwielbieniem. To mi się podoba! Wyjrzałem zza rogu, a moim oczom ukazała się Samanta Werber. Cały czas ona. No, cóż, może to jakieś przeznaczenie albo po prostu znak?

- Cześć – podszedłem i zagadałem jako pierwszy. Zarumieniła się.

- Cześć – wyjąkała, a jej głos był słodki, chociaż brakowało w nim stanowczości i pewności siebie. No, ale okej, nie będę wybrzydzał. W końcu bierze się, co dają, nie?

Wskazałem ręką na korytarz zapraszając, aby poszła ze mną. Wyruszyliśmy. Początkowo było cicho, jednak z czasem chyba się do mnie przekonała, bo rozmawialiśmy ze sobą jak dobra para znajomych. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, że można z dziewczyną gadać jak z najlepszym kumplem, bo przeważnie nasze usta zajęte są czymś innym.

Odprowadziłem ją pod chimerę, ponieważ była Krukonką.

- Cóż, miło było – powiedziałem. – Może do jutra? – spytałem, chociaż wiedziałem, jaka będzie odpowiedź. Oczywiście na „tak".

- Przykro mi, ale jutro nie mogę. – To mnie dziewczyna zdziwiła! Jeszcze nigdy nikt mi się nie przeciwstawił.

- Może pojutrze? – zapytała, a ja kiwnąłem głową.

- O osiemnastej na błoniach.

Odszedłem.

Dochodziła szósta. Szedłem przez korytarze lochu. Jeszcze tylko pięć minut i będę na miejscu. Żeby tylko na nią nie czekać zbyt długo, bo się jeszcze rozmyślę…

Otworzyłem drzwi wejściowe.

Świeże powietrze doleciało do moich nozdrzy. Wziąłem głęboki wdech, po którym nastąpił wydech. Cudownie było się rozkoszować zapachem wiatru. Liście już poderwało do góry. Latały na wszystkie możliwe strony. I żółte, i zielone, i brązowe… Zawsze uwielbiałem jesień. Nie tylko dlatego, że miałem urodziny w listopadzie, ale za pogodę, za kolory, za wszystko.

Dotarłem do wielkiego drzewa, przy którym byliśmy umówieni. Już tam stała. Jej piękne, czarne włosy lekko powiewały z taktem powietrza. Była ubrana w jeansy, na które założyła zielony płaszcz. W świetle półksiężyca wyglądała cudownie.

- Cześć – powiedziałem i zaśmiałem się z mojego zwykłego powitania. Spojrzała na mnie zdziwiona.

- Hej, z czego się śmiejesz?

- Nieważne – powiedziałem. Była zdziwiona, ale o nic już nie pytała. - Pięknie wyglądasz – uśmiechnąłem się filuterie, a ją oblał rumieniec.

- Ty też nienajgorzej. – Zaśmialiśmy się. Wziąłem ją za rękę i poprowadziłem wzdłuż jeziora.

Jak on pięknie się uśmiecha. Cały jest piękny, tylko… Nie, nie uważam go za równego sobie. Nie zasługuję na niego. Jestem zła, bardzo zła. Jej myśli były bardzo chaotyczne. Nie wiedziałem, o co chodzi. Dlaczego ona jest zła? Jak to? Nie zasługuje na mnie? To chyba ja na nią? Żartowałem, oczywiście! Naturalnie, że na mnie nie zasługuje, w końcu nikt nie zasługuje, aby być z Malfoyem.

Poza tym on kocha inną.

Tak, wiem. Musimy coś z tym zrobić.

Co? Co! CO! Jaki musimy? Czemu jej głos jest czasem bardzo podobny do męskiego? Że niby ja… że… kocham… inną? O co chodzi? Skąd ona może wiedzieć, przecież nawet ja tego nie wiem.

- O czym myślisz? – zapytałem, chociaż bardzo dobrze znałem odpowiedzieć.

- O tobie.

O nic więcej nie pytałem. Słuchałem jej myśli, a robiłem to bardzo uważnie. Chciałem się dowiedzieć, co ukrywa.

Przecież to nie tak miało wyglądać. Szakalu pomóż mi wybrać dobrą ścieżkę! To wyglądało na jakiś modły, ale do kogo? Do szakala? Do jakiego szakala? Co jej się stało z tym głosem?

Usłyszałem krzyk. Co, do cholery? Nie w myślach, lecz w rzeczywistości. Dobiegał on z Zakazanego Lasu.

Popatrzyliśmy na siebie.

- Wybacz mi – powiedziała i uciekła. Nie wiedziałem, co mam robić. Iść za nią czy uratować tą osobę?

Wybrałem druga opcję. Przeczucie mówiło mi, że to coś bardzo ważnego. Wyjąłem różdżkę i pobiegłem do lasu.

- Lumos – szepnąłem, a na końcu patyka pojawiło się nikłe światło.

Kolejny krzyk. Wsłuchałem się. Może usłyszę jakieś myśli?

Niech mi ktoś pomoże. One są straszne. POMOCY!

Nie mogłem wydobyć z siebie głosu, ale przyśpieszyłem. To brązowowłosa Gryfonka była w opałach. Jak to śmiesznie brzmi. Teraz książę na białym rumaku wkroczy do akcji. Ta, że niby ja? Śmieszne!

Przedzierałem się przez gąszcze, krzaki dziurawiły mi koszulę. Ech… nienawidzę badyli.

Znalazłem ją. Stała na polance otoczona przez centaury. Przestraszyłem się, ale wiedziałem, że nieletnim nic nie zrobią. Odetchnąłem z ulgą, jednak przypomniałem sobie, że ona jest już pełnoletnia. Zamarłem, tym razem ze strachu.

Chwilunia, ja nie jestem. Uśmiechnąłem się drwiąco i weszłam w krąg. Chyba mam pomysł.

Co ty tu robisz?

Ratuję Cię.

Super, zakpiła w myślach. A nie pomyślałeś, że ciebie też mogą zabić?

Nie jestem jeszcze pełnoletni, zaśmiałem się

Jeszcze…

Nie dość, że chcę uratować jej skórę to jeszcze mnie krytykuję i nie chce pomocy.

Ech… Kobiety.

Nie mówię, że nie chcę. Tylko dziwię się, że tu przyszedłeś. No, i boję się o ciebie…

Hahaha, ty się o mnie boisz? Hahaha.

Ona nawet nie drgnęła, tylko spiorunowała mnie wzrokiem. Czy powiedziałem coś nie tak?

Ty też się o mnie martwisz, zaśmiała się.

Ja? Chyba cię coś boli.

To po co tu przyszedłeś?

Właśnie, po co?

Chciałem zobaczyć co tam jeszcze ukrywa w głowie, ale zamknęła swój umysł. Kurwa, muszę się tego nauczyć.

- Czego tu chcecie? – spytał jeden z centaurów.

- Może grzeczniej – odpyskowałem, a on warknął na mnie. Już się boję. To była oczywiście ironia, pan Malfoy niczego się nie boi.

Taak, a ja jestem królewna śnieżka.

Kto?

Nieważne, skończyła temat, ale gdy tylko chciałem jej zajrzeć w głowę, znowu klapa. Kompletna pustka.

- Zakało, spokojnie. On nie ma jeszcze siedemnastu lat – pewnie gdyby mógł wzruszył by ramionami. – Jednakże ona jest pełnoletnia.

Owy Zakała spojrzał na nią.

- To na co czekamy? Zabijmy ją – powiedział, na co wszystkie centaury wybuchły śmiechem. Zbliżały się do niej powoli, zataczały koło, a Hermiona skuliła się ze strachu.

- Nie! – krzyknąłem. Nawet nie wiem, co we mnie wstąpiło. Od kiedy bronie szlamy? Dziwne…

- Ty możesz odejść – zwrócił się do mnie Firnezo.

- Bez niej nigdzie nie odejdę - rzekłem stanowczo, a Granger wstała i spojrzała na mnie.

Dziękuję.

Kiwnąłem głową.

Centaury spojrzały po sobie.

Zabijemy ich oboje. Nie znają migowego centaurzego, więc mamy nad nimi przewagę. Nawet nie zauważą, a będzie po nich. Wiem, że nie zabija się młodych, ale ten kończy siedemnaście lat za parę miesięcy, więc… Na mój znak.

W tym momencie przywódca stada kopnął trzy razy w ziemię. Jak za zawołanie, ruszyli w naszym kierunku. Nie wiele myśląc, złapałem Granger za rękę i wybiegłem. Z różdżki leciały czerwone i żółte iskry. Dziewczyna była tak zaszokowana, że nawet nie drgnęła. Bezwiednie uwiesiła się na mnie, a jej wzrok uciekł. Odpłynęła. Zemdlała.

Klops.

- Inarcerus – zawołałem, gdy jeden ze stada był blisko, za blisko. Liny otoczyły go i został powalony na ziemię. – Expelliarmus! Incendio! – krzyczałem raz po raz. Biegłem szybko, ma się w końcu tą sprawność, zresztą nie na darmo jestem szukającym. Prawda?

Drzewa się rozrzedzały, a ja, ignorując kolkę w brzuchu, pobiegłem z całych sił. Nareszcie udało się. Upadliśmy na ziemię, co zbudziło Hermionę… yyy… Granger. Szybko wstała i wyciągnęła różdżkę. Jakie było jej zdziwienie, kiedy zobaczyła, że jesteśmy cali i bezpieczni na błoniach. Stała tak chwilę za nim oprzytomniała, a ja zacząłem się rechotać z jej miny. Rozbolał mnie brzuch. Ona też uśmiechnęła się jak nie ona. Nawet ładnie to wyszło!

- Dziękuję – szepnęła. Przybliżyła swoją twarz do mojego policzka, a ja jeszcze nie wiedząc, co ta zamierza, przechyliłem lekko głowę.

Pocałowała mnie w usta.

Ponownie poczułem ten waniliowy smak. Rozkosz. Całowała mnie delikatnie, ledwo dotykalnie. Jednak nogi się pode mną uginały. Poczułem te ciepło na sercu. Pierwszy raz doznałem takiego wspaniałego uczucia. Oddawałem pocałunek coraz zachłanniej. Nasze języki połączyły się w wirze tańca. Początkowo był to walc, później jednak zaczął przeradzać się w bardziej szybsze obroty salsy, żeby na koniec połączyć się wspólnym tangiem. Świat się dla mnie nie liczył. Nic po za tą niewielką osóbką.

Chrząknięcie.

Jednak to nas nie powstrzymało, przeciwnie, zwiększyliśmy tempo; staliśmy się jeszcze bardziej zachłanni i chaotyczni.

Ponowne chrząknięcie.

- Nie chcę wam przeszkadzać, ale…

Ta osoba nie dokończyła: Hermiona stanęła jak wryta. Szybko się ode mnie oderwała, po czym zlękniona spojrzała w stronę dobiegającego głosu.

- Przepraszam – powiedziała i spuściła głowę.

- Fakt, jest za co – mówił dalej owy człowiek. Aczkolwiek ja nie za bardzo widziałem, kto to jest, bo mój wzrok był nadal zamglony, a umysł pracował powoli i ociężale. Pewnie hormony tak na mnie działały.

- Myślałem, że jesteśmy razem…

- Jesteśmy, tylko…

- Tylko co? Lepiej całować się z nim? – Prawdopodobnie ten ktoś wskazał ręką na mnie.

Przetarłem oczy.

To on?

1 komentarz: