środa, 31 grudnia 2014

"Sylwester z niespodzianką"

Tytuł: "Sylwester z niespodzianką"
Autor: Córka Ciemności
Czasy: Dorosłe życie
Status: AKTUALNE


- Hermiona! Możesz mi to zawiązać? – zawołał Draco Malfoy, stojąc z krawatem w ręce.

- Mogę. – odparła i podeszła do męża.
Wojna skończyła się 4 lata temu, od tego czasu się spotykali, a od dwóch lat są małżeństwem. Harry i Ron nie byli za bardzo zadowoleni z faktu, że ich przyjaciółka spotyka się z Malfoyem, ale później pogodzili się z tym. Zaś rodzice chłopaka byli prze szczęśliwi, że ich jedyny syn znalazł miłość, nie obchodziło ich, iż jego wybranka jest czarownicą pochodzącą z mugolskiej rodziny.
Teraz państwo Malfoy szykowali się na imprezę sylwestrową u swoich przyjaciół.
- Draco, powinniśmy już iść. – powiedziała kobieta, kiedy blondyn zaczął ją całować.
- Wiem. – mruknął.
- Więc chodźmy. – odparła i pociągnęła go do drzwi wyjściowych. Następnie teleportowali się przed dom Harry’ego i Ginny. Zapukali, a rudowłosa od razu im otworzyła.
- Wejdźcie. Wszyscy już są! – i faktycznie wszyscy byli. Weasley’owie, Zabini z Pansy, rodzice Hermiony i Dracona.
- Ohh… Hermionko, już jesteście! Wspaniale! – wykrzyknęła pani Granger, przytulając córkę.
- Wybaczcie to spóźnienie, ale Draco miał problem z zawiązaniem krawata. – rzekła kobieta, spoglądając na męża z rozbawieniem.
Wszyscy zasiedli do stołu i moment później skrzat podał kolację.
Do północy zostały dwie godziny, kiedy Narcyza zapytała.
- Hermiono, moja droga, czy ty i Draco planujecie mieć dzieci?
Miona zakrztusiła się pitym właśnie sokiem pomarańczowym.
- Eee… tak, chyba tak. – wymamrotała.
- Ohh to cudownie! Tak bardzo chciałabym już zostać babcią!
- Nie martw się, mamo. – rzekł Draco. – Już ja się postaram, żebyś została babcią. – zaśmiał się.
- Nie mogę się doczekać! – zawołała Cyzia.
Wreszcie zegar wybił północ, każdy wziął kieliszek z szampanem i zaczęli składać sobie życzenia noworoczne. Hermiona jako jedyna miała sok, zamiast szampana. Jej mąż od razu to zauważył i szybko do niej podszedł.
- Źle się czujesz? – zapytał.
- Nie. Draco, muszę ci coś powiedzieć.
- Co się stało? – zapytał, biorąc łyk szampana.
- Jestem w ciąży. – powiedziała cicho. Kiedy tylko skończyła to zdanie, kieliszek Dracona wylądował na podłodze, rozbijając się.
Wszyscy na nich spojrzeli. Draco zaś stał totalnie oszołomiony.
- Naprawdę? – zapytał po chwili.
- Tak. – mężczyzna przytulił do siebie żonę, następnie podniósł ją i razem się okręcili.
- To cudownie! – wykrzyknął i nie zwracając uwagi na to, że wszyscy im się przyglądają, pocałował namiętnie Hermionę.
- Co jest takie cudowne? – zapytał Lucjusz, przerywając tym samym pocałunek młodego małżeństwa.
- Będziemy rodzicami!! – zawołał Draco.
- Przepraszam, że nie powiedziałam ci wcześniej , Narcyzo, ale chciałam żeby Draco dowiedział się pierwszy.
- Oczywiście. – odparła, po chwili wybuchając płaczem. – Będę babcią!
Każdy składał gratulacje Hermionie i Draconowi, po czym wszyscy zajęli się sobą.
Zaś państwo Malfoy stali przy oknie, patrząc na płatki śniegu przykrywające ziemię.
- Kocham cię. – wyszeptał Draco.
- Ja ciebie też, kochanie. – odparła, składając na jego ustach delikatny pocałunek.

środa, 3 grudnia 2014

"Oswoić" znaczy "zacieśnić więzy" VI czyli EPILOG :)

Odcinek 26
"Miłość jest najwyższą siłą
wszechświata, to ona wprawia
w ruch gwiazdy.- Alighieri
Dante

”-Dokładnie, jaka jest prawdopodobność, że się zmieniłem?-
spytał z lekko i zaczepnie.”
Czy tylko pory roku się zmieniają? Czy ludzie też? Miłość jest największą z sił. To ona
wprawia w ruch świat. Może uleczyć rany zadane przez los, lecz blizny zostają.
Kocha się wady i zalety. Czasem wad jest za dużo, nawet miłość nie jest w stanie przemienić
ich w cnoty ani przysłonić na nie oczy.
-Gdzieś w środku nadal jesteś zły…
-Nigdy nie obiecałem być bohaterem…
-To, że nigdy niczego mi nie obiecywałeś nie zwalnia cię z odpowiedzialności…
„-Tylko ty sprawiasz, że jestem szczery.- mówił wpatrując się
w widok za szybą- Nienawidzę Cię za to… Chyba stałaś się
moją najlepszą przyjaciółką…- obrócił się do mnie z
delikatnym, serdecznym uśmiechem…”
Przyjaźń jest pięknym uczuciem, szczególnie jeśli towarzyszy jej miłość. Nikogo nie dziwi,
kiedy przyjaciele biorą ślub, mają dzieci. Miłość i przyjaźń, wspaniale, gdy sobie towarzyszą.
Nie ważne, co było pierwsze. Pociąga to za sobą odpowiedzialności, a wielu się jej boi. Za
maską złości, kryją samotność. Wpuszczając kogoś do swojego świata ryzykujemy zranienie.
Jednak innej drogi nie ma….
-Nienawidzę cię…
-Wzajemnie- powiedział ze wstrętem.
-Nadal jesteś ze mną szczery…
-Już zawsze będę.
„-Mam jechać?- spojrzał mi głęboko w oczy, wyczekując
odpowiedzi. „
Kompromisy są najtrudniejszą sztuką. Umiejętności osiągania ich nie dostaje się jej w
pakiecie z miłością, niestety. Egoizm zabija uczucia. Nie myślmy ja, ty, myślmy MY!
Miłość wszystko zniesie… Naiwnie lubimy to sprawdzać, zapominając, że jesteśmy tylko
ludźmi.
Przekonałam się, że miłość ma różne odcienie. Czasem ktoś pojawia się w odpowiednim
miejscu i czasie. Co wtedy? Przecież najważniejsze to być szczęśliwym, słuchać swego serca.
Jednak czy na krzywdzie innych budować szczęście? Większą krzywdą będzie pozostanie z
kimś, nie czując już nic…
Wszystko ma swoje granice… cierpliwość i zaufanie, czasem brakuje łez…
-Będziesz? To jakaś obietnica?
-Dałem ci ich kilka: miłość i wierność…
-I że mnie nie opuścisz, a zrobiłeś to. Nie zależało Ci na mnie, tak czułam Inaczej byś
nie wyjechał…
-Mogłaś mi powiedzieć, że nie chcesz bym wyjeżdżał.
-Nie posłuchałbyś.
-Nie chciałaś pokazać, że tobie na tym zależało, a wymagałaś tego ode mnie.-zaśmiał
się ironicznie- Nauczyłaś mnie kochać i żałować tego uczucia.
-Zabiła nas duma… A wystarczyło kilka słów… Gdybyś, choć raz napisał, że kochasz…
-Słowa są ulotne…
Słowa bywają rzucane jak pył na wiatr. Czyny lepiej świadczą o człowieku, ale potrzebujemy
tego pyłu jako dopełnienia. Miłość należy pielęgnować i opiekować się nią jak dzieckiem,
strzec jak skarbu.
„-Myślałem, że są rzeczy, których nie muszę ci powtarzać, bo
upewniłem cię o nich przed wyjazdem. Myliłem się.”
Nawet ufać nie można do końca, przy czym jego brak niszczy uczucia. Jednak rodzą
się inne…
-Ale ważne…
-Za bardzo ci ufałem… to mnie, nas zgubiło…- zamilkł. Usiadł w fotelu, twarz ukrył w
dłoniach. Po chwili spojrzał na mnie:
-Kocham Cię… Każdy mój list był tymi 2 słowami. Myślałem o tobie każdego
wieczora i pisałem… Dla mnie to tak wiele, a dla ciebie tyle, co nic…
Wspaniale patrzeć jak moja córeczka bawi się w ogrodzie. Niedługo kończy już
2 latka. Gania za motylami.
Czasem mając chwilę wytchnienia zastanawiam się, co było, gdybym wybrała inaczej.
Dwa słowa, zadecydowały o moim życiu i tym z kim będę je dzielić.
„-Kochasz mnie?- spytał.
-Kocham Cię Armandzie…
Jego oczy nigdy nie wydawały się by tak radosne, chciał mnie pocałować, ale…
- Ale Draco kocham bardziej, wybacz mi…”
„Kocham Cię” magiczna formuła zawierająca sens życia człowieka. Jednak
nią zraniłam Armanda. Po tym miałam już go nigdy nie zobaczyć.
Moja mała księżniczka właśnie by się przewróciła, gdyby nie czujność tatusia, którego
jest oczkiem w głowie.
Już tamtego wieczora rozmawiając z Armandem, wiedziałam, że zostanę z Draco. Nie
ukrywam, że z wygody i że duży wpływ miała na nasza córeczka, która miała przyjść
na świat. Zadziała tutaj moja wrodzona konsekwencja, nie uczucia. Nie wiem, jak
potoczyłoby się nasze (moje i Dracona) życie, gdyby następnego ranka nie
obnażył swoich uczuć. Zastanawiałabym się czy ten związek może być sklejony
tylko moją miłością, czy zdołam kochać za dwóch. Być może do końca życia
żałowałabym tego wyboru albo po kilku tygodniach , może miesiącach odeszłabym do
Armanda, będąc przekonana, że nic od oświadczyn się nie zmieniło. Lecz układ
przestał istnieć, kiedy nazwał mnie przyjaciółką. Jeśli chodzi o Draco, nigdy
chyba nie zdoła się przekonać, że moja zdrada była raczej emocjonalna, nie fizyczna.
Chyba bardziej paskudna. Pogodził się z tym i wybaczył mi. Zrozumiał swoje błędy,
tak ja swoje..
Nie obiecujemy sobie, że już zawsze długo i szczęśliwie…
Nie, tylko obiecaliśmy sobie, że będziemy się starać z całych sił. Każdego dnia
będziemy walczyć o naszą miłość.
KONIEC

"Oswoić" znaczy "zacieśnić więzy" V

Odcinek 21
„Przyjaźń podwaja radość, a o
połowę zmniejsza przykrości.”
Francis Bacon
Zaparło mi wdech w piersiach. Roztaczał się przede mną wspaniały widok zielonych
dolin. Wszędzie mieniły się różne odcienie zieleni aż po horyzont. Ciemne chmury
kontrastowały z jasną barwa traw. Spojrzałam w bok, ścieżka do lasu zdawała sie być
tylko brązowym sznurkiem wśród tego krajobrazu. Korony drzew lasu Sherwood
dawały cień, nie widziałam co kryje ta droga, wszystko wydawało się tutaj być czymś
dziewiczym i tajemniczym. Latający cadillac, nie pędził wprawdzie szybko, ale i tak
powietrze, które przecinaliśmy potargało mi włosy. Musiałam wyglądać jak typowa
czarownica z mugolskich powieści. Minęliśmy strumyk, jego szum i śpiew ptaków
układały się w melodię, idealnie pasująca do tego miejsca.
-Mam nadzieję, że jednak nie będzie padać- odezwał się w końcu Armand, który do
tej pory nie chciał chyba przerywać mojego podziwiania krajobrazów.
-Oh, mam nadzieję, że nie westchnęłam- spoglądając w dół.
-To Major Oak- spojrzał lekko spod ciemnych okularów.- Dąb, który był siedzibą
Robin Hooda.
Roześmiałam się, wszystko zdawało się tu być możliwe, nawet to, że legenda o
Robinie, co według mugoli zabierał bogatym i dawał biednym, a świecie magii
czarodziej, który bronił wszystkich ludzi przed złym czarnoksiężnikiem.
-Twój śmiech na pewno przegoni te ciemne chmury Kto się oparł twojemu
uśmiechowi?- westchnął.- Chociaż to i tak dziwne, ze mamy tak cudowną pogodę w
październiku.
-Rzeczywiście słońce dopisywało jak w pierwszych dniach wrześniaodpowiedziałam
grzecznie.
-Oto jesteśmy.
Na te słowa odruchowo wyciągnęłam szyję.
-Witam w Dworku Calme- powiedział z duma brunet, kiedy wyładowaliśmy.
Nie był on duży ani mały, biła od niego śnieżna biel ścian, przerywana oknami z
zielonymi okiennicami. Rozejrzałam się wokoło, nie otaczał mnie ogród. Nie stał tu
żaden kawałek płotu, jakbym znajdowała się na polanie. Zrobiłam kilka kroków do
przodu po dywanie z czerwonych dalii. W oddali dostrzegłam chyba szklarnie i
jakieś inne budynki gospodarcze.
-I jak?- zapylał Armand.
Spojrzałam na niego, jego lekko miedziane włosy także nie wygrały z wiatrem.
Wesoło uśmiechał się.
-Co?- byłam aż nadto oczarowana.
-Jak ci się tutaj podoba?- rozbawiłam go najwidoczniej. Ściągnął okulary
przeciwsłoneczne. W oczy widziałam niebo.- Chyba nie chcesz natychmiast wracać?
Uśmiechnęłam się tajemniczo…
Następnego dna mój gospodarz zaproponował mi piknik w ramach śniadania na
polanie, na której środku znajdował się dworek. Dzień przyjazdu spędziłam na
podziwianiu szklarni, która okazała się być typowym francuskim parkiem
uwięzionym w szklanej kopule. Było to jakby przeciwieństwem koncepcji tej
posiadłości, przecież samo usadowienie domu w lesie nawiązywało do koncepcji
ogrodu angielskiego. Było idealnym urzeczywistnieniem jego koncepcji.
-Tam są stajnie- wskazałam na budynki.
-Owszem- śledził swoimi ciemno-błękitnymi źrenicami wszystkie moje gesty.
Byłam tym odrobinę skrępowana.
-Pokarze ci.
Użyczył mi swego ramienia i poszliśmy tam.
-Alohomora!- szepnął cichutko machając lekko różdżką i ogromne, dwuskrzydłowe
wrota stajni otworzyły się przed nami. Boksy nie przypominały tych znanych mi
mugolskich z dzieciństwa. Każdy był osobną łąką z pachnąca trawą. Mijałam
kasztanowe pegazy- aetonany, prężące się przede mną, po kilku drogach ujrzałam
ogromne i trochę przerażające abraksany, maści palamino. Ich sierść mieniła się, a
mleczne grzywy przy najmniejszym ruchu poruszały się niczym fale morskie. Nie
zwróciły na mnie zbytniej uwagi, spacerowały swobodnie z niezwykłą gracją i tak
cicho, że nie słyszałam tupotu ich kopyt. Tylko abraksany potrafiły się tak niezwykle
poruszać po whisky, która była ich przysmakiem, ludzie reagują zupełnie inaczej.
-Muszę się na którymś przejechać!- pisnęłam podekscytowana jak małe dziecko.
-Na jednym z abraksanów? Jesteś w zaawansowanej ciąży! To nie bezpieczne!
-Armand, ciążą to nie choroba!- wrzasnęłam jak rozpieszczony bachor.
-Jak spadniesz…
-Proszę…- zrobiłam słodką minkę.
-Dobrze,- zmarszczył brwi-ale na aetonanie.
-Aetonie?- pisnęłam rozczarowana.
-Tak i ja poprowadzę go za uzdę, by nie uleciał.
Nagle coś potarło się o moje włosy, mój przyjaciół podniósł różdżkę w gotowości,
lecz zaraz ją opuścił. Obróciłam głowę, a mój policzek został polizany przez piękną
klacz, której sierść mieniła się miedzianymi refleksami, zupełnie innymi od innych,
nie przypominała reszty abraksanów. Jej grzywa była platynowa, a niezwykle mądre
oczy zdawały się być szmaragdami. Tuliła się do mnie.
-Chyba mnie ktoś polubił- zachichotałam.- Będzie jej smutno jeśli jej nie wybierzesz.
-To Daphne*, jej mogę zaufać.- uśmiechnął się pobłażliwie.
Spacerowaliśmy po lesie miło gawędząc. Mogłam z bliska obejrzeć dąb Robin
Hooda, oczywiście o wspinaczce po nim nie było mowy, ale przynajmniej mogłam
ujrzeć wnętrze kryjówki, cały kompleks komnat pod drzewem.
Kiedy wróciliśmy do stajni, a mój przyjaciel chował wszystko, co składało się na
rzęd.
Weszła do kolejnej części stajni za wrotami.
-Hermiona, nie!- usłyszałam za sobą, ale było za późno.
Było tutaj o wiele ciemniej. Zapach trawy nie był tak miły i intensywny jak w innych
boksach. Właściwie to pomieszczenie było jednym, wielkim boksem, nie oddzielała
poszczególnych przegród marmurowa ścieżka. Zobaczyłam przed sobą ogromnego
testriala. Jego hebanowa sierść lśniła, ale nie bardziej niż srebrna grzywa. Jego ślepia
spoglądały na mnie złowieszczo. Przysunął się bardzo blisko mnie…
-Hermiona!- Armand nadal wrzeszczał.
Testrial prychnął i popędził w głąb swojej łączki.
-Hermiona!
Otrząsałam się:
-Nie zapomniałam jak się nazywam- fuknęłam.
-Nie wiesz, że one bywają niebezpieczne?!-pociągnął mnie za rękę prowadząc na
zewnątrz.
Pokiwałam zirytowana głową, ale nie chciałam się kłócić. On się tylko o mnie
martwił.
-Podszedł tak blisko….
-Miałam różdżkę-zauważyłam.
Armand pokiwał głowę.
-Nie chodzi nawet o twoją lekkomyślność. To przynosi pecha…
-Przesądny czarodziej- roześmiałam się.
„Usta zamykają się wtedy, gdy mają do powiedzenia coś ważnego…”
Paulo Coelho
Ostatniego dnia mój przyjaciel udał się na przejażdżkę. Ogromnie mu zazdrościłam
możliwości pegazem. Zajrzałam do pokoju karcianego. To tam w zwyczaju mieli
przesiadywać mężczyźni, jeśli gościli w Calme. Ściany obite zostały ciemną boazerią
w barwie pinii, wszędzie wisiały skóry dzikich zwierząt i inne trofea z polowań. W
dworku mego przyjaciela brakowało obrazów, twierdził, że wtrącają i paplają bez
sensu. Podłogę pokrywała wykładzina w kolorze butelkowej zieleni. Chyba nigdzie
indziej nie poznałabym tylu odcieni zielonego, co tutaj. W rogu umieszczono
kominek, a w bezpiecznej odległości od niego stoik z szachami i 2 fotele. Rozpaliłam
w kominku, chociaż było późne popołudnie i słońce jeszcze tliło się na niebie, z
powodu boazerii jak i tego że okna tutaj były niewielkie i znajdowały się prawie u
sklepienia sufitu, wpadało niewiele światła. Kilka niesfornych promyczków
oświetlały sofę naprzeciwległej ścianie od drzwi. Stał też tam regał z książkami.
Niestety nie znalazłam niczego godnego uwagi. Spoczęłam na sofie, której
drewniana rama była naprawdę ładnie wyrzeźbiona. O szczuty owej ramy ktoś
musiał zadać sobie wiele trudu w umieszczeniu herbu rodu de Bonnaire. Dwaj
rycerze krzyżujący ze sobą miecze na tle jakiegoś zamku oplecionego bluszczem.
Zmieniłam pozycję na leżącą. Nadal dotykałam zdobień, ale starałam się nie myśleć
o niczym, tylko odpoczywać…
Zimny dotyk czegoś na moim policzku, obudził mnie. Ledwo otworzyła powieki i
nie potrafiłam skojarzyć, gdzie jestem. Bolała mnie szyja, sofa jednak nie była zbyt
wygodna. Tym czymś zimnym okazała się być dłoń Armanda. Drugą dłonią głaskał
moje włosy. Siedział w fotelu przede mną. Za nim palił się kominek. Dzięki blasku
ognia jego włosy przybrały miedziany odcień. Lekko uśmiechał się do mnie
rozmarzony nie wiem, czy zauważył, że już nie śpię.
-Armand…-szepnęłam.
Wciąż tylko się uśmiechał. Zaczęło mnie to krępować, moje policzki zapłonęły.
-Śpij- ucałował mnie w czoło i wyszedł.
-Wszystko już?- zapytał mój drogi Armand, zamykając bagażnik cadillaca
-Ehe- odpowiedziałam jakże kulturalnie, nie ma co. Ale przyglądałam się elfom
tańczącym wokół domu. Były słodziutkie!
Klapa bagażnika zamknęła się z hukiem. Mieliśmy odjeżdżać, gdy na niebie
ujrzeliśmy nadlatujący rydwan z zaprzężonymi aetonami. Armand wysiadł, miał
kwaśną minę. Rydwan wyładował:
-Juhuuu!- usłyszałam piskliwy głosik i machająca do nas kobietę.
Również opuściłam latający cadillac i przyjrzałam się nowoprzybyłej. Wglądał na
jakieś 5o lat, na potarganych przez wiatr brązowych włosach dostrzegłam kilka pasm
siwych. Oczy miała niezwykle ciemno błękitne jak mój przyjaciel, w obojgu rysach
ich twarzy można było dostrzec podobieństwo. Ubrana była w długa granatową
suknię z długimi rękawami i wysokim kołnierzem zapiętym pod szyją. Jeden z elfów
będących niedaleko przyszedł i chwycił w swe łapki tren jej szykownego stroju.
-Och, Armandzie!- wykrzyknęła.
-Witaj ciociu- mężczyzna skłonił się i ucałował wyciągnięta ku niemu dłoń.
-A któż to? Twoja narzeczona?- spytała zerkając na mnie.
-To Hermiona. Miałaś przyjechać jutro, gdy dworek będzie wolny. Nikt jeszcze nie
zdążył tutaj posprzątać.
-Wierze, że aż tak bardzo nie nabrudziliście- roześmiała się.- Do zobaczenia!-
odeszła otoczona już gromadką elfów do domu.
-Tastrial! –fuknął mój przyjaciel- Mówiłem, że będzie nieszczęście!
Niestety nie chciał mi powiedzieć, co miał dokładnie na myśli.
* Daphne– nimfa z mitu greckiego, córka Gai i Penejosa, boga tesalskiej rzeki;
daremnie próbując uciec od zakochanego w niej Apollina, Dafne wyprosiła u ojca,
aby zmienił ją w drzewo wawrzynu. Symbol miłości niedostępnej i dziewictwa.

Odcinek 22
Delegacja
-Jeden długi weekend a już zostałam wezwana na dywanik?- zaśmiałam się do siebie
rozwijając papierowy samolocik.
Alan wzywał mnie do swojego gabinetu. Nie zajmowałam się sprawami magii kilka
dni, a tu się wszystko wali. A podobno nie ma ludzi niezastąpionych. Tutaj beze
mnie żyć nie mogą. Ale zrobiłam się zarozumiała. Mam nadzieję, ze to wpływ
hormonów.
Nie zmienia to faktu, ze nie długo będę musiała zrezygnować na jakiś czas z pracy,
aby odpocząć i pobyć z dzieckiem. Ktoś będzie musiał mnie zastąpić na kilka
tygodni i pewnie o tym chciał porozmawiać mój szef.
Natknęłam się na Harrego, kiedy wychodził od ministra.
-Cześć Harry! Byłeś na dywaniku?- zażartowałam
-Tak, latającym.
-Co?- zamrugałam ze zdziwienia.
-No, chyba nie uwierzyłaś- zaśmiał się.-Nie wyrzuciłby tak wspaniałego aurrorarzekł
teatralnie
-Nie, skądże! Nie wiesz przypadkiem, czego chce Alan?
-Raczej nie licz na nowe śpioszki. Na razie!- ucałował mnie na dowidzenia.
-Pa!
Weszłam, ciekawe kto miał mnie zastąpić? Może właśnie Harry? Nie zrezygnuje ze
swojej pracy. Już prędzej Ron, on lubi być „ważny”.
-Witaj! Usiądź- powitaj mnie Alan.- Jak się czujesz?
-Znakomicie.
-Wiem, że to, o co cię poproszę cię zdziwi- bawił się nerwowo skrawkiem jakiegoś
dokumentu.
-Poprosisz, abym nie mówiła nikomu, że lubisz robić samoloty z ważnych
dokumentów?
Nie!- odrzucił owy papier.- Po prostu jestem zmuszony cię prosić, abyś pojechała do
Paryża.
-Paryża?- zamrugałam kilkakrotnie, byłam totalnie zdziwiona.
-Tak…wiesz musisz podpisać ważny dokument w moim imieniu, to tylko
formalność- zaczął się jakoś sztucznie uśmiechać- ani ja ani żaden z moich
zastępców nie ma teraz możliwości wyjazdu...
-Rozumiem, szkoda czasu. To tylko formalność.
-Poleci z tobą Anderson.
-Anderson? Dlaczego miałby mi towarzyszyć jakiś aurror?
-Bo to duże miasto, a ty tak sama- zaczął mówić nieskładnie- lepiej mieć dodatkową
ochronę
-Przed czym?- powiedziałam to z naciskiem.
-Na wszelki wypadek.
-Mam różdżkę.
-Więc jak wolisz- spasował.
-Dziękuje, to wszystko moja droga
-Alan
-Tak?
-Myślałam, że chcesz powiedzieć kogo chcesz wyznaczyć na mojego zastępcę?
-Zastępcę? A no tak. Jeszcze się nad tym nie zastanawiałem tyle mam na głowie. A ty
masz kogoś konkretnego na myśli? Choć szkoda tracić ciebie...
-Pomyślę o tym. Dam ci znać po powrocie.

Odcinek 23
"...rozmowa dwóch krzeseł..."
Paryż miasto zakochanych? Ale czy ja jestem zakochana?
Zjawiłam się wczesnym rankiem we francuskim departamencie magii, choć byłam
umówiona dopiero na popołudnie. Jakoś ta nagła delegacja mi nie pasowała.
Wzbudziłam popłoch wśród Francuzów. Nie śpieszyli się z podaniem mi umowy
zaciśnięciu stosunków handlowych. Mówili o jakimś przyjęcia, które chcieli urządzić
z tej okazji, ale odmówiłam. Wzbudziło to we mnie jeszcze większe podejrzenia.
Przechadzałam się po mieście, właściwie mogłam wracać do domu. Zastanawiałam
się tylko czy nie odwiedzić Draco. Wprawdzie wiedziałam z jego listów, że przebywa
obecnie w Rosji, ale wiedziałam, gdzie jest jego biuro i strasznie korciło mnie, aby
tam pójść. Czy na rzeczywiście tego chciałam? Było we mnie tyle sprzecznych uczuć.
„Nigdy nie warto tęsknić za kimś, co do kogo nie mamy pewności, że śpi tej
nocy samotnie„*- odkąd przeczytałam to zdanie, mocno wyryło mi się w pamięci.
Chciałam go zobaczyć, tak bardzo tęskniłam, chociaż próbowałam to skrzętnie
ukryć przed światem. To chyba tylko ją (tęsknotę) potęgowało. Z drugiej strony
miałam wątpliwości i byłam na niego wściekła, może też dopadły mnie wyrzuty
sumienia. Co odpowiem na pytanie: co u ciebie? Znając porywczość Malfoya źle
zinterpretowałby wydarzenia ostatnich miesięcy. Właściwie to się przede wszystkim
bałam, czy jego uczucia się zmieniły? Nie potrafiłam nazwać tego, co było między
nami. Przyjaźń? Taka co zdarza się małżeństwom z dwudziestoletnim stażem?
Przyjaźniliśmy się i sypialiśmy ze sobą. Jednak na ile było to wynikiem naszej
samotności a prawdziwych uczuć. Czy nie potrzeba bliskości popchnęła nas ku
sobie? Nie jest to najlepszy fundament. Nastawiliśmy się może tylko na
branie, dając od sobie tylko swe ciała. Ale czy naprawdę tak było?
Jednak nogi niosły mnie w kierunku kamienicy, gdzie miało mieścić się biuro mego
męża. Nerwowo przyglądałam się nazwą ulic, chodząc po nieznanym mi mieście. I
nagle… w oknie kafejki
-Nie to niemożliwe-szepnęłam do siebie.
Moje tętno przyspieszyło, a żołądek zaczął się kurczyć. Czy to wyobraźnia
podsuwała mi nierealne obrazy czy przeznaczenia ze mnie drwiło?
-Nie to tylko ktoś podobny, wariatko!- mówił mi wewnętrzny głosik.
A jednak weszłam, rozejrzałam się nerwowo po lokalu. Zobaczyłam go jak siedzi i
popija coś z filiżanki. Jak wtedy, gdy postanowiłam wyznać mu prawdę. Jeszcze
mnie nie dostrzegł, towarzyszył mu jakiś mężczyzna.
-Wyjść? czy nie ?
Nasze oczy się spotkały, w tej jednej chwili świat się zatrzymał, nie drgnęła
wskazówka zegara…
Przyglądał mi się jak ja jemu również zachodził pewnie w głowę czy ma rację.
Musiałam podejść, nie miałam innego wyjścia. Ledwo uczyniłam 2 kroki, a Draco
znalazł się przy mnie. Jasna czupryna opadała mu czoło. Rysy twarzy wyostrzyły się
jakby postarzał się o co najmniej 5 lat tak jak zimne oczy, które wydawały się bez
wyrazu. Usta otwarł lekko ze dziwienia, wyglądał jakby się czegoś wystraszył. Objął
mnie wzrokiem, spoglądał na ból brzuch.
Oplotłam rękami jego szyję, przylgnął do mnie mocno aż prawie straciłam dech:
-Hermiona…- szepnął jak gdyby nie wierzył własnym słowom.
Nie wiem jak długo to trwało, ale ciemnowłosy towarzysz Dracona zaczął nam się
nerwowo przyglądać. Odsunęłam się. Potrafiłam wykrztusić jednak nawet
przywitania. Patrzałam na Draco i jego twarz wykrzywioną w grymasie
niezadowolenia. Łzy napłynęły mi do oczu. To był on…
-Co ty tu robisz?!- syknął cicho, ledwo ukrywając złość.
Nie tego się spodziewałam. Chwycił mnie delikatnie w talii i zaprowadził do stolika.
-Hermiono to Jurij mój…współpracownik.
Mężczyzna zmrużył swe czarne oczy ozdobione gęstymi rzęsami.
-To moja żona Hermiona.
-Miło cie poznać- skinął do mnie głową tylko Jurij.
Imię wskazywało, że jest Rosjaninem, a karnacja, że pochodzi z okolic Zakaukazia.
-Pójdę już- oświadczył, skłonił się nisko i odszedł.
Draco śledził go wzrokiem aż do drzwi.
Usiedliśmy.
-Napijesz się czegoś?- spytał?
Po miesiącach rozłąki żadne inne pytanie…
Zmarszczył brwi i ścisnął pięść, wydawało i się, że za wszelką cenę próbuje się
uspokoić. Jak okazało się było to pytanie retoryczne pojawiła się przede mną
filiżanka czekolady.
-Taki zwyczaj- wytłumaczył- zmieniłaś się- wyraźnie trochę się uspokoił.- Jesteś
taka…
W ułamkach sekundy, które dzieliły od wymówienia tego znienawidzonego
przeze mnie słowo. Dla mężczyzn „gruba” to tylko przymiotnik, określenie,
ocena tego, co widzą, dla kobiet zatruta szpilka.
-…sam nie wiem, promieniejesz- uśmiechnął się lekko.
-Ciąża podobno mi służy- odetchnęłam z ulgą.
Nastała krępująca cisza. Zadawać by się mogło, że będziemy przerywać sobie
nawzajem chcą powiedzieć jak najwięcej lub wymawiać skrawki zdań między
pocałunkami.
„Jesteśmy bardzo uprzejmi dla siebie,
twierdzimy, że to miło spotkać się latach.
Nasze tygrysy pija mleko.
Nasze jastrzębie chodzą pieszo.
Nasze rekiny toną w wodzie.
Nasze wilki ziewają przed otwartą klatką.
Nasze żmije otrząsnęły się z błyskawic,
małpy z natchnień, pawie z piór.
Nietoperze jakże dawno uleciały z naszych włosów.
Milkniemy w połowie zdania
bez ratunku uśmiechnięci.
Nasi ludzie
nie umieją mówić z sobą.”**
Od czego zacząć, czy ja powinnam to zrobić? Upiłam łyk czekolady, jej słodki smak
nie osłodził tej sytuacji. Jak to możliwe, że czułam obok siebie kogoś obcego? Gdzie
podziała się tęsknota, a choćby złość na niego… jakiekolwiek uczucia… Tak długo
czekała, wypatrywałam, a teraz.... Może to szok… potrafiłam tylko w
błękit jego oczu, jego spojrzenie stało się takie matowe…
-Mogę?- zapytał wyrywając mnie zamyślenia.
-Co?- dopiero zauważyłam, że jego wzrok zawisł na moim brzuchu.- Tak!
Oczywiście- wykrztusiłam nerwowo.
Podszedł i pogłaskał okolice mojego pępka z wyraźnym zainteresowaniem.
Dziecko poruszyło się wyraźnie.
Draco musiał to poczuć, zdziwienie malowało się na jego twarzy jak również szeroki
uśmiech. Cofnął jednak swą dłoń.
-Dostałaś…
-Tak, dostaje wszystkie rzeczy, co przesyłasz…-wtrąciłam.
-A listy?
-Też, miło, że piszesz codziennie- powiedziałam to niczym grzecznościową
formułkę.
-Są tylko dla ciebie…pamiętaj- zaakcentował ostanie słowo.- Nie odpowiedziałaś mi,
dlaczego wysłano cię do Paryża.
-Przyjechałam podpisać umowę handlową.
Dziwne, że nie przyszło mu do głowy, że chciałabym go zwyczajnie odwiedzić.
Spojrzał na tarczę zegara na ścianie.
-Muszę już iść- westchnął ciężko ze smutkiem.- Nie wiedziałem, że przyjedziesz,
gdybym wiedział…
-Wpisałbym to do terminarza- zakończyłam ironicznie.
Przygryzł nerwowo wargę:
-Nie zaprzeczę…
-Powiedz mi tylko dlaczego nie przyjechałeś ostatnio?- było to jedyne pytanie, które
chciałam mu od dawna zadać i jakie pamiętałam.
Wstał i ujął moje policzki w swoje zimne dłonie:
-Uwierz nie mogłem- szepnął z wyraźnym trudem-Choć pragnąłem tego jak niczego
na świecie.
Musnął lekko moje usta, lecz ja nie potrafiłam na to odpowiedzieć. Przymknęłam
powieki, nie chciałam ronić łez, ale jeszcze bardziej chciałam uniknąć jego
spojrzenia.
-PS. Przyjadę na święta, przysięgam- starała się zalodzić pożegnanie uśmiechem…
„Nasze jedyne spotkanie po latach
to rozmowa dwóch krzeseł
przy zimnym stoliku...”***
* Lidia Jasińska — Flirtuchy
** Wisława Szymborska - Niespodziane spotkanie
*** Wisława Szymborska "Pierwsza miłość"

Odcinek 24 "I czy aby na
pewno? "
Jedyną rzeczą jaką pragnęłam to jak najszybciej znaleźć sie w domu, zapomnieć
o tym spotkaniu., upokorzeniu i rozczarowaniu. Chciałam wymazać z pamięci to
przypadkowe spotkanie z Draco. Udać, że to się nie zdarzyło, napisać je na nowo…
To było brutalne zderzenie z rzeczywistością. Żadnych uścisków, żadnych
wyjaśnień…
Aportowałam się do domu. Wbiegłam do gabinety Dracona, miałam ochotę
zniszczyć wszystkie przedmioty przypominające jego obecność. Byłam tak zła na
siebie i na niego? Co się z nami stało? Co między nami było? Mogłam tylko
zadecydować co będzie dalej… Czułam się taka bezwartościowa i z zwyczajnie
wykorzystana. Głupia zabawka, która się znudziła i można ja odłożyć na półkę. Po
tygodniach rozłąki staliśmy się sobie obcy. Zmarnowałam tylko czas starając się coś
zbudować. Nie było warto. Zrzucałam książki z półek, potłukłam karafki i kieliszki,
roztrzaskałam wazony, przewróciłam meble. Opanowała mnie dzika furia. Dlaczego
nie powiedziałam tego, co układałam przez ostatnie tygodnie? Dlaczego w moim
sercu wciąż był wyidealizowany obraz tego człowieka, który się zmienił?
Oddychałam szybko i nierówno ze zmęczenia, przygryzłam wargę, nie zapłaczę.
Otworzyłam okno, aby nabrać powietrza. Ujrzałam sówkę z kopertą w dzióbku,
rubiunówkę. Pewnie list od Draco, który napisał przed naszym spotkaniem. Jestem
ciekawa czy w nim też załga o powrocie? Miałam ochotę zabić tego biednego ptaka,
kiedy nagle został złapany w jakąś siatkę. Nie myśląc wiele, aportowałam się do
ogrodu. To Ron wraz z kilkoma innymi aurorami „polował” na posłańca.
-Co tu się dzieje, do cholery?!- wrzasnęłam.
Mój przyjaciel spojrzał na mnie zaczerwieniony:
-Nie powinnaś być tutaj…
-Wysłaliście mnie do Paryża po to, aby łamać tajemnicę korespondencji?!
Wszystko było już dal mnie jasne jak słoneczko.
-To dla wyższego dobra- zmarszczył brwi.
-Co- zaśmiałam się nerwowo z niedowierzania.
-Nie mogę ci tego powiedzieć…
Nie wytrzymałam te słowa, zburzyły tamę odgradzającą świat przed moją furią.
Uderzyłam go w twarz… uderzyłam Rona.
Przyłożył dłoń do swego policzka. Jego oczy nigdy nie były tak duże i tak zdziwione.
Cały trząsł się ze złości.
-Nie wiesz, co robisz-warknął przez zęby.
-Wynoście się!- krzyknęłam do aurorów.- A ty Ronaldzie oddasz mi tą kopertę, a
potem zaprosisz tutaj do mnie Harrego- powiedziałam iście Malfoyskim tonem.
Ron czekał ze mną w salonie, ostentacyjnie masując zaczerwieniony policzek.
Mężczyzna, którego także uważałam za przyjaciela, zjawił się po dobrej godzinie. W
tym czasie mój dawny narzeczony nie zamienił ze mną słowa, nie próbował nic
tłumaczyć, a nawet ostentacyjnie odmówił jak obrażone dziecko herbaty, pomimo iż
przeprosiłam go ta ten policzek.
-Znając Rona, to czekał na mnie z tłumaczeniami- powiedział Harry.
-Chyba tylko dlatego, że wcześniej nie ustaliście wspólnej wersji- uśmiechnęłam się
ironicznie.
Irytacja przebiegła po twarzy Głównego Aurrora, poprawił swe okulary na nosie.
-Twoja delegacja do Paryża nie była przypadkowa…
-No, co nie powiesz- puścił moja uwagę mino uszu i mówił dalej.
-Zdajesz sobie sprawę, że misja Malfoya była bardzo delikatna i nieoficjalna?- było
to raczej pytanie retoryczne.- Miał on wysyłać raporty, co miesiąc, ale…
W innej sytuacji zaczęłabym histeryzować, ze coś mu się stało, lecz teraz słuchałam
Harrego ze spokojem.
-ale od kilkunastu tygodni, nie mamy od niego wieści. Jakby zapadł się pod ziemię…-
szybko chciał mnie uspokoić- wiemy, że nic mu się nie stało…
-Twój mężuś jest zdrajcą- odezwał się Ron.
Głośno przełknęłam ślinę. Wpatrywałam się w wazon, starałam się jakoś
zdystansować od tej rzeczywistości, która wydawała się być nieśmiesznym żartem.
-Jeśli masz od niego jakieś wiadomości musisz nam je dać- powiedział spokojnie
Harry, kładąc swoja dłoń na mojej.
Poszłam po listy związane czerwonym sznureczkiem zamknięte w moim biurku.
Spojrzałam na kilka stosów kopert. Nigdy o tęsknocie, nigdy kocham…
Ale…
Nie wierzyłam, że się nie zmienił. Może nadal był egoistycznym dupkiem względem
mnie, ale jego serce nie zamarło na nowo. Musiałam obudzić w nim dobro, może nie
miłość, ale właśnie dobro.
Zabrałam kilka, które wysłał zaraz po wyjeździe i ten sprzed miesiąca, w którym
opowiada o jesieni we Francji.
-Mam nadzieję, że jesteś tego wart- mruknęłam do siebie.
„Czy wrócisz tu?
I czy aby na pewno?
Przecież tam jest Dolar
Przecież tam jest Euro
Czy Twe serce Ci
Czasem jeszcze żal ściska?
Przecież tam jest chleb
Przecież tam są igrzyska…”
Happysad „Powroty”

Odcinek 25
Długa noc
„Stań się lepszym człowiekiem. I zanim poznasz
kogoś upewnij się, że znasz siebie i że nie
będziesz chciał być taki jak on chce, ale będziesz
sobą.”
Gabriel García Márquez
Mężczyzna przechadzał się między półkami z zaciekawieniem przyglądając się i
głaskając okładki książek. Niektóre z nich przeglądał, wdychając przyjemny dla
niego zapach starego pergaminu.
-Ten zbiór jest imponujący!- zwrócił się do mnie, znudzonej kobiety trzymającej się
kilka metrów za nim. –Są tutaj białe kruki, księgi mające po kilkanaście wieków!
-Zapewne biblioteka jest tak stara jak rodzina Malfoyów, a pewnie i Blackowie
przysłużyli się do zapełnienia tych regałów- powiedziałam bezuczuciowo. Późna
pora i zmęczenia dawały mi się powoli we znaki.
Odwróciłam się i wróciłam do części, w której znajdowała się czytelnia. Rozsiadłam
się na małej sofie, mój towarzysz niechętnie powiódł za mną.
- Jestem zawstydzony przy tym moje zbiory w Calme wydają się być stertą rupieci.
Uśmiechnęłam się lekko znad filiżanki zielonej herbaty. W nowej siedzibie rodu
Malfoyów nie brakowało żadnej rzeczy, której nie było w wcześniejszej rezydencji.
Zadbano szczególnie o księgi, które, pomijając zamiłowanie części członków rodziny
do czytania, były lokatą pieniędzy na trudniejsze czasy. Mój przyjaciel jednak się
mylił, nie niektóre, ale większość tych okazów była warta fortunę, co najmniej
kilkanaście wiejskich dworków takich jak Calme.
-Jeśli kiedykolwiek zechcesz sprzedać coś z tej dziupli, pamiętaj o mnie w pierwszej
kolejności.
-Powiedziałeś dziupli?- zaśmiałam się.
-Nie śmiej się, wystrój jest tu taki jakbym był w drzewie!
Roześmiałam się na to jeszcze żywiej:
-Mamy bardzo podobne skojarzenia. Dziupla smoka!- chichotałam.- Zawsze tak
mówiłam, kiedy Draco tutaj przesiadywał.
Armand zmarszczył brwi, nienawidził, gdy kiedykolwiek napąkiwałam o moim
mężu.
-Jak smoka to raczej pieczara- zauważył, starając się być zabawnym, lecz jego
kwaśna mina zdradzała prawdziwe uczucia.- Gadziny nie smoka- szepnął jakby do
siebie.
Nim zdążyłam wyrazić swe niezadowolenie z powodu tej uwagi, na równe nogi
postawił mnie jakiś dziwny hałas, dochodzący z pietra. Odruchowo oboje
wyciągnęliśmy różdżki.
-Co to może być na Melina! Co to mogło być?!
-Nie dowiemy się dopóki, tego nie sprawdzę- odpowiedziałam mu.
-Nie ja to sprawdzę, a ty zostań.
-Ach, przestań! Po pierwsze to mój dom, a po drugie nie boje się byle gnoma!
Poszliśmy na górę, a kolejne hałasy, przypominające trzaskanie drewna, dochodziły
z mojego pokoju. Armand wyprzedził mnie i z impetem (tzn. kopiąc w nie) otworzył
drzwi.
-Stój! –krzyknął, gotów użyć choćby niewybaczalnego zaklęcia.
Wtem nie różdżki stanęły naprzeciwko siebie…
Jakby w jednej chwili świat zawirował, a tylko jego twarz była dostrzegalna w tym
wirze. Blada, nie wiele różniąca się odcieniem od jego czupryny. Oczy świdrujące
moja postać pełne nienawiści, tęczówki zatraciły swój kolor, pośród przekrwionych
źrenic.
Armand obrócił się do mnie lekko, jego oczy były ogromne i pełne zdziwienia.
Powoli upuścił różdżkę, odchrząknął zmieszany.
-Przepraszam za nieporozumienie. Myśleliśmy, że to jakiś stwór się tutaj zakradł.
Jestem Armand de Bonnaire.
Malfoy uśmiechnął się wrednie kącikiem ust.
-Draco upuść ten badyl- zarządziłam. Przerażał mnie ogrom zniszczeń, wszystkie
meble były zniszczone. Nie wiem, co miało jeszcze strzelić do głowy.
-A to ty jesteś pewnie kochasiem, przez którego śmieje się ze mnie cały Londyn…
Draco zbliżył się do Armanda, ten odruchowo podniósł rękę i ponownie ich różdżki
skrzyżowały się.
-Nie wiem, o czym gadasz, jestem przyjacielem Hermiony.
-Od kiedy taki ścierwo jest ze mną na ty?!
Malfoy zwinnym ruchem przyłożył mu różdżkę do gardła.
-Draco!- wrzasnęłam.- Co ty wyrabiasz!
-Cicho, tobą zajmę się później…
Przeszedł mnie dreszcz. Czy on zwariował? W miarę możliwości jakie może
osiągnąć ciężarna kobieta, szybko zrobiłam 2 kroki ku niemu i odepchnęłam go.
Nie bałam się, ostatnie tygodnie byłam bardzo spokojna, dzięki dziecku.
Armand , którego gardło było już wolne od ucisku Różki, pociągnął mnie za siebie,
znów mając w pogotowiu gotowe czary.
Jego też odepchnęłam, o teraz to na pewno nie obleciał mnie strach. Byłam
zwyczajnie zirytowana.
-Co ty wyrabiasz Draco?!- powtórzyłam.- Postradałeś zmysły?!
-Co ja wyrabiam?! Ty mi lepiej powiedz, jak się szmacisz za moimi plecami!
-Nie mów tak do niej mówić!- krzyknął Armand.
-Jak śmiesz ty…
Draco znów do niego doskoczył.
-Armand, idź już.-powiedziałam spokojnie.
-Nie zostawię cię z tym psycholem!
-Pożałujesz tego sukinsynu!- chwyciłam podnoszącą się rękę Dracona.
-. On mi nic nie zrobi, zresztą umiem się bronić. Armand, wynoś się. Pogarszasz
tylko sytuację.
-Nie!- sprzeciwił się.
Niechętnie musiałam wypchnąć go za drzwi zaklęciem.
-No, to teraz sobie porozmawiamy…
-A żebyś wiedział ty popaprańcu!- sięgnęłam po kawałek drewna, który był kiedyś
moim łóżkiem i podstawiłam mu go pod nos.- Co to ma być?!
-Co zniszczyłem pamiątkę upojnych nocy?- warknął.
-Co myślałeś, że zastaniesz mnie z kimś in flagranti?! Czyś ty zdurniał?! To mój
przyjaciel nie kochanek!
-A co mam myśleć, po tym jak hrabina de Bonnaire, spogląda na stojące na moim
biurku zdjęcie i twierdzi, że ta kobieta, nie może być moja żoną, gdyż jest
narzeczoną jej bratanka jej męża! Nie mogłem zostać w Paryżu!
Domyśliłam się, że wspomnianą hrabiną musi być ciotunia, która spotkaliśmy
wyjeżdżając z dworku Calme.
-Wierzysz jakiejś starej plotkarze?!
-W każdej plotce jest ziarno prawdy, zresztą sam mam oczy!- krzyknął. A głupi
myślałem…- spuścił głowę jakby chciał ukryć ból i zawód- nie czekałaś… jesteś
zwykła dziwką!
-Nie obrażaj mnie! Jestem tylko głupia! Nie zdradziłam cię, chociaż powinnam,
skoro mnie zostawiłeś na kilka miesięcy.
-Pisałem codziennie!
-Tak! A jakże! Że kupiłeś nowe zasłony!- nawet nie zorientowałam się kiedy
zaczęłam płakać, teraz łzy płynęły strumieniami po moich policzkach.- Pisałeś mi
jakieś sprawozdania, a nie o swoich uczuciach!
-Chciałem, byś wiedziała, co u mnie!
-Jesteś zdrajcą…- pisnęłam.
-Co ty chrzanisz?! To ty mi przyprawiasz rogi!
Był zaskoczony, zdawało się, że moje łzy też go zmiękczyły.
-Harry mi o wszystkim powiedział! Zdradziłeś nas wszystkich!- chlipałam.
-Powiedziałaś, że widziałaś mnie wtedy w Paryżu?- chwycił mnie mocno za ramiona,
domagając się odpowiedzi.
-Nie! To ostatnia rzecz, którą dla ciebie zrobiłam, ale dałam im twoje listy.
Puścił mnie.
-Nawet się nie bronisz- warknęłam, smutek ustępował miejsca zawodowi.
-Tak ja ty- roześmiał się.
-Ty…ty… szkoda mi słów na ciebie- krew we mnie zawrzała.
Byłam idiotką przez ostatnie miesiące, łudząc się, że mogłam go zmienić.
-Ojciec miał rację. Miłość nie istnieje i liczy się tylko władza i potęga. Ale mam
władzę, nie zdradziłem. Musiałem zrobić kilka rzeczy, żeby wszystko się udało.
Wyjaśnię to twojemu przyjacielowi Szmoterrowi.
-Nie wierzę ci… -syknęłam
-Myślałem, że są rzeczy, których nie muszę ci powtarzać, bo upewniłem cię o
nich przed wyjazdem. Myliłem się...
***
-…Myliłem się.
Draco wyszedł, zamykając drzwi za sobą. Kilka minut czekałam na niego. Awantura
z Draco przypominała wybuch wulkanu z kilkoma mniejszymi wybuchami
oddzielonymi od siebie w czasie z kilkoma tąpnięciami. Po „kłótni właściwej”
wycofywał się na sekundę, aby na nowo wszcząć walkę.
Ale on już nie chciał walczyć.
Paroma machnięciami doprowadziłam pokój do poprzedniego stanu. Mam nadzieje,
że Draco nie obrócił także reszty domu w ruinę. To była nasza sypialnia, która
zwykliśmy dzielić, kiedy było nam ze sobą dobrze. Bo było…. Tylko, że bardzo
krótko. „[...] miłość trzeba budować, odkryć ją to za mało.”
Pokochałam go, sercem i duszą. Miłością o wiele dojrzalszą niż tą do
Ronalda. Teraz widzę to wyraźnie. Dyktowane było to głosem rozsądku, ale to
uczucie narodziło się między nami. Zadawało się, że fundament przyjaźni będzie
wystarczający, aby zbudować coś trwałego. Jednak on wyjechał.
Nie było go,
kiedy go potrzebowała,
kiedy było ciężko,
kiedy się bałam,
kiedy wszyscy zapewniali mnie,
że on się nie zmienił.
Czy miłość można karmić tyko tęsknotą. Na ile prawdziwa się wtedy stanie?
Zostanie tylko pięknym wyobrażeniem. Pęknie jak bańka mydlana z
zetknięciu z rzeczywistością.
Przykryłam się szmaragdowym kocem. Utuliłam głowę w poduszkę. Usłyszałam
jakby pukanie. Z początku je zignorowałam, może tylko mi się wydawało. Ale
uderzania w szybę dźwięk stawał się coraz głośniejszy.
-Zapewne to jakąś natarczywa sówka z wiadomością.
Otworzyłam okno i ujrzałam Armanda na miotle!
-Co…- wrzasnęłam, by po chwili ściszyć głos do szeptu- Co ty tu robisz?!
Nim skończyłam to zdanie Armand był już w ojej sypialni:
-Bałem się, że coś mogło ci się stać.- dotknął dłoni mojego policzka.
-Niepotrzebnie- odpowiedziałam oschle.
-Potrzebnie…- głaskał moją twarzyczkę.
Na jego twarzy malował się smutek, choć uśmiechał się słodko.
-Już zawsze będę cię potrzebował…
-Przestań!- odtrąciłam jego dłoń.
-Wiem, wszystko się zmieniło- spuścił głowę.
-Nie zmieniło się to, że nadal jesteśmy przyjaciółmi- wymusiłam na sobie uśmiech.-
Tylko dziś jestem zmęczona tą awanturą z Draco, trochę potrwa zanim mu wszystko
wyjaśnię i wybiję z głowy te głupie oskarżenia.
-To trochę potrwa- pomyślałam.
-Nie, Hermiona! Wszystko się zmieniło!- krzyknął mój przyjaciel.- Ale to nie znaczy,
że na gorsze!
-Ciszej!- syknęłam.- Chcesz wywołać kolejną kłótnię z Draco?!
-Tak bardzo próbowałem, nawet Cię nie dotknąłem…- ujął dłońmi moje policzki.
Nie odepchnęłam go. Uderzyło mnie gorąco, byłam ciekawa jak się dalej potoczy.
Jego oczy były zeszklone od łez, usta wykrzywiły się w dziwnym kwaśno słodkim
uśmiechu, czekając na pozwolenie.
-Wiedziałem, że masz męża i ułożone życie pierwszego dnia, kiedy cie spotkałem,
ale potrafiłem odejść w inną stronę…
Jego miękkie i ciepłe usta zetknęły się z moimi w czułym pocałunku. Opanowała
mnie niesamowita błogość. Czułam się tak cudownie bezwładna i bezpieczna jego
objęciach. Było to tak piękne, że aż nierealne. I nie mogło być
-Armand- odwróciłam się- nic się nie zmieniło.
-Hermiona zrozum! Kocham cię! Próbowałem ze wszystkich sił zdusić te uczucia,
ale nie mogłem!- przyciągnął mnie do siebie.
-Mam męża i dziecko- wypowiedziałam z trudem.
-Dziecko! Jemu tylko na nim zależało- warknął- i tylko na osiągnięciu własnych
celów! To przez nie tak długo się wzbraniałem. Bałem się, ze nigdy go nie
zaakceptuję. Wymyślałem miliony scenariuszy… Dracon mógłby się nim zając, a my
zacząć od nowa.
Miałam ochotę spoliczkować, sponiewierać….
Ale- zniżył głos do bardzo spokojnego- teraz wiem, że mógłbym je pokochać jak
swoje. Już je kocham, bo jest cząstka ciebie, a ciebie kocham jak nikogo na świecie.
Przytuliłam się do niego, Armand głaskał moje włosy i cicho szeptał:
-Cii iii… już dobrze…
Jednak moje łzy były silniejsze.
-Draco nigdy się na to nie zgodzi,- wycedziłam przez łzy- ja się nigdy na to nie
zgodzę.
-Co?- spytał kompletnie zaskoczony. Przecież go nie kochasz! Gdyby byłaby chociaż
był cień możliwości, że coś do niego czujesz nie zbliżyłbym się do ciebie…- składał
pocałunki na moich policzkach, czole, rękach jakby tym chciał mnie przekonać.
-Kochasz mnie?- spytał.
Odsunęłam się od niego. Ledwo łapałam oddech. To była rzecz ,przez która
bałam się powrotu Dracona. Wolałam być głucha na głosy przyjaciół i
okłamywać samą siebie. Wygodnie było nie dokonywać wyboru brać pełnymi
garściami. Bo tak łatwo być egoistką, usprawiedliwiając się krzywdzenie
innych swą samotnością.

poniedziałek, 1 grudnia 2014

"Oswoić" znaczy "zacieśnić więzy" IV


Dla Mechi Lambre z racji tego,że tak bardzo jej sie podoba ta historia ;*



Odcinek 16
No Goodbyes
„Kochanie to nie jest pożegnanie
Ja zawsze będę przy tobie
Może będę daleko
Wiesz, że moje serce zawsze zostanie z tobą..”
(“Baby there`s no goodbyes
I`ll always be right by your side
And I may be far away
You know that my heart will stay
With you, always..”)
Blue "No Goodbyes"
Wróciłam z miłych zakupów z Ginny, która odkąd pracuje w „Proroku…” jest
bardziej zapracowana niż ja w ministerstwie, oraz Leną. To całkiem miła osóbka, nie
dziwię się, że Ron ją wybrał. Nie trudno jest ją pokochać. Jednak coraz częściej
zastanawiam się czy rozsądek nie miał w tym decydującego głosu. Miła, ładna,
słodka, tradycyjna i spokojna. Czego potrzebuje więcej facet po rozstaniu? Nie, nie
uważam, że mi ukradła Ronalda. Już nie…
Lokaj poinformował mnie, że Draco oczekuje mnie w swoim gabinecie, tym
przyległym do biblioteki. Dobrze się składało, bo chciałam mu pokazać te wszystkie
rzeczy, które kupiłam dla naszego maleństwa.
Grube mahoniowe drzwi jak zwykle otworzyły z głośnym skrzypnięciem.
Przytłaczała mnie wielkość tego pomieszczenia, jego wysokość i przepych w jakim
został urządzony. Meble opływały złoceniami i marmurowymi akcentami. Ściany
były obite panelami z dębu, można by pomyśleć, iż to jakaś dziupla. A Malfoy
bardzo lubił się w niej chować. To była jego kryjówka, przez pierwsze tygodnie
naszego małżeństwa, krążył właściwie tylko z niej do swoje sypialni.
-Jesteś wreszcie- przywitał mnie za swoje biurka.
Wychylił się lekko za niego, aby dać mu buziaka w policzek. Wokół latało mnóstwo
samopiszących piór, a za oknem czekały dwie sowy z kopertami w dziobach.
-Ktoś tu jest zapracowany- zażartowałam.
-Jak widać- uśmiechnął się słabo.- Usiądź- wskazał fotel na przeciw siebie.
Rozsiadłam się wygodnie, byłam bardzo ciekawa, co też ma mi do powiedzenia.
-Dostałem awans…- zaczął niepewnym tonem
-Wiem, przecież musiałam podpisać twoją nominację- ziewnęłam ze zmęczenia.-
Gratuluje!
-Tylko, że z tym awansem łączy się pewna propozycja.
Draco wstał i usiadł na blacie biurka blisko mnie. Dostrzegłam zmartwienie
malujące się na jego twarzy , która znów była niesamowicie blada, może dlatego jego
oczy wydawały się bardziej błękitne.
-Słyszałaś już pewnie, że Centaury burzą się na wschodzie, podobno zawiązały pakt
z Goblinami…
Za dobrze wiedziałam, co mówi… groziła nam rebelia. Ale to centaury ani gobliny
pociągały za sznurki. Niestety ani ja ani Alan czy Harry nie widzieliśmy, kto…
-Wiesz jeszcze coś, czego ja nie wiem- zmarszczyłam brwi.
-Nie chcę cię martwić…
-Malfoy!- wrzasnęłam
-Ślady prowadzą do także Paryża…
Wszystko wyśpiewał tak szybko? Coś mi tutaj nie pasowało.
-Na razie miałbym pilnować spraw w Rosji na placówce dyplomatycznej. Później
może także we Francji…
Draco nadawał się, więc idealnie do tej misji, zna francuski i rosyjski, umie tyle, co
każdy Auror nie będąc nim i nie wzbudza przez to podejrzeń…
-Mam jechać?- spojrzał mi głęboko w oczy, wyczekując odpowiedzi.
Zaskoczył mnie, nie spodziewałam się pytania, a postawienia przed aktem
dokonanym, a być może pyta tylko retorycznie. Ujął moją dłoń.
-Tylko na kilka tygodni…
Przeszył mnie dreszcz. Czekał, co powiem. Nie uśmiechał się, był bardzo spokojny.
„…to nam się obojgu opłaci.”
Pamiętam te słowa. Proste działanie: coś dla mnie, coś dla ciebie. Koniec końców
wychodzimy w tym związku na zero…
-Jedź- powiedziałam cicho, ale pewnie.- Przecież o to od początku chodziło.
Chciałeś kariery, masz ją. Nasze małżeństwo to układ, więc po co pytasz?!
Wstałam, wyrywając swoją dłoń. Chciałam wyjść, zbierało mi się na płacz. Byłam zła
i rozgoryczona na samą siebie. W co ja zaczęłam sobie wyobrażać? W tym
małżeństwie liczą się tylko korzyści. Nie wolno mi o tym nigdy zapomnieć.
-Wrócę przed urodzeniem dziecka- poinformował mnie lodowato, już na mnie nie
patrzał.-Nie pytałam o to- ucięłam tą rozmowę i wyszłam.
„Ile jestem Ci winien
Ile policzyłaś Mi za twą przyjaźń
Ale kiedy wszytko już oddam czy
Będziesz szczęśliwa i wolna czy..?
Będziesz szczęśliwa i wolna czy...?
Ale zanim pójdę
Ale zanim pójdę
Ale zanim pójdę chciałbym powiedzieć Ci że…”
„Zanim pójdę” Happysad

Odcinek 17
Nie ma lepszego ministra miłości
niż przypadek.
-Miguel de Cervantes
Tylko inna kobieta przy nadziei może zrozumieć jak mocny opanował mnie
głód, kiedy wyszłam z pracy. Był to jeden z tych wilczych ataków, podczas, których
mogłam zjeść ogromną ilość czegokolwiek. Szłam chodnikiem rozglądając się na
boki w poszukiwaniu restauracji. Dostrzegłam na uboczu niewielką knajpkę. Ledwo
ją zauważyłam, ale wydawała się przytulna. Usiadłam na świeżym powietrzu. Już po
chwile zjawiała się obok mnie kelnerka. Z pobłażliwym uśmiechem wysłuchała
mojego dużego zamówienia i spoglądając na mój dość mocno zaokrąglony brzuch.
Na szczęście nie musiałam długo czekać na jedzenie. Wierzcie mi na słowo, głodna
ciężarna kobieta jest bardziej niebezpieczna niż rozjuszone stado centaurów.
Moje myśli zajęło planowanie jutrzejszych obowiązków w ministerstwie. Muszę
skończyć raport z kwartalny z prac mojego biura, przejrzeć dokumenty dotyczące
postępu w pracach w nad nowymi umowami handlowymi z Chinami, sprawdzić
bilanse poszczególnych departamentów i jeszcze kilka innych rzeczy. Wszyscy
wkoło, szczególnie Lorelei i Ginny, powtarzają mi, że ze względu na dziecko
powinnam zwolnić tempo. Jednak nie potrafię! Nawał pracy to jedyna rzecz, która
nie zmieniła się w moim życiu odkąd zaszłam w ciążę. Sterta papierów nie pozwala
mi rozmyślać… To już miesiąc od wyjazdu Dracona. Pisze codziennie nie
narzekam. Ale go nie ma… nie ma…
Można być samotnym wśród setki ludzi. Nie narzekam na brak przyjaciół, mam
Ginny i Harrego, z Lorelei stałyśmy się bliskie przez ostatnie kilka miesięcy, nawet z
Leną, żoną Rona zaprzyjaźniłam się, bo to naprawdę przesympatyczna i pomocna
osoba. Nie dziwię się Ronowi, że tak łatwo ją pokochał, ona jest przepełniona
naturalną dobrocią i słodyczą. Ale przychodzi czas, kiedy wracam do pustego domu.
Wprawdzie jest lokaj, ogrodnik i skrzaty domowe i gdybym tylko chciała, co dzień
witali by mnie od progu. Mogę wysłać sowę do któregoś z przyjaciół i umówić się na
kolekcję albo odwiedzić ich. Niemniej jednak to tylko na chwilę, kolejny ranek znów
przyniesie ciszę i pustkę… Mówi się, że nikt nie jest samotny bez powodu. Co ja
uczyniłam, że samotność stała się moim towarzyszem? Wyszłam za mąż z rozsądku,
bez miłości. Malfoy wyjechał robić zasłużoną karierę w ministerstwie, akurat wtedy,
gdy zaczynaliśmy się dogadywać. Wciąż podróżuje między Moskwą a Paryżem, nie
znajdując czasu na przystanek w Londynie. Zresztą na tym polegał ten układ zwany
związkiem małżeńskim. Dzięki mnie Draco osiągnie sukces zawodowy, w zamian
moje dziecko będzie mieć ojca i niczego mu nie zabraknie. Tyle, zyski i koszty.
Wiedziałam jak będzie wyglądać moje życie decydując się na to małżeństwo. Mam,
czego chciałam…
-Przepraszam panią…- męski głos wyrwał mnie z zamyślenia.
Stał przede mną wysoki mężczyzna, ale nie był to kelner. Wpierw pomyślałam, że to
być może jakiś znajomy, jednak w pamięci nie potrafiłam odnaleźć, kim jest.
-Zapewne uzna mnie pani za jakiegoś szaleńca, ale bardzo chciałbym zjeść tutaj
obiad, bo to moja ulubiona restauracja, a jedyne wolne miejsce znajduję się przy
pani stoliku…
Uniosłam brwi ze zdziwienia i patrzyłam z szeroko otwartymi oczami na tego
obcego człowieka, który najwidoczniej chciał się do mnie przysiąść. Rozejrzałam się
wokoło i rzeczywiście, wszystkie stoliki były zajęte. Byłam tak pochłonięta
rozważeniami na własnym życiem, że nawet nie zauważyła tego gwaru. Osoba
stojąca przede mną nie wyglądała na szaleńca czy seryjnego mordce szukającego
przyszłych ofiar w restauracjach, w dodatku ten mężczyzna miał minę jakby było
mu bardzo głupio z powodu swojej prośby.
-Proszę – zaprosiłam go gestem ręki i przyjaźnie się uśmiechnęłam.
-Naprawdę, rozumiem, że moje zachowanie może wydać się dziwne…- wydawał się
być dość zmieszany.
-Rozumiem, każdy może być głodny- odpowiedziałam.
-Ale nie każdy zaczepia prze to kobiety w restauracjach.
Zaśmiałam się i kontynuowałam swój posiłek, a do mojego niespodzianego
towarzysza podeszła kelnerka. Zamówił Antrykot po bordosku, salade russe i puree
z ziemniaków. Wyglądało, że oboje mamy umiłowanie do kuchni francuskiej.
Zaczęłam mu się przyglądać. Niezaprzeczalnie był przystojny, jego włosy miały
brązowo-złocisty odcień, lekko się kręciły, układając się w fale i sięgały mu prawie
ramion, wąski nos i ślicznie wykrojone usta wśród bladej twarzy o delikatnych
rysach zdawały się być muśnięte pędzlem anioła. Zafascynowały mnie najbardziej
jego oczy o wspaniałej niebieskiej barwie, nie tak zimne i szare jak u Malfoya,
przypominały niebo, lecz ich kolor był o wiele bardziej intensywniejszy. Było w nich
coś tajemniczego.
-Sprawiam miłe wrażenie?- jak się również okazało miał też uroczy uśmiech, który
sprawiał, że robiły mu się dziurki w
policzkach.
Spłynęłam rumieńcem, gdy zauważył, że mu się przyglądam.
-Masz ładny uśmiech- nie wiem czy była to najlepsza odpowiedź.
-To Pauchousse z Val de Saone?- spytał spoglądając na zawartość mojego talerza.
Zaczęliśmy rozmawiać o kulinariach francuskich. Sztukę kulinarną Francuzów
poznałam przez Malfoya, który ją uwielbiał, a także podczas naszego krótkiego
pobytu w Prowansji, dlatego miałam o niej spore pojęcie. Nieznajomy wydał się być
bardzo zabawną osobą.
-Wydajesz mi się znajoma- powiedział, gdy kończyliśmy już posiłek.
-To twój tekst na dziewczyny?- musiałam wbić tą szpileczkę, ale on skwitował to
śmiechem.
-Nie, po prostu skądś cię znam. Powinienem się przedstawić! Wyszło moje złe
wychowanie, przepraszam.-znów posłał mi swój nieziemski uśmiech- Armand de
Bonnaire- wstał i podniósł moja dłoń, złożył na niej pocałunek jak prawdziwy
dżentelmen.
-Uważasz się za źle wychowanego?- zachichotałam ze skrępowania jego
zachowaniem- Hermiona Malfoy, dawniej Granger.
-Wiedziałem, że musiałem Cię gdzieś wcześniej widzieć, pewnie w gazecie. Jesteś
dość znaną osóbką, bohaterka walki z Voldemortem, przyjaciółka Harrego Pottera,
do niedawna prawa ręka Ministra Magii.
-Dużo o mnie wiesz. A ty nie powiedziałeś, czym się zajmujesz.
-Czytam gazety. A poza tym jesteś miłośnikiem francuskich potraw i pracuję w
branży hotelarskiej. Masz może ochotę na deser?
Czy mogłam odmówić propozycji okraszonej takim uśmiechem i spojrzeniem?
Zjedliśmy jeszcze Creme caramel, a moje dziecko miało jeszcze ochotę na szarlotkę,
więc musiałam ja jeszcze wciąć.
-Apetyt Ci dziś dopisywał- zażartował, kiedy wstaliśmy się, aby się pożegnać.
- W moim stanie to raczej zrozumiałe- pogłaskałam swój brzuszek.
Armand wyglądał na zaskoczonego.
-Nie zauważyłeś?
Zastanawiałam się jak to możliwe skoro to już 5 miesiąc.
-Nie, tak jakoś..- bełkotał zdziwiony- Myślałem, ze po prostu jesteś taka no…
-Pulchna?- zaśmialiśmy się oboje.
-Nie ujmuje Ci to urody. Dziękuję ci, za wspaniały obiad.
-Przyjemność po mojej stronie - uścisnęłam jego dłoń na pożegnanie.

Odcinek 18
„[...] każdy ma własne życie i
własny rozum. I jeszcze do
tego własny los, którego nie
można przewidzieć. Tak
naprawdę, to nikt nie wie co
jest dla niego dobre, a co złe...”
Tomek Tryzna — Panna Nikt
Gratulacje dla tych, co wybierali dzisiejszą pogodę za oknem! W moim gabinecie jej
tak słonecznie, że za chwile mnie szlag trafi! Zaciągając rolety jest za ciemno! No,
może to jeden z tych moich ciążowych humorków. Teoria Lorelei, która przed
sekundą wyszła. Właściwie to ją delikatnie wyprosiłam, bo nadal nie mogę znieść
zapachu kawy. Ku niezadowoleniu Stacey, która nawiasem mówiąc, chciałaby abym
cały swój czas poświęciła na odpoczynek i kupowanie ubranek dla dziecka (których
już ma prawie 3 szafy), nadal wypełniam swoje obowiązki w ministerstwie. Nie
zwolniłam tempa. Dzidziuś nie ukazuje żadnych obiekcji.
Przez szparę pod drzwiami wleciał samolocik:
„Gość spoza listy”
Nie przypominam sobie, bym kogoś wzywała na dywanik. Z „entuzjazmem”, którego
wyrazu było znudzone ziewnięcie, nakreśliłam krótkie „Zapraszam”. Mam nadzieje,
że to nie żona Alana, bo ostatnio często się zdarza, że gdy o niej pomyślę, to zaraz ją
także widzę. Jak łatwo się domyślić z niepoliczalną ilością rzeczy dla przyszywanego
wnuczka. Niestety nie potrafią ją przekonać, ze ja tu pracuję.
„Oh, wiem, że siedzisz tutaj tylko po to by być między ludźmi. Ciężko jest
przebywać samej w pustym domu”- powtarza to zawsze, gdy się widzimy. Kocham
Stacey i Alana, ale kategorycznie odrzuciłam propozycję przeprowadzki do nich. Nie
mogłabym już udawać, że się trzymam, a tęsknotę zwalczam miłością i zaufaniem
do Dracona.
-Dzień dobry…
Moim oczom ukazała się znajoma sylwetka. Niebieskie oczy, których się nie
zapomina, tak jak jego uśmiechu.
-To ty…- powitałam go z promiennym uśmiechem.
Każdego spodziewałam się zobaczyć, ale nie jego.
-Usiądź- wskazałam mu miejsce.- Podobno trudno umówić się ze mną na spotkanie,
ale jak widać to nieprawda, Armandzie.
-A może to mam wielu przydatnych przyjaciół nawet tutaj?- uśmiechnął się
łobuziarsko.
-To jeszcze gorzej!- zrobiłam zdegustowaną minę.- To oznacza, że w ministerstwie
panuje korupcja!- podniosłam znacząco głos.
-Chyba jednak nie cieszysz się na mój widok- zaśmiał się nerwowo.
Wyglądał na zbitego z tropu. Czyżby nie zauważył, że nadal się z nim droczyłam?
Czy kobiety w ciąży nie mogę długo się droczyć? Hm, kobiety zamężne i w ciąży nie
powinny chyba flirtować, od tego powinnam zacząć. Armand spuścił wzrok i
nerwowo zaczął poprawiać złote spinki u mankietów. Roześmiałam się na to.
- Miło Cię widzieć, choć nie spodziewałam się, że jeszcze kiedykolwiek to nastąpi.
-A ja starem się tego dowiedzieć poprzez wróżbiarstwo, ale nigdy nie byłem z tego
dobry.
-Oh, ja też nie. Nie cierpiałam tego w szkole-wtrąciłam
- To postanowiłem zdać się na siebie, a nie na los. Wprawdzie przeznaczenia już raz
na ze sobą zetknęło, to chyba wyczerpało mój limit szczęścia-mówiąc to na jego
blada twarz lekko się zaróżowiła.
-A cóż Cię do mnie sprowadza?- jakoś wolałam nie brnąc w to dalej.
-Może jakieś sprawy służbowe?- zagaił.
-Trzeba było wysłać sowę, to byłoby łatwiejsze niż dostanie się tutaj. –zatrzepotałam
rzęsami.
-Chciałbym zaprosić cię na kolację- powiedział bez ogródek.
-To bardzo miło z twojej strony…
-Nie odmawiaj- przerwał mi.- Rozumiem, że widzimy się drugi raz w życiu, ale
lubisz francuską kuchnię i myślę, że moglibyśmy miło spędzić czas.
Zamrugałam nerwowo:
-Ale ja jestem mężatką!- krzyknęłam.
-Przecież zaproponowałem ci tylko kolację. O śniadaniu nic nie wspomniałem. Nie
mam takich zamiarów-uśmiechnął się i puścił mi oczko.
Rozbroiło mnie to.
-Rozumiem, że pewnie musisz sprawdzić swój kalendarz, a to trochę potrwa, więc
wyślę ci wieczorem sowę.
Wstał i ucałował mnie w policzek na pożegnanie, co bardzo mnie zdziwiło nie
jesteśmy w takiej zażyłości.
-Francuski zwyczaj- powiedział widząc moją zdziwioną minę.
Czy na pewno?
Jak szybko przyszedł tak szybko sobie poszedł. Zaczynam się zastanawiać czy
autentycznie jakiś psychopatyczny morderca. Jakiś mężczyzna kilka miesięcy temu
był tak oczarowany mną i chciałby umówić się ze mną na kolację, wcale by mnie to
nie zdziwiło. Jednak obecnie w moim błogosławionym stanie wydaje mi się to
dziwne. Może zrobiłam się podejrzliwa? Czyżby nasiąkłam od Malfoya tym, że nikt
nie jest w moim mniemaniu bezinteresowny?
„Rozumiem, że pewnie musisz sprawdzić swój kalendarz, a to trochę potrwa, więc
wyślę ci wieczorem sowę.”- co miało chyba znaczyć:
„Wiem, że jestem tym zaskoczona i musisz to przemyśleć.”
-Twoje papierzyska- weszła Lorelei.
-Zaprosił mnie na kolację.
-Kto?- zdziwiona blondynka usiadła na fotelu i zaczęła się na nim kręcić jak
znudzone dziecko.
-Armand?
-Co za Armand?- jej kręcenie denerwowało mnie.
-Mówiłam ci, ten, który przysiadł się do mnie w restauracji.
Lorelei chyba była w szoku, bo przestała się kręcić.
-Pójdziesz?
-Nie wiem- odpowiedziałam jak było zgodne z prawdą.
-Masz męża.
-Który jest daleko- fuknęłam.
-Wprawdzie jesteś słomiana wdówką, ale mówisz to tak jakbyś chciała zdradzić
Dracona.
-Od kiedy ty go bronisz?!
Co jak co, ale po niej nie spodziewałam się takich wysokich standardów moralnych i
powagi. Liczyłam, ze sobie pożartujemy.
-Hermiona pamiętasz, że masz dziecko?- zrobiła minę jakby była nauczycielka i
napominała mnie za ściąganie.
-Mam dość tego, że wszyscy mi przypominają o moich obowiązkach! Może by tak
ktoś przypomniał o tym Malfoyowi!- wrzasnęłam.
-Nie wiem, co dziś ugryzło, idź na tą kolację i będziesz miała lepszy nastrój! Sama
też już lepiej pójdę, bo jeszcze zarobię jakąś klątwą!
Wieczorem czekała na mnie sówka rubinówka z zaproszeniem w dzióbku. Wzięłam
ją od niej i uśmiechałam się do siebie:
-Idę…

Odcinek 19
„Możesz mnie ranić słowem,
jeśli wierzysz, że to mi
pomoże. Przyjaźń daje Ci to
prawo. Tylko pamiętaj, że
możesz to uczyć tylko
prawdą.”
Astre do kochanego P.
Dom Potterów zawsze owijała jakaś niezwykła aura. Nie mam tu na myśli żadnych
zaklęć, nawet tych przeciw mugolom. Zawsze kiedy znajdowałam się w jego pobliżu
uśmiechałam się na myśl o przyjaciołach oraz ukłucie zazdrości. Wszystko układało
się im jak najlepiej. Oczywiście cieszyłam się ich szczęściem, ale muszę przyznać, ze
samotność i później małżeństwo z Malfoyem sprawiło, że zrobiło się odrobinę
zgorzkniała i sarkastyczna, to ostatnie to spuścizna po Draconie.
Przyjaźń z Armandem, która rozwija się jak kłębek włóczki dany kociakowi.
Zabawne porównanie. Ale odkąd przyszedł do mnie do biura… Hm, spędzamy ze
sobą bardzo dużo czasu. Nie wiem, co lubię w nim najbardziej, chyba to, że nie
zadaje zbyt wielu pytań. Jest taki roztargniony i zabawny. Wniósł świeży powiew do
mojego życia. Jest zupełnym przeciwieństwie Draco, a jednocześnie są bardzo
podobni. Nigdy nie wiedziałam, co jednemu jak i drugiemu chodzi po głowie.
Dracon jest porywczy i zawzięty, zaś Armand niezwykle tajemniczy wydaje się być
ostają spokoju. Jakoś nadajemy na tych samych falach. Poznałam go ze swoimi
przyjaciółmi. Ostatnio zaliczyliśmy kilka wspólnych wyjść my, państwo Potter i
Weasley. Jakoś zrobiło się z nas wesołe towarzystwo.
Na podczas dzisiejszej herbaty u Ginny Armand nie mógł mi towarzyszyć,
podarował mi za to dla przyjaciółki bukiet dalii, świeżo ściętych z jego ogrodu.
-Piękniejsze są tylko w Nottinghamshire- hipnotyzował mnie swoimi oczami.
Mój przyjaciel większość wolnego czasu spędza w ogrodzie albo jak o tej porze roku
we szklarni. Wiele naszych rozmów toczy się właśnie tam, w szklanym tajemniczym
ogrodzie. Otwierając małe szkliste drzwiczki wchodzę do niesamowitej krainy, gdzie
jest zawsze ciepło śpiewają ptaki, a jabłka czerwienieją przez cały rok. Czuję się w
tedy jakbym uciekała do zupełnie nowego świata. Problemy życia codziennego
zostają tam na zewnątrz…
No, ale skoro już jestem pod drzwiami…
-Ciocia!- jak łatwo się domyślić był to wrzask Jamesa i Teddygo, muszę przyznać,
idealna synchronizacja.-Myśleliśmy, że nie przyjdziesz, późno- zaświergotał z
wyrzutem Teddy.
Mieli rację, spóźniłam się… Oj! Całą godzinę! Zagadałam się z Armandem.
-Moje kochane urwisy! -jak stara matrona ucałowałam ich.
Mam nadzieje, że Ginn nie zdenerwowała się, aż tak by chcieć mnie rozszarpać.
Dzieciaki zaprowadziły mnie do salonu. Na stoliczku do kawy stał imbryczek i
filiżanki, jestem stracona.
-Hej, jestem w ciąży!- krzyknęłam wchodząc.
Ginny parsknęła śmiechem:
-Przecież widzę i wiem od kilku miesięcy!
-Więc nie możesz mnie zabić za tak ogromne spóźnienie, bo jestem ciężarna, a to
brew wszystkim konwencją.
Po minie rudej widziałam, że ją tym rozbroiłam. Uśmiechła się w pobłażliwy sposób,
przykładając dłoń do policzka z zatroskaniem.
-A gdzie Harry?- spytałam, rozsiadając się na sofie.
-Od godziny robi z Ronem to co my też miałyśmy robić, czyli plotkują, choć oni
wolą to nazywać poważnymi dyskusjami.
-Phi! Mężczyźni to więksi plotkarze niż kobiety, my się z tym przynajmniej nie
kryjemy. A!- przypomniało mi się o kwiatach w ręku.- To przecież dla ciebie, od
Armanda.
-A więc jak się domyślałam, powód twojego spóźnienia ma imię- nie brzmiało to
żartobliwa raczej kąśliwie. –Poczekaj wsadzę je do wazonu, albo nie. Chłopcy
poszukajcie jakiegoś wazonu, a potem idźcie do taty, chciał wam coś pokazać.
Chłopcy wyszli, a ona spoczęła obok mnie. Machnęła różdżką, a z imbryka znów
unosił się dym. Napełniła filiżanki.
-Byłaś więc z Armandem -zaczęła.
-Tak, wiesz…
-Jak wczoraj, przedwczoraj…- wtrąciła.
Nie spodobało mi się to, najwyraźniej miała o coś pretensje. Wielka afera o
spóźnienie, od kiedy to ona jest taka zasadnicza?
-Ginny, przepraszam. Zwyczajnie straciłam poczucie czasu.
-Nie o to mi chodzi Hermiono- postawiła z wyraźnym stuknięciem filiżankę.- Nie
uważasz, że twoje stosunki z Armandem są zbyt zażyłe?
-Co?- prawie zakrztusiłam się herbatnikiem.
Pani Potter niczym stara dewotka? Byle nie zaczęłam się teraz uśmiechać przez to,
jakoś mnie to połączenie słów rozbawiło. Wyjdę na niezrównoważoną.
-To mój przyjaciel tak jak ty, Harry czy Ron- ledwo tłumiłam chichot.
-Tak, tylko na przykład z moim bratem przyjaźniłaś się całe dzieciństwo i prawie za
niego wyszłaś.
Obrót tej rozmowy powoli zaczynał mnie irytować:
-Do czego zmierzasz?
-Martwię się, przecież masz męża!- Ginny dała nacisk na ostatnie słowo.
-Nie podoba mi się, że coś insynuujesz- zacisnęłam usta.- Poznałaś go, mnie znasz
od lat! Jesteś moją przyjaciółką jak mogłaś coś takiego pomyśleć, że coś między
nami! I mówić mi takie rzeczy- prychnęłam.
-Dlatego, że jestem twoja przyjaciółką mam prawo mówić ci nawet to, co ci się nie
spodoba. Jesteś mężatką, a całe dnie spędzasz z obcym facetem.
-A pamiętasz gdzie jest Draco?!
-Właśnie dlatego chce ci powiedzieć, że uważam, iż nie zachowujesz się wobec
niego w porządku.
-A on jak się zachował?- zrobiłam się zapewne czerwona ze złości jak piwonia.-
Wyjechał sobie. Kim jesteś, żeby mnie oceniać?!- odkładając porcelaną filiżankę
prawie ją stłukłam.
-Przyjaciółką i mam prawo oceniać twoje postępowanie, które godzi osobiście w
moje zasady moralne!
-Moralistka się znalazła!- zakpiłam.
-Nie podoba mi się to, co robisz masz męża, który…
-Który co?! Wyjechał i zostawił mnie samą!
-Ależ Malfoy…
-Nie broń go! Od kiedy to pajasz do niego taką sympatią?! Już nie pamiętasz jak
będąc w ciąży, jaką opoką dla ciebie był Harry?- ze złości prawie się rozryczałam.-
Mam dość tego, że wszyscy mówią mi, co mam robić: a to leżeć, jeść warzywa… Nie
robię nic złego. Pierwszy raz od miesięcy zaczęłam się uśmiechać. Do widzenia
Ginny- aportowałam sie do domu.
***
Nie powinnam była tak się zachować. Na serio jestem tego świadoma. Czy jednak
mamy prawo, my ludzie oceniać kogokolwiek? Ale przecież to właśnie przez ocenę
wyrabiamy sobie zdanie o kimś, właściwie to jedno i to samo. Co nam do tego, nikt
nie lubi jak ktoś się nam wtrąca do naszego małego świata, jeśli nie chcemy tego,
powinnyśmy wymagać tego samego od siebie.
Tak rozmyśla sobie osoba (zażerającą się tej chwili lidami karmelowymi, gdyż jej
dziecko tego bardzo mocno pragnęło), która potrafiła „zrobić wejście smoka” w
życie przyjaciół, gdyż uznała to za słuszne i w imię wyższych racji.
Nie mam na myśli tylko tego jak nawrzeszczałam na Harrego, ze Ginny jest kurą
domową a on jest niczym komiwojażer. Wtrącam się notorycznie odczuwając przy
tym niesamowitą satysfakcją.
Przyjaciele są przy mnie zawsze, bywa że się ze mną zgadzamy, ale ludzie
dobierają się w „stada” na podstawie podobieństw. Ale gdyby byliśmy
całkowicie tacy sami życie byłoby niedozniesienia.
-„…mam prawo oceniać twoje postępowanie, które godzi osobiście w moje zasady
moralne!..”
Pohukiwało mi to w głowie cały czas.
-Masz prawo mnie ranić dla mojego dobra?- zapytałam w wyobraźni Ginny.
Pomoc czasem bywa kopniakiem- westchnęła.- Tylko, co ma na celu? Czy chce mnie
ochronić przed gadaniem ludzi? Oni zawsze będą gadać, nigdy o nikim dobrze to na
pewno. Martwi się o moje małżeństwo? Może gdyby, choć w połowie było tak udane
jak jej. Zaskoczyła mnie, wie z jakich pobudek zostało one zawarte.
Chwyciłam pergamin choć była już śpiąca.
„Przepraszam”
Tylko tyle nakreśliłam, chyba więcej nie trzeba. Jednak musimy wrócić do tej
rozmowy, chociaż nie będzie to dla mnie miłe.
Na biurku leżało jeszcze moja zaległa korespondencja. Była wiadomość od Armanda.
Napisał, że musi wyjechać na 2 dni. Dziwne, ze postanowił mnie o tym
poinformować, skoro nie byliśmy w umówieni w owym czasie. Chyba, że o czymś
zapomniałam. Drugi oczywiście od Draco. Coraz trudniej było mi czytać te
kilkukartkowe listy. Otwierałam koperty z bólem serca. Jak zwykle rozpisał się o
pracy nie szczędząc ironii o pisząc współpracownikach. Westchnęłam głęboko
kończąc czytać tylko jeszcze post scriptum…
DRACO PRZYJEŻDŻA! POJUTRZE!
Odcinek 20
„Tęsknię za innym
nieszczęściem, innego
potrzebuję; powinno być takie,
które pozwoli mi cierpieć i
umierać z rozkoszą. Oto jest
nieszczęście czy może
szczęście, na które czekam.”
Hermann Hesse — Wilk
stepowy
Liście w parku nowego Malfoy Minor opadają powoli. Tańczą jak im wiatr zagra.
Czasem czuję się jak te listki. Jak ja sama panuję nad moim życiem? Tańczę w rytm
melodii granej przez kapryśne przeznaczanie? Na co mam wpływ? Los zadrwił ze
mnie dając mi mojego dzidziusia, którego bardzo kocham, ale czasami… Czasami
myślę, że lepiej by było, gdyby moje życie potoczyło się inaczej.
-Dbaj o siebie- rzucił oschle na pożegnanie.
Odwrócił się i miał już chwycić ten mały, pozłacany pucharek, który był
świstoklikiem do Moskwy. Zdobiła go panorama Kremla. Nie różnił się od
pucharów, z których zwykliśmy pić coś do kolacji, a był kamieniem milowym w
naszym życiu.
-Draco-szepnęłam, serce waliło mi jak oszalałe. -Draco- powtórzyłam i
wtuliłam się niego.
Ściskał mnie mocno. Nic już nie mówił, pogłaskał moje plecy. Uśmiechnął się w
lekko szyderczy sposób i po chwili już go nie było.
Widzę ta scenę za każdym razem, gdy zamykam oczy. Nadal czuję jego wodę
kolońską, łaskotki na plecach, spowodowane jego dotykiem.
Każdego dnia o poranku wita mnie sówka z kopertą w dzióbku. Już pierwszego w
Moskwie dnia Draco pisał o wszystkim, nowym biurze, współpracownikach,
wynajętym przez ministerstwo mieszkaniu itd. Płakałam ze śmiechu czytając jego
cyniczne i muszę przyznać niewyszukane uwagi na temat jego sekretarki –Julii,
która nie grzeszy urodą. Jak opisał ją Malfoy: „Powierzchowność Julii wprowadza
mnie w osłupienie! Nie powianiem pisać tego, gdyż nie wolno Ci się denerwować,
lecz chyba to Twoi przyjaciele z Ministerstwa zadbali o tym byś nie musiała się o
mnie martwić. Julia Władimirowa to skrzyżowanie Gargulca ze Snapem, włosy ma
podobnie ścięte jak nasz drogi Nietoperz za życia. Okulary zapewne dostała jako
wyprawkę od Pottera, zaś piegami podzielił się z nią Weasley. Droga Żono, mogę
wykreślić ze słownika wyrażenie „romans z sekretarką…”
Nigdy nie byłam w jego biurze w Moskwie czy tym w Paryżu, ale wiem dokładnie jak
wyglądają. Wszystko opisuje tak plastycznie. Wiem, co trzyma na biurku, jakie
zasłony kazał zawiesić w swojej sypialni, co robił każdego dnia… Lecz to
sprawozdania nie listy! Na tych kilkunastu stronach nigdy nie pojawiło się żadne:
Kocham Cię, Tęsknie...
Drżącą dłonią każdego poranka otwieram białe koperty z myślą, iż może tym razem
napisze, że wraca albo że chociaż raz coś nakreśliło jego serce.
Cisza w pustym domu. Tylko ja i mała istotka we mnie.
-Tatuś pisze, że kupił kilka rzeczy do twojego pokoju i prześle je w następnym
tygodniu.
Pogłaskałam brzuch. Czuję niesamowitą więź z tym maleństwem. Już nie długo tu
zamieszka. Specjalnie wybrałam ten pokój z widokiem na park. Jest dobrze
nasłoneczniony, pamiętam też, że Draco opowiadał, iż jego pokój w rodzinnym
domu był bardzo podobny. W każdej wolnej chwili oddaje się urządzaniu go. Chcę,
aby mojemu dziecku niczego nie zabrakło. Tak naprawdę tylko ono jest ze mną.
Oddałam mu całą swoją miłość i uwagę.
-Zostaliśmy sami kochanie…- znów szepnęłam do dziecka, często mi się to
zdarza, gdy jestem sama.
Boję się, że Draco nie będzie go kochał, nie źle to ujęłam. W życiu Draco nie ma
miejsca dla nas, nie na pierwszym miejscu. Jesteśmy tylko dekoracją, ładnym
dopełnieniem. Lecz wiem, że nawet on potrafi kochać. Ale chyba już nie chce…
Spojrzałam jeszcze raz na park. Tyle razy szliśmy ta alejka obok siebie. Dwie zły
stuknęły o parapet.
-Draco gdzie jesteś…
Nie przyjechał. Nie mógł… Może nie chciał.
Czuję się dziwnie. Dopadł mnie jakiś amok. Jakbym szła przez mgłę, a może to tylko
nie widzę nic przez łzy. Bo jednak pomimo, iż jestem wściekła na Draco to tęsknię
za nim. Chciałabym mu o wszystkim powiedzieć, nawet pokrzyczeć na niego.
Wrzasnąć, że ma wrócić i więcej nie wyjeżdżać…