sobota, 10 maja 2014

" Kto pierwszy powie "kocham" przegrywa"

Śmigam do was z rozdziałem 8 ;D


Kto pierwszy powie "kocham" - przegrywa [8]

Jeszcze nigdy nie spałem tak dobrze jak dzisiaj. Nie wiem, dlaczego. Może z racji tego pięknego snu. Czasem moja wyobraźnia płata mi figle. Jednak tym razem nie narzekam.

Chciałem przekręcić się na drugi bok, ale poczułem ciężarna swoim ramieniu. Lekko przekręciłem głowę. Zatkało mnie.

Cholera, to nie był sen! To była prawda! Moje serce chyba teraz zabiło…

Znowu to poczułem, jak wczoraj, te mrowienie w brzuchu. Miałem wielką chęć pocałowania jej. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Mimo tego dałem jej tylko całusa w czoło. Uśmiechnęła się przez sen. Wyglądała bajecznie, niczym królowa.

Patrzyłem tak na nią z uwielbieniem. Czyżby pan Draco Malfoy się zakochał? Chyba tak, ale powiem, że to piękne uczucie i życzę wam tego serdecznie!

Spojrzałem na jej twarz, na której kwitł rumieniec.

Jeszcze chwilę trwałem w tym lekkim oderwaniu od rzeczywistości, kiedy poczułem, że Hermiona podrywa rękę do oczu.

Zanim jednakowoż otworzyła swoje powieki, przytuliła się do mnie. Nie minęła minuta, a szybko wstała z łóżka.

- Co… yyy… jak… MALFOY! – krzyknęła, a ja zaśmiałem się. Jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby się zająknęła. No może raz, ale to nie ważne.

- Witaj kotku – nie wiedziałem, czemu to powiedziałem, po prostu to pierwsze przyszło mi do głowy. Przecież ja nigdy nie traktowałem tak dziewczyny po - że tak powiem - wspólnym zbliżeniu. Zawsze zanim wstałem, jej już tu nie było i przyznam, że wcześniej taki układ nawet mi się podobał.

Patrzyłem się na nią, a ona na mnie.

- Czy ja… my... – Wyglądała tak śmiesznie, kiedy nie wiedziała, co powiedzieć. Jak na dżentelmena przystało wybawiłem panią z opresji.

- Chodzi ci o to czy się ze mną przespałaś? – zapytałem, dobrze czytając jej myśli. To aż dziwne, że ich nie zablokowała. Pokiwała głową. – Ta… - nie dokończyłem, ponieważ słysząc to, otworzyła szeroko oczy i złapała się za głowę. Łzy zaczęły jej lecieć po policzkach. Szybko wzięła moją koszulę, pewnie nawet nie wiedziała, co to jest, i uciekła.

Tego się nie spodziewałem. Myślałem, że skoczy na mnie z radości i będziemy razem. Takie szczęśliwe zakończenie. Tak, takie są chyba są tylko w bajkach… Marzenie ściętej głowy, ot co!

Nie wiele myśląc, założyłem bokserki i pobiegłem za nią. Czemu ja się o nią tak martwię, przecież to ona miała się we mnie zakochać, a nie ja w niej. Nie taki był plan. Co na to powie szakal?

Wiem! Najlepiej będzie, jeżeli zrezygnuję z tego durnego zakładu. O kurwa! Nie mogę, przysięga wieczysta. Zajebiście. Nie ma to jak być półgłówkiem. Dobra, będzie jeszcze czas na przemyślenie, co z tym zrobić. Teraz liczy się tylko ta brązowowłosa osóbka.

Wybiegłem na korytarz i usłyszałem delikatny szloch. No, nie, zaraz serce mi pęknie.

Jest, siedziała pod ścianą skulona. Po jej policzkach ciurkiem spływały gorzkie łzy. Podszedłem i usiadłem koło niej. Przytuliłem ją do siebie, a ta - o dziwo - nie odepchnęła mnie.

- Cii… cichutko… skarbie? – nie wiem, dlaczego to robiłem. Tak po prostu, nie chciałem, aby ta wspaniała duszyczka cierpiała. Słyszałem, że zaczęła się uspokajać, kiedy tak mówiłem. Chciałem zobaczyć, co sobie myśli, ale skubana, zablokowała się.

Kiedy się już całkowicie uspokoiła, nastąpiła cisza. My siedzieliśmy przy ścianie w siebie wtuleni. Chyba jednak kobiety nie umieją siedzieć w ciszy. Odezwała się pierwsza:

- I co teraz z nami będzie? – zapytała i spojrzała mi w oczy. No nie, znów się zatopiłem. Pogłaskałem ją po głowie.

- A co ma być? – nie miałem pojęcia z jakiej odpowiedzi będzie zadowolona. Strzelałem. – Będzie tak samo jak kiedyś, a to, co się stało, to był taki przystanek. No, wiesz, lepsze poznanie się.

Sam nie byłem zadowolony z takiej odpowiedzi. Jednak nie moje, lecz jej szczęście się dla mnie liczyło. Mam nadzieję, że wszystkie te znaki dobrze odczytałem.

Wyrwała się z mojego uścisku i wstała niczym oparzona.

- Skoro tak? – warknęła, a łzy znowu poleciały. No tak, niema to jak strzelić źle. I to jeszcze z dwóch opcji! – Wiesz, dzięki tobie czuję się jak jakaś dziwka! Dziękuję! – Uciekła. Zresztą jak wcześniej.

W dupę! Co ze mnie za skurwiel! Ja się normalnie potnę! Powyrywam sobie paznokcie z nóg. ! Zajebiście! Kopnąłem ścianę, zabolało. No trudno, należało mi się. Wkurwiony na siebie poszedłem szybkim tempem do Zabiniego. Musiałem mu to powiedzieć, bo inaczej wykituję! Oczywiście, pominę tego cholernego szakala…

Kiedy doszedłem do jego pokoju, nacisnąłem na klamkę. Drzwi były zamknięte, dziwne. Przecież on nigdy się nie zamyka, chyba… chyba, że w pokoju jest jakaś laska.

- Alohomora – szepnąłem, a drzwi skrzypnęły. Wpadłem do pokoju i otworzyłem szczękę. Na łóżku siedział Diabeł i ta ruda Weasley! Oderwali się od siebie. No nie, tego mi jeszcze brakowało. Zakopię się chyba pod ziemię. Nie ze wstydu, ale… ehh… sam już nie wiem.

- Yyy… cześć Smoku – powiedział Zab i podrapał się po głowie z zakłopotania. – Taaak… więc to jest Ginnevra Weasley.

- Wiesz, nie chcę cię martwić, ale ją znam. – Spojrzeli po sobie. A Diabeł się tak na nią dziwnie patrzył, jakby z jakimś uczuciem. No, nie wierzę, Blaise także się zabujał. Świat to jakieś gówno! Ślizgoni zakochują się w Gryfonkach!

- Wiesz co, Malfoy, może zakopiemy nasz topór wojenny, co? – zapytała cicho Ginny. Właściwie, gdy zauważyłem, że jest lubą mojego najlepszego kumpla, od razu tak pomyślałem.

- W sumie czemu nie. Widać, że wam na tym zależy – podałem jej rękę i powiedziałem. – Jestem Draco Malfoy, dla przyjaciół Smok.

Uśmiechnęła się. Muszę przyznać, że nie jest wcale taka zła.

- Ginevra Weasley lub po prostu Ginny.

Usiadłem koło nich i tak po prostu zaczęliśmy rozmawiać. Jak starzy znajomi. I w końcu po paru sprzeczkach została ochrzczona na „Rudą Wiewiórę". Po godzinie całkowicie zapomniałem, po co tu przyszedłem. Jednak kiedy Gin wyszła, Zab sprowadził mnie do rzeczywistości.

- No to stary, spowiadaj się.

I tak się zaczęło. Mówiłem mu o wszystkim, wyrzucałem to z siebie. Nareszcie poczułem się prawie wolnym od wszystkiego. Kiedy wreszcie dokończyłem, zacząłem się po prostu śmiać. Chyba z jego miny.

- Gdybym wiedział, że aż tak dużo masz na sumieniu, to chyba bym cię nie słuchał. Uff.. Coś jeszcze? – zapytał, kiedy skończyłem się brechtać. – Lepiej powiedz teraz, uwierz, przyjmę to jeszcze lepiej niż później.

- Nie, to już koniec. Na szczęście. – Uśmiechnęliśmy się do siebie. – No poradź mi! Błagam! – dodałem po chwili.

- Na temat? – zapytał. Jeszcze się głupio szczerzy!

- No Hermiony! – Zaśmiał się, a ja walnąłem go w głowę poduszką. Oddał mi, a ja mu. I tak zaczęła się wojna. Jednak nie trwała ona długo. Skończyło się po jakiś dziesięciu minutach.

- Wiesz – zaczął Diabełek. – Moim zdaniem Hermiona poczuła się jak jakaś tania. No, że była tylko po to, aby ją wykorzystać.

W sumie tak. O Boże, ale ze mnie dupek i kretyn, przecież ona coś o tym wspominała! Będę musiał ją przeprosić i po prostu powiem, co do niej czuję.

- Zab! Jesteś genialny! – podskoczyłem z radości i pocałowałem go w głowę. – Dzięki!

I wybiegłem.

Teraz pojawił się największy problem. Gdzie ona, do jasnej Anielki, jest? Dobra, poczekam na nią w pokoju. W końcu będzie musiała tam wrócić, prawda?

Wszedłem do naszej sypialni i - o dziwo- siedziała pod drzwiami do łazienki. Głupi ma zawsze szczęście. Wyglądała strasznie mizernie. Chyba nawet mnie nie zauważyła, pewnie była pogrążona w swoich myślach.

Podszedłem do niej i zauważyłem, że śpi. Szybko wziąłem ją na ręce i położyłem w łóżku. Kiedy chciałem przykryć ją kołdra, obudziła się. Chciała wstać, lecz nie pozwoliłem jej na to. Trzymałem ją w swoich ramionach.

- Przepraszam – powiedziałem, a ona zamilkła. No tak, Smok nie ma zwyczaju przepraszać. – Przepraszam, za moje słowa. Nie wiedziałem, że tak na nie zareagujesz. Sam nie chciałem tego mówić, ale myślałem, że tak będzie dla ciebie lepiej.

Patrzyła na mnie swoimi ciepłymi, brązowymi tęczówkami.

- Wybaczam, ale następnym razem najpierw pomyśl, a potem coś powiedz - uśmiechnęła się do mnie. Ten wspaniały uśmiech znaczył dla mnie więcej, niż inne zbyteczne słowa. To był chyba impuls, nie wiem. Po prostu pocałowałem ją. Znowu się zatraciłem. Ten wspaniały zapach. Wanilia i poziomka. Mrr…

Oddała mi pocałunek. Nasze usta całowały się delikatnie, acz zachłannie. Jakby to nazwać? Ahh… tak. Byliśmy siebie spragnieni. Minęły sekundy, minuty albo godziny, a my oderwaliśmy się od siebie. Przytuliłem ją.

- Wiesz, nie wierzę, że to mówię na głos, ale kocham cię –rzekłem pomiędzy sapnięciami. Nie zdołałem powiedzieć nic więcej, ponieważ tym razem to ona mnie pocałowała. Może jednak jest coś takiego jak happy end?

Przerwała pocałunek i przytuliła się do mnie.

- Ja też cię kocham.

I tak trwaliśmy. Byliśmy do siebie przytuleni i opowiadaliśmy sobie ciekawe lub nie, historie z naszego życia. W końcu trzeba było się lepiej poznać, nie? Jednak najlepsze to było to, że – uwaga! - zostaliśmy parą. Nadal nie wierzę w moje szczęście.

Oto w Hogwarcie pojawiły się trzy nowe pary. O dwóch już wiecie, ale ostatniej za grosz nie zgadniecie. Kiedy to usłyszałem myślałem, że padnę na zawał. Nie wiedziałem, kto jest głupszy, czy Potter czy ta Parkinson. Otóż tak, Harry i Pansy są razem. Herm opowiadała mi, że jak biegła przez korytarz widziała jak się lizali.

Ja pierdolę! Ja pierdolę! No, ja pierdolę!

1 komentarz: