środa, 14 maja 2014

"kto pierwszy powie "kocham" przegrywa "

Rozdzialik 15 czyli ostatni jeszcze tylko Epilog ;)


U góry po prawej stronie jest ankieta bardzo bym prosiła żebyście wzięli w niej udział ;)
Będę bardzo wdzięczna ;**



Kto pierwszy powie "kocham" - przegrywa [15]

Zaszumiało mi w głowie, więc szybko się za nią złapałem. Westchnąłem mimowolnie i otworzyłem oczy, ale natychmiast musiałem je zamknąć, ponieważ poraziła mnie jakaś biała poświata. Przez chwilę nie zdawałem sobie sprawy, gdzie się znajduję, ale kiedy do moich nozdrzy wdarł się zapach leków i innych świństw, to już wiedziałem. Skrzydło Szpitalne – jednym słowem. Zaraz, zaraz… cholera!

Raptownie zerwałem się z łóżka, przez co zachwiałem się niebezpiecznie, a ból głowy przybrał na sile. Syknąłem cicho, ponieważ posadzka była strasznie lodowata, a ja miałem bose stopy. Jednak nie przejmowałem się tym wszystkim za bardzo, teraz najważniejsze dla mnie było zobaczenie Hermiony i mojej, jeszcze nienarodzonej, córki.

Nieprzytomnym wzrokiem zacząłem rozglądać się wokół siebie, jednak wszystkie łóżka stały puste. Przekląłem siarczyście i już zamierzałem wyjść ze szpitala, kiedy drogę zastąpiła mi pielęgniarka.

- A gdzie się pan wybiera, panie Malfoy? – zapytała i groźnie zmrużyła oczy. Podeszła do mnie powoli i przywołując jakieś butelki z eliksirami, wręczyła, a nawet wcisnęła mi je w dłoń. Popatrzyłem na nią, ale gdy Pomfrey normalnie zaczęła mi niewerbalnie grozić, szybko opróżniłem naczynia. Ale ohyda! Przez moje ciało zaczęły przechodzić jakieś ciepłe prądy, ale po chwili czułem się jak nowonarodzony. – Dyrektor oczekuje pana w swoim gabinecie – dodała i patrząc na mnie dziwnym wzrokiem, skierowała się wprost do swojego schowka. Przyznam, że zachowywała się strasznie podejrzanie, ponieważ ona zazwyczaj lubi sobie pogadać i trzeba się wręcz od niej odpędzać, a teraz… coś jest nie tak.

- Dziękuję – powiedziałem w miarę głośno. Usłyszała, bo odkręciła się w moją stronę i pokiwała lekko głową. – Przepraszam, może wie pani, gdzie podziewa się Hermiona? Wyzdrowiała już? – zapytałem, po chwili milczenia i z wyczekiwaniem wpatrywałem się w panią Pomfrey. Ta tylko westchnęła, ale nic nie odrzekła, jakby zastanawiając się. Już otwierała buzię, żeby coś powiedzieć, ale do pomieszczenia wpadł zdenerwowany Czarny, który, kiedy tylko mnie zobaczył, podszedł w moją stronę i uściskał.

- Stary, jak dobrze, że żyjesz. - Tak, ja też się cieszę, pomyślałem i uśmiechnąłem się do niego. – Szybko, ubieraj się, musimy iść do dyrektora – mówił dalej, nie zwracając na mnie uwagi. Rzucił we mnie moimi ciuchami i po chwili wahania dodał: - Hermionę przenoszą do Munga…

CO?

Otworzyłem szeroko oczy i przerażony wpatrywałem się w niego tępo. To niemożliwe! Co się stało? Jak?... Dlaczego?... Ale… Kurwa!

Pośpiesznie i niechlujnie zacząłem wkładać na siebie ubrania, a kiedy skończyłem, już nie zwracając na nikogo uwagi, wybiegliśmy z sali. Pędziliśmy tak prawie przez cały zamek i nim zdążyłem zauważyć, bez uprzedzenia wpadliśmy do gabinetu dyrektora, który siedział na fotelu przy biurku. Wyglądał na zaniepokojonego, ponieważ jego niebieskie tęczówki dziwnie błyszczały, co raczej nie było zbyt optymistyczną oznaką.

Miałem zamiar już coś powiedzieć, ale do moich uszu dotarł jakiś niezidentyfikowany odgłos, który sprawił, że na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Spojrzałem w tamtą stronę, a moje oczy, widząc to, prawie wyszły z orbit. Ginny, ona płacze!

Szybko do niej podszedłem, po czym bez żadnego uprzedzenia, wziąłem ją w swoje ramiona. Natychmiast mnie mocno przytuliła i zaczęła cicho łkać. Nie wiedziałem, co zrobić, więc machinalnie głaskałem ją po plecach i włosach, przez co trochę się uspokajała. Kątem oka zerknąłem na Harry'ego, który usiadł naprzeciwko dyrektora i ze spuszczoną głową wpatrywał się w plamkę na podłodze.

A teraz niech mi ktoś wytłumaczy, co się tutaj, do jasnej cholery, dzieje? I gdzie jest Diabeł?

OOO

*Czternaście dni później.

Westchnąłem po raz któryś tej doby, po czym dłonią przetarłem moje zmęczone oczy. Nie spałem już od prawie dwóch tygodni, nie licząc oczywiście krótkich, parogodzinnych drzemek, bo pewnie inaczej bym nie wytrzymał – i fizycznie, i psychicznie.

Po prostu nadal nie mogę uwierzyć w to, co się stało. Jest to dla mnie snem, najgorszym koszmarem, z którego pragnę się jak najszybciej wybudzić, ale wiem, że trzeba go po prostu przeczekać. Tylko mam nadzieję, że nie będzie on trwał całe życie…

Rozsadowiłem się wygodnie na krześle, które stało obok szpitalnego łóżka, po czym włożyłem sobie do buzi resztkę kanapki. Żułem powoli, ciągle wpatrując się w zamknięte oczy mojej ukochanej, która poprzez wydarzenia sprzed parunastu dni, zapadła w śpiączkę pozazaklęciową. Widziałem te miliony rurek, których końcówki były przypięte do ciała dziewczyny. Bez przerwy przepływały przez nie jakieś płyny, najprawdopodobniej roztwór glukozy, bo przecież moje ukochane kobiety muszą się czymś odżywiać. Hermiona i Hayley… Od kiedy Ginny oznajmiła mi, że moja narzeczona chciała ją tak nazwać, po prostu ciągle od tym myślałem; o tym wspaniałym, dostojnym imieniu, które wyśmienicie pasuje do mojej córki. Zresztą już nie mogę się doczekać, kiedy w końcu ją zobaczę, całą i zdrową. Jednak nagle moje ciało znów ogarnęły dreszcze, a w myślach pojawiły się straszne wizje, w których nie ma już Hermiony, nie ma już nadziei, ani pomocy. Wzdrygnąłem się mimowolnie, a swoją wychudzoną dłoń położyłem na wypukłym już brzuchu brązowowłosej. Od kiedy jeden z uzdrowicieli powiedział mi, że przez wyprodukowanie aż tak dużej ilości energii jej mózg nie funkcjonuje poprawie, a nawet wykryto u niej jakieś zaburzenia, jakoś nie mogę dojść do siebie i odgonić te koszmarne refleksje.

Hermiono, skarbie!, pomyślałem, próbując ponownie przebić tą tarczę, która ochraniała jej myśli. Błagam, wróć do mnie! Do mnie i Hayley.

Przerwałem i przełknąłem ślinę. Zawsze, gdy tylko zaczynałem z nią taką rozmowę, zaczynałem się rozklejać. Jednak tym razem spróbuję być silny, ponieważ za jakiś czas powinni pojawić się moi przyjaciele i ojciec, który, kiedy tylko dowiedział się o tym, że Hermiona leży w szpitalu, znajduje się na liście stałych gości.

Wiesz, że nasza mała jest zdrowa? Tak, lekarze mówią, że bardzo dobrze się rozwija. I jak się urodzi to będzie strasznie mała, ale to chyba dobrze. Będzie taka krucha i delikatna… Ja sobie nie poradzę bez ciebie! Wróć, proszę! Brakuje mi tutaj ciebie, poza tym nie jestem pewny, czy czułaś już jakieś ruchy naszej córeczki.

Wziąłem głębszy wdech i pochyliłem się, aby pocałować moją ukochaną w jej zimne, zdrętwiałe usta. Powoli zaczynałem się przyzwyczajać do ich szorstkości.

Wnet do pomieszczenia wpadła dwójka chłopaków, którzy z szerokimi uśmiechami, zaczęli się do mnie przybliżać. Wstałem z krzesła i również zdobyłem się na lekki wyszczerz, jak powiada Diabełek. Blaise podszedł do mnie luźnym krokiem i mocno klepnął mnie w plecy, przez co aż syknąłem. Spojrzałem na niego groźnie, ale ten nic sobie z tego nie zrobił i usiadł na moje miejsce. Harry zaś widząc to, parsknął śmiechem i podawszy mi dłoń, poszedł za przykładem Ślizgona.

- Ginny zaraz przyjdzie, bo powiedziała, że prawdopodobnie jesteś głodny i poszła do piekarni – rzekł Zabini i wyszczerzył swoje białe ząbki. Odwzajemniłem gest i jak na zawołanie, zaburczało mi w brzuchu. Wszyscy parsknęli śmiechem. – A jak Hermiona? Bez zmian? – spytał po chwili milczenia, przez co atmosfera stała się dziwnie gęsta. Pokiwałem twierdząco głową i założyłem ręce na piersi.

- A ty, jak się czujesz? – zapytałem, ale widząc jego błyszczące oczy, zaśmiałem się cicho. – Widać, że Ruda się tobą dobrze opiekuje – dodałem i słysząc jak Czarny zaczyna chichotać, a Blaise mruczy pod nosem, sam parsknąłem cicho w swoją brodę. Jednak cieszyłem się, że chociaż z nim jest wszystko w porządku, ponieważ przez niefortunny upadek na głowę, mógł stracić pamięć, ale na szczęście tutaj wszystko wyszło szczęśliwie. Pamiętam jeszcze jak Ginny się na niego rzuciła, kiedy okazało się, że jest zdrowy. Musieliśmy ich od siebie odciągać siłą!

Spojrzałem na Harry'ego, który nadal śmiał się niczym szalony, po czym swój wzrok przeniosłem na bruneta. Mrugnąłem do niego i chrząknąłem nieznacznie, przez co spojrzenie Pottera powędrowało wprost w moim kierunku. Ten jakby już przewidywał, że coś szykujemy, zamarł.

- Taak… To może ja już pójdę. Porozmawiajcie sobie! - powiedział i już miał zamiar wybiec z pokoju, jednak drogę zastąpiła mu panna Weasley, która stała ze zmrużonymi oczami pośrodku wyjścia.

- To jest aż tak śmieszne, że się opiekuję swoim chłopakiem? – zapytała jadowitym tonem, przez co czarnowłosy przełknął głośno ślinę.

- Nie-e – wyjąkał i skulił się w sobie, przez co zaśmiałem się, jednak kiedy Gin spojrzała na mnie morderczym wzrokiem, udałem, że się zakrztusiłem. – To bardzo wspaniałe! Naprawdę! Ginny, moja ty wspaniała przyjaciółko! Wiesz, że cię kocham? – mówił Czarny, starając się złagodzić sytuacje. No cóż, udało mu się, bo po chwili rudowłosa z uśmiechem na ustach podeszła do mnie i się przytuliła. Usłyszałem jeszcze ciche westchnienie ulgi Pottera.

- Mięczak! – zaczął Diabeł, ale wystarczyło tylko jedno spojrzenie jego dziewczyny, by natychmiast zamilkł. Już miałem zacząć się śmiać, a nawet otworzyłem buzię, ale nagle Ruda coś mi do niej włożyła. Bułeczka maślana! Moja ulubiona!

Dziewczyna zaśmiała się cicho pod nosem i usiadła na kolana Blaise'a, który natychmiast objął ją w pasie i mocno pocałował.

- A właśnie Harry, co tam u Libby? – zapytałem głośno, przez co chłopak zarumienił się lekko. Wzruszył tylko ramionami, ale jego oczy zaczęły dziwnie błyszczeć.

I tak zaczęło mijać nam popołudnie.

OOO

*Dwa miesiące później.

Właśnie chciałem iść do bufetu z zamiarem kupienia sobie czegoś pożywnego, kiedy do pomieszczenia weszli, dziwnie powolnym krokiem, moi rodzice. Pierwszy raz od tamtego wydarzenia, zobaczyłem się z matką, która nie wyglądała zbyt dobrze, a wręcz powiedziałbym, koszmarnie.

Zamarłem w połowie drogi i zacząłem się w nią wpatrywać z szeroko otwartymi oczami. Ojciec zaś tylko podszedł do mnie i uścisnął mnie mocno. Machinalnie odwzajemniłem gest, jednam mój wzrok nadal spoczywał na zawstydzonej kobiecie, która opuściła głowę. Tak, w tym momencie tylko tego mi brakowało. Oczywiście była to ironia! Zresztą, co ona tutaj robi? A może przyszła, żeby przeprosić?

- Draco, możemy porozmawiać? – Usłyszałem bardzo wyrazie jej głos, który miał w sobie nutkę prośby. Pokiwałem twierdząco głową, ale gdy tylko zobaczyłem, że matka rzuca ojcu srogie spojrzenie, zacząłem się bać. O co może tej kobiecie chodzić? Tym bardziej, że ojciec nie ma zbyt uradowanej miny. Ona coś kombinuje, przeszło mi przez myśl, ale nic nie powiedziałem, ciągle wpatrując się w moją rodzinę.

- Chcecie może coś z bufetu, bo idę na chwilę? – spytał nagle Lucjusz i spojrzał wymownie na mnie, a potem na swoją żonę. W co oni pogrywają? W coś na pewno, ponieważ zachowują się naprawdę bardzo dziwnie.

Ojciec nie otrzymał odpowiedzi, więc już bez zbędnego komentarza, szybko opuścił pomieszczenie.

Przedstawienie czas zacząć, pomyślałem, kiedy matka chrząknęła znacząco.

- Draco, martwię się o ciebie – zaczęła powoli, jakby chcąc specjalnie zaakcentować każde słowo. Nie przerywałem jej, nie miałem takiego powodu. Niech mówi, zobaczymy, co wymyśli. Gdybym nie miał tak silnej woli, prawdopodobnie parsknąłbym teraz śmiechem. – Rozumiem, że się obwiniasz, że to twoja wina, ale nie sądzisz, że już dość tego kabaretu? Przestań się wygłupiać, przecież to nie twoja sprawa. To ta dziewczyna nie mogła sobie poradzić z paroma zaklęciami i teraz tutaj leży, więc myślę, że zaczynasz przesadzać. Rozumiem, zauroczyłeś się, pożądałeś ją, ale przecież nie musisz udawać, że ci na niej zależy. W końcu…

Nie dałem jej mówić dalej! Już nie chcę słuchać tej kobiety, która nie wie, co mówi! Wystarczyło tylko parę zdań, a ze mnie wręcz spływał gniew.

- Przestań – warknąłem rozjuszony. W tym momencie pragnąłem tylko tego, aby ona wyszła. – Tak, masz rację, obwiniam siebie, bo jest to wyłącznie moja wina, ponieważ gdyby nie mój popieprzony egoizm, teraz prawdopodobnie spędzałbym czas z moją narzeczoną – zaakcentowałem specjalnie ostatnie słowo – a nie siedział przy łóżku szpitalnym, zamartwiając się o nią i o moją córkę – wziąłem głęboki wdech, żeby dalej mówić, ale Narcyza wykorzystała ten moment.

- A więc, to o to chodzi! – zaperzyła się i zaczęła podchodzić do mnie wolnym krokiem. – Draco, przecież nie musisz wychowywać tego dziecka. Nie martw się, pomogę ci! Damy tej dziewusze z tysiąc galeonów to już nie będziesz jej potrzebny! Może to nawet nie jest twoje dziecko, a ona cię wrabia, więc tym bardziej powinieneś ją zostawić. Poza tym masz w tym roku owutemy, które musisz zdać, więc nie masz się za bardzo nad czym zastanawiać, jeśli chcesz coś osiągnąć. I nie, to nie jest twoja wina. Ty sobie tylko to wmawiasz, gdyż…

- Wyjdź – przerwałem jej brutalnie i wskazałem dłonią drzwi. Ta tylko spojrzała na mnie zdziwiona i już otwierała buzię, aby coś dodać, ale i tym razem nie pozwoliłem jej dojść do słowa. – Kocham ją, a tyle powinno ci w zupełności wystarczyć. Jednak jeżeli tego nie rozumiesz, to nie życzę sobie, abyś przebywała ze mną w jakimkolwiek pomieszczeniu.

- Draco, ona ci całkowicie zawróciła w głowie. Pewnie rzuciła na ciebie jakiś urok! Albo podała ci Amortensje! Zaraz zawołam Lucjusza, który powinien…

- Kurwa, nie rozumiesz, że nie chcę cię tutaj widzieć! Wyjdź stąd, natychmiast!

No i masz ci los, zdenerwowała mnie! Chociaż może nie… To trochę za łagodne słowo, w końcu ja aż kipiałem ze złości. Nie ważne, ale jak ona zaraz stąd nie zniknie, to obiecuję, że nie będę zwracać uwagi na to, że jest moja matką!

Spojrzałem na Hermionę, która z dnia na dzień robiła się coraz bladsza i wychudzona, po czym nie zwracając już uwagi na kobietę stojącą przy drzwiach, mocno pocałowałem ukochaną. Jednak ta znowu nie zareagowała, a jej usta były koszmarnie zimne.

Drzwi otworzyły się, aby po chwili ponownie zamknąć się z hukiem.

OOO

*Półtorej miesiąca później.

Kurwa, jest coraz gorzej! Termin porodu zbliża się nieubłaganie szybko, a Hermiona nadal nie daje żadnych oznak życia. Znaczy serce jej bije i oddycha, ale nic poza tym. Straciła wszystkie inne funkcje organizmu, a ja, widząc jej wychudzoną, bladą – prawie szarą – posturę, wprost nie mogę powstrzymać myśli o jej śmierci. Ciągle tylko po głowie krąży mi obraz białej trumny ze złotymi napisami, które układają się w napis Hermiona Jane Malfoy.

Natychmiast odgoniłem od siebie te koszmarne widoki i po raz któryś tego dnia chrząknąłem, aby pozbyć się guli, rosnącej w moim gardle. Zacząłem także szybko mrugać, ponieważ w kącikach oczu, znów zbierały mi się słone krople. Mam już tego wszystkiego dosyć!

Usiadłem w nogach jej szpitalnego łóżka i spojrzałem na aparaturę, która odnotowywała szybkość bicia serca. Na szczęście chociaż z nim jest dobrze, ponieważ – jak stwierdzili uzdrowiciele – jej mózg zapadł w śpiączkę i działa na takich falach, jakby Hermiona ucięła sobie małą drzemkę. Po chwili jednak swój wzrok przeniosłem na duży brzuch mojej narzeczonej, czyli na – jak mówił Diabeł – mieszkanko Hayley. Parsknąłem pod nosem, przypominając sobie to określenie i minę Harry'ego, kiedy zdenerwowany Blasie walnął go w łeb. W końcu nikt nie ma prawa się z niego śmiać. Wykluczając oczywiście Rudą, która prawie cały czas się z niego brechta. Biedny Zabini!

D-draco?

Słysząc ten przepiękny głos w mojej głowie, otworzyłem szeroko oczy i ze zdumieniem wpatrywałem się w twarz mojej ukochanej.

Jestem, kochanie!, prawie wykrzyknąłem w swojej głowie, po czym bez żadnego uprzedzenia wpiłem się w jej wargi. Całowałem ją zachłannie, prawie desperacko, chcąc zapamiętać ten smak na dłużej.

I stało się!

Poczułem lekki ruch jej żuchwy, więc – cięgle pamiętając, że Hermiona może nie czuć się zbyt dobrze – oderwałem się od tego aksamitu. Patrzyłem na nią, nie ośmielając się odwrócić wzroku. Nie teraz, kiedy już tak mało brakuje, a ona ma zamiar do mnie wrócić!

Jedną dłoń położyłem jej na policzku, zaś drugą wplotłem w jej zimne palce, które czując jakiś ruch, drgnęły delikatnie.

Teraz już jedno wiem na pewno, pomyślałem, uśmiechając się szeroko, ponieważ ta mocno zacisnęła powieki. Przebudziła się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz