wtorek, 13 maja 2014

"Kto pierwszy powie "kocham" przegrywa "

I rozdzialik 14 już jest ;]


U góry po prawej stronie jest ankieta bardzo bym prosiła żebyście wzięli w niej udział ;)
Będę bardzo wdzięczna ;**


Kto pierwszy powie "kocham" - przegrywa [14]

Wybiła dwudziesta trzecia. Przełknąłem gulę, która cały czas rosła w moim gardle. Pomimo tego, że dzisiaj miałem „syndrom dnia następnego", czułem się wybornie, jeżeli można było to tak nazwać. Całe moje ciało zesztywniało, całkowicie olewając ból głowy. Właściwie to nie wiedziałem, czym on jest spowodowany, tym bardziej, że kiedy tylko się obudziłem, natychmiast wziąłem eliksir na kaca, który dała mi sama Hermiś. No właśnie… moja narzeczona.

Kiedy tylko dzisiaj na nią spojrzałem, serce mi pękało. Jej mina, jej oczy i zachowanie, widać było, że strasznie się boi przed nieznanym. Nie mogę na nią patrzeć, przecież ona się tak przejmuje! A nie powinna! To ja muszę ponieść za to konsekwencje, a nie Hermiona! To niedorzeczne! To ja wszystko zacząłem. Kurwa!

-Kochanie… - zacząłem ponownie, łapiąc brązowowłosą za rękę, przy okazji zatrzymując się. – Może jednak wrócicie do zamku, a ja się tym wszystkim zajmę. Mówię ci, że tak naprawdę będzie lepiej. Nie będę mógł znieść tego, że komuś coś się może stać! To moja wina, to ja powinienem ponieść za to jakiekolwiek konsekwencje, a nie wy! Proszę, a nawet błagam, wracajcie… ja… ja… - mówiłem coraz ciszej, bardziej się załamując. Opuściłem zdenerwowany głowę, żeby tylko nie patrzeć w jej orzechowe tęczówki, żeby tylko nie czuć ponownie tych wyrzutów, które powoli wyniszczały mnie od środka.

Nagle poczułem jak dziewczyna podnosi mój podbródek, aby po chwili złożyć na moich zaciśniętych ustach lekki pocałunek. Pierwszy raz całkowicie zignorowałem ten aksamit, nadal próbując usilnie odwrócić wzrok i błądzące myśli.

Cholera, przecież to nie może być koniec, to się nie może tak skończyć. Muszę coś zrobić, aby tylko oni stąd poszli! Nie mogę ich w to pakować, przecież…

Moje myśli natychmiast rozproszył jej gorący oddech, który poczułem na swojej szyi. Przełknąłem ślinę, ale nic nie powiedziałem. Widząc, że jej starania w ogóle na mnie nie działają, zdenerwowana mocno zacisnęła dłonie na moich policzkach, przez co nawet gdybym chciał, nie mógłbym odwrócić głowy. Spojrzałem w jej oczy, a to był mój kolejny błąd. Zaniemówiłem.

Przecież przez swoją powaloną rządzę mogę już nigdy nie zobaczyć tych wspaniałych, błyszczących tęczówek, które kocham z całego serca. Jestem debilem! Najgorszym idiotą, który chodził po świecie! Po prostu jestem nikim! Kurwa po raz drugi!

Zamknąłem powieki, modląc się w duchu, aby moje serce przestało bić tak szybko i choć na trochę zwolniło albo najlepiej, żeby się całkowicie zatrzymało. Byłoby po sprawie! I wszyscy byliby szczęśliwi!

Hermiona niespodziewanie rzuciła się wprost na mnie. Przylegając mocno do mojego torsu, wręcz wpiła się w moje wargi, a zrobiła to tak brutalnie, że aż zawirowało mi przed oczami. Tym razem moja dzika natura ze mną wygrała, więc chcąc, nie chcąc, machinalnie odwzajemniłem pieszczotę. Całowałem ją powoli, a wręcz z ociągnięciem, aby tylko posmakować tych wspaniałych, poziomkowych ust; aby zapamiętać ten smak na zawsze; aby poczuć jak moje serce zaczyna się wyrywać z piersi; aby kochać…

Kiedy tylko przez moje oczy zaczęły przepływać wspomnienia, nie wytrzymałem i po prostu oderwałem się od niej stanowczo i szybko odsunąłem się trzema krokami do tyłu.

Spojrzałem na nią przepraszająco, w duchu modląc się, żeby ta natychmiast stąd uciekła, a jeszcze lepiej by było, gdyby wzięła ze sobą resztę. Wtedy mógłbym umrzeć z nadzieją, że nic im się nie stało.

Nawet nie zauważyłem, kiedy Hermiona podeszła do mnie i mocno wtuliła się w mój tors. Objąłem ją swoimi silnymi ramionami, bojąc się wypuścić ją z objęć choć na chwilę. Pragnąłem, żeby jej dotyk został we mnie na zawsze.

Chwilę potem jej głowa uniosła się ku górze, przez co ponownie moje tęczówki spotkały jej… coś mnie zakuło delikatnie w pierś, ale nie przejąłem się tym za bardzo, nie warto, kiedy ma się przed sobą najpiękniejsza kobietę na świecie. Westchnąłem i pod wpływem impulsu pocałowałem ją w usta. Namiętnie, acz delikatnie – wystarczająco, by zapamiętać tą rozkosz do końca życia.

Westchnęła, odpowiadając mi tym samym, ale kiedy usłyszała nawoływanie zza krzaków, oderwała się ode mnie i odwróciła głowę w tamtym kierunku. Harry wyszedł z lasu, po czym posłał w nasza stronę niemrawy uśmiech. Z lekkim ociągnięciem odwzajemniliśmy gest, mając nadzieję, że to mu w zupełności wystarczy.

Swój wzrok przeniosłem na niebo, które aż świeciło się od mnogości gwiazd. Chciałbym zapamiętać ten widok, przecież jest taki piękny, taki magiczny. Jednak nie dane mi było zachwycać się tym krajobrazem zbyt długo, ponieważ na policzkach poczułem delikatny, ale zimny dotyk opuszków palców Herm. Spojrzałem na nią, a wnet po moim ciele przeszły dreszcze.

Brązowowłosa tylko uśmiechnęła się przez łzy, które napływały jej do oczu, a swoją dłonią otarła mi policzki. Czyżbym się rozpłakał? Jej! – to mało powiedziane! Przecież ja płakałem tylko raz, no teraz to dwa razy w życiu… kurwa po trzykroć!

- Za pięć minut dwunasta. – Usłyszałem głos, dobiegający zza moich pleców, więc podskoczyłem lekko. Hermiona chyba też się trochę wystraszyła, bo złapała głęboko powietrze. – Idziemy – dodał Diabeł i ze sztucznym uśmiechem ruszył prosto przed siebie.

- Już wszystko gotowe – powiedział Harry, który raptownie znalazł się tuż przy mnie. Uśmiechnął się szeroko, po czym dodał. – Spokojnie, jak coś to tylko umrzemy. Nie ma się czego bać. Już z gorszych problemów wychodziliśmy cało z połamaną ręką czy nogą albo karkiem – zaśmiał się, kiedy zobaczył mordercze spojrzenia, które zostały posłane przeze mnie, Hermionę i Blasie'a. Po chwili jednak na jego twarzy pojawił się grymas. Prychnął oburzony, ponieważ panna Granger, a niedługo Malfoy, z całej siły uderzyła go ręką w głowę. Gdybym miał całkiem normalny humor, to prawdopodobnie zwijałbym się teraz ze śmiechu, ale patrząc na okoliczności… jakoś nie było mi za wesoło. Jedyne, co zdołałem z siebie wykrzesać, to minimalny uśmiech. Rzekłbym – moja krew, brawo!

Nie minęły dwie minuty, a my już siedzieliśmy – bądź staliśmy – na swoich miejscach, gotowi do działania. Teraz we czwórkę znajdowaliśmy się na polanie numer trzy. Pośrodku stał ogromny stół, pod którym nogi uginały się od ogromu potraw. Nadal nie wiem jak Harry i Ginny zdołali wyciągnąć aż tyle tego żarcia. Przecież wystarczyłoby dać tylko jakieś dwie potrawy i przystawki. To ma być tylko zmyłka! Halo! Właściwie, kiedy zapytałem się ich o to, ci tylko uśmiechnęli się do siebie i wspólnie stwierdzili, że po udanej walce przyda nam się trochę cukru we krwi. To już lepiej było dać jakąś czekoladę, a nie rybę po grecku albo te… roladki w jakimś czerwonym sosie. O! I jeszcze było coś co przypomniało wielkiego ślimaka! Fu! I że niby my to mamy zjeść albo chociaż udawać, że jemy! Oni sobie chyba z nas jaja robią! Na mózg im na starość padło! Ciekawe czy rodzina zdrowa? Zapytam się potem, bo teraz muszę skupić się nad czymś bardziej ważniejszym, a mianowicie nad naszym, jakże wspaniałym, planem… właściwie to nie wiem, jak można go nazwać, ale najbardziej podoba mi się: Operacja kojot! Oczywiście wymyślona przeze mnie! Bo na przykład: „Goodbye Szakal" bądź „Piesek dołem" to jakaś masakra! Czarny i Diabeł w ogóle nie mają wyobraźni! Dwa dzikusy, ot co!

- Tylko pamiętajcie, że wyskakujecie dopiero na znak, jasne? – instruowała nas cały czas Hermiona, jakbyśmy byli jakimiś Ronami Weasleyami! Szczyt szczytów!

- Taaaak – ziewnął przeciągle Harry, po czym dodał z uśmiechem. – I rzucamy w niego Drętwotą. Tak, wiemy…

Hermiona słysząc to, spojrzała na niego krytycznie, aby po chwili mocno wtulić się w mój tors.

Uważaj na siebie i zakazuje ci się przejmować moim losem, rozumiesz? Jeżeli ten Szakal mi coś zrobi, to zabraniam ci reagować! Trzymajcie się naszego planu, dzięki czemu – mam nadzieję – wszystko pójdzie dobrze. Jest w sumie dopracowany do ostatniego szczegółu, więc nie powinno być jakichkolwiek trudności, ale jakby się jakieś pojawiły, to zaczniemy korzystać z planu B, czyli uciekniemy. Właściwie… - I w tym momencie uśmiechnąłem się do siebie z wyższością, bo zaczęła rozmawiać sama ze sobą. Jak ja uwielbiam słuchać tych jej przekomarzań! To jest po prostu wspaniałe!

Jedyną rzeczą, dzięki której można ją uciszyć to oczywiście ja i moje usta! Dlatego nie patrząc na publiczność, szybko wpiłem jej się w wargi. Zdziwiona odwzajemniła gest, ale szybko zaczęła się rozkręcać i nim się spostrzegłem, mój język już wirował w tańcu z jej. Zamruczałem zadowolony.

Zajrzałem do jej umysłu i co mnie przywitało? Pustka! Ha! Jestem boski! Bijcie mi pokłony, ja wasz pan, Draco Malfoy we własnej osobie! Powinniście mi całować stopy za to, przecież żaden inny człowiek w życiu nie dokonałby takiego cudu!

Złapałem ją w talii i przyciągnąłem mocno do siebie, sprawiając, że brązowowłosej zadrgały kąciki ust. Jedną rękę trzymałem na jej talii, zaś drugą wplotłem w jej miękkie pukle. Westchnąłem, kiedy tylko poczułem, jak ta zaczyna bawić się moimi włosami.

Już chciałem zacząć dobierać się do jej szyi, kiedy przerwały nam czyjeś znaczące i dość głośne chrząknięcia. Uśmiechnąłem się ledwo widocznie sam do siebie, ale nie przerwałem moich pocałunków, a wręcz przeciwnie, gdyż zacząłem działać bardziej brutalnie. Hermiona chyba wiedziała, o co mi chodzi, więc z jeszcze większą aprobatą przyłączyła się do mnie.

- Dobra, przestańcie! To, że dzisiaj nic nie jadłem, nie znaczy, że nie mogę opróżnić swojego żołądka! Skończycie sami, czy mam wam pomóc? – mówił Blaise, a na jego twarzy pojawił się grymas. Oderwałem się od Herm i puściłem jej oko, dzięki czemu ta zaśmiała się perliście. Czyżbym przez ten niewinny całus rozładował burzliwą atmosferę? Czyż nie jestem wspaniały? I wielki? Ach! Brawa ja!

Potter parsknął śmiechem, ale na jego twarzy nadal widniały czerwone plamy. No, nie! Czarny się zawstydził! Wyszczerzyłem do niego swoje białe ząbki, sprawiając, że rumieńce zaczęły mu się pogłębiać. Ratunku, z kim ja przebywam?

- Szybko! – usłyszałem krzyk Diabła, który spojrzał na swój zegarek. – Niecałe pół minuty! – dodał, kiedy rzuciliśmy mu zdziwione spojrzenia. No, tak! Zapomniałem! Pierwszy raz w tym dniu myśli o naszym planie zeszły na dalszy ciąg. Ech… aby wszystko potoczyło się jak najlepiej dla nas i żeby nikomu nic się nie stało!

Przełknąłem głośno ślinę, kiwając w zamyśleniu głową. Hermiona zacisnęła mocno usta i zamknęła oczy, odganiając swoje nieprzyjemne myśli. Chłopaki – Harry i Blaise –już stali za drzewami w pogotowiu. Nie powiedziałem tego wcześniej, pewnie mi wyleciało z głowy, ale Ginny nie bierze udziału w naszej misji, ponieważ Diabeł jej kategorycznie zabronił. Właściwie sam także bym tak postąpił, a to cud, że się zgodziła.

Spojrzałem na Herm, która usiadła na drugim końcu stołu i zaczęła sobie wkładać coś na talerz. Miała uśmiech na twarzy, chociaż po jej oczach było widać, że strasznie się boi. Westchnąłem, ale poszedłem za jej przykładem. Usiadłem dokładnie naprzeciwko dziewczyny i podciągając rękawy, zabrałem się do jedzenia. Właściwie to wmuszałem w siebie te wszystkie porcje, ponieważ mój żołądek się za bardzo skurczył.

Tylko pamiętaj o zamknięciu swojego umysłu. Do moich uszu doszedł niewyraźny szept jej myśli. Zerknąłem na nią w tym samym momencie, co ona na mnie. Mrugnąłem i zdobywając się na uśmiech, wepchnąłem w siebie jakieś mięso. Pokiwałem twierdząco głową.

I się zaczęło. Zegar na jednej z wież Hogwartu zaczął wybijać godzinę dwunastą. Pierwsze uderzenie: posłanie spojrzenia; drugie: przełknięcie śliny; trzecie: zamknięcie umysłu; czwarte: zaciśnięcie pięści; piąte: westchnienie; szóste: mrugnięcie; siódme: założenie maski; ósme: złośliwy uśmiech; dziewiąte: poluzowanie krawatu; dziesiąte: głębszy wdech; jedenaste: powrót starego Malfoya; dwunaste: szaleńczy śmiech.

Właściwie to nie wiedziałem, czym zostało spowodowane to ostatnie, ale poczułem się dziwnie pusty. No, tak, Draco Lucjusz Malfoy powrócił. Wiedziałem, że tak trzeba, ale przecież potem można go jakoś zamknąć w klatce, prawda? No właśnie, tym bardziej, że nadal kiedy tylko spojrzę na Hermionę czuję drgania w miejscu, gdzie powinienem mieć serce.

Cała polana rozjarzyła się w jaskrawym, żółtym świetle, które oślepiło mnie na moment. Przymknąłem powieki, pragnąc zobaczyć ponownie tego psa, żeby tylko móc go zabić! Powoli otworzyłem oczy, a wnet dokładnie naprzeciwko mnie stało to coś.

Wokół niego mieniła się jasna poświata, przez co wyglądał jak jakiś cholerny bożek. Miał na sobie jakąś złotą szatę, do której dobrał parę złotych łańcuchów i pierścionków. A tak a propos, to dobrze, że miałem na sobie ten, który on mi dał. Ale by było, gdyby Hermiona mi o tym nie przypomniała!

Szybko wyjąłem różdżkę i patrząc na Szakala, skierowałem ją w stronę mojej narzeczonej.

-Expelliarmus – krzyknąłem, a wnet z mojego patyka poleciał czerwony strumień, który trafił wprost w Hermionę. Na szczęście wyciągnęła w tym momencie różdżkę, przez co zaklęcie trafiło jej kijek, a nie ją. Uff… Znaczy… cholera! Co za szlama! – przepraszam, kochanie! – przecież to w nią miałem trafić! A właśnie, zapomniałbym - znowu - tak naprawdę to różdżka brunetki jest podrabiana, a prawdziwą ma w kieszeni. Tak… główka pracuje!

Szakal wydał z siebie dziki okrzyk, który miał prawdopodobnie świadczyć o rychłym zwycięstwie. Przeliczysz się, psie, zobaczysz!

- Spisałeś się, Draco. Bardzo dobrze – powiedział, a raczej wycharczał, pokazując swoje zębiska. – Zwiąż ją – rozkazał, a palcem wskazującym pokazał na Hermionę, która wprost idealnie wyglądała na przerażoną i zdenerwowaną. A może to niebyła gra?

Kątem oka spostrzegłem, jak brązowowłosa szybko mrugnęła, co pewnie oznaczało, żebym na razie go słuchał. Westchnąłem w myślach, po czym szybko wykonałem jego rozkaz, przybierając na twarz sztuczny, wredny uśmieszek. Jednak związałem ją bardzo delikatnie, tak, że w każdej chwili mogła się uwolnić. Nie ma to jak mój spryt! Główka pracuje – to będzie normalnie moje motto życiowe!

Kojot spojrzał na mnie z uznaniem, po czym wyciągnął łapę w moją stronę.

- Oddaj mi jej różdżkę – powiedział cicho i zaśmiał się tubalnie, kiedy podałem mu fałszywkę. Chyba się nie zorientował, ponieważ od razu ją połamał na pół. Debil!

- I co teraz? – spytałem, aby po chwili usiąść na krześle ze zwycięską miną. – Kiedy zacznę rządzić światem, co? – Założyłem ręce na piersi i wpatrując się w niego, zacisnąłem usta. – I w ogóle jak to będzie wyglądać? Po prostu pójdę do ludzi i powiem im „To ja wasz pan, pokłońcie się mi"? – dodałem, zdobywając się na sarkazm. Ach, jak mi tego brakowało!

Usłyszałem warknięcie, ale nie przejąłem się tym za bardzo, najwyżej zginę. Prychnąłem i z lubieżnym uśmiechem stanąłem na nogi, aby potem w wolnym tempie zacząć przemieszczać się po polanie.

- Najpierw trzeba ją zabić. – Tutaj wymownie kiwnął głową na Hermionę. Zaniemówiłem i z szeroko otwartymi oczami, spojrzałem w jej stronę. Siedziała sparaliżowana na zimnej ziemi. Miała zamknięte oczy, włosy trochę roztrzepane, a jej ręce bezwiednie spoczywały na trochę pulchnych brzuchu. Westchnąłem mimowolnie, sprawiając, że wzrok Szakala powędrował wprost na mnie. Zacisnąłem mocno usta, tak, że uformowały się jedynie w cienką linię.

- Ach, rozumiem – rzekł donośnie i roześmiał się bardzo głośno. Myślałem, że bębenki mi zaraz pękną. Człowieku!... Znaczy kojocie! Rozumie? Jak to? No, tak! To już po nas! Wspaniale! – Sam chcesz ją zabić. Mogłeś tak od razu, Draco. – Zatarł łapo-ręce, sprawiając, że mnie sparaliżowało. No, to kaplica!

- Teraz? – zapytałem, przerywając mu jakże rozległą gadkę-szmatkę, w której opowiadał jak to jest ze mnie dumny, że dokonałem takiego wyboru. Kim on jest do cholery, moim ojcem?

- Właściwie to miałem zamiar zabić ją na oczach ojca jej dziecka, ale skoro nalegasz, niech będzie. Tylko poczekaj na Samanthę, która powinna tutaj być trzy minuty temu – zakończył i rozejrzał się dookoła, ale moje zmysły natychmiast się wyłączyły.

Ojca dziecka? Ojca… dziecka? Moje myśli nie funkcjonowały poprawnie, a nawet stały się bardziej chaotyczne niż powinny. Prawda przyleciała do mnie prawie natychmiast.

Hermiona jest w ciąży? Ale… ale… jak to… z kim? Ze mną… ja…

Szybko odwróciłem głowę w jej stronę, ale przed oczami miałem tylko mgłę, która przysłoniła mi całkowicie widok. Mój wzrok natychmiast powędrował w stronę jej wypukłego brzucha. Diabeł i Czarny mięli racje! Hermiona jest w ciąży! Będę ojcem! Kurwa! Tylko czemu nie powiedziała mi tego wcześniej? Czemu muszę się dowiadywać od jakiegoś psa! Zaraz, zaraz… Przecież ona mi tyle razy chciała powiedzieć! Ale nigdy nie dane było jej dojść do słowa! Zawsze nam ktoś przerywał, a ja głupi zamiast dokończyć rozmowę, zbywałem siebie i ją. Trzeba być mną! Kretynem!

Ale co teraz? Przecież nawet nie braliśmy pod uwagę tego… tej sytuacji! Czemu Hermiona nic nam nie powiedziała? A może tylko ja nie wiedziałem? Może reszta była bardziej rozeznana i spostrzegawcza? Tylko dlaczego? Czyżby myślała, że z nią zerwę? Że nie podejmę się tego zadania, ryzyka? Że ich zostawię na pastwę? Przecież nie po to chciałem się z nią ożenić, prawda? Przecież to logiczne! Kobiety! Bogowie! Cholera!

Dobra, później z nią porozmawiam. Teraz mam ważniejsze rzeczy na głowie. O kurwa! Przecież kojot mi powiedział, że mam ją zabić! To znaczy, że moje dziecko też? Ja pierdolę! Muszę go jakoś powstrzymać! I kit z planem, ponieważ teraz wstrząsnęły mną emocje, które wyrażały tylko gniew, strach, nienawiść… miłość.

Wyciągnąłem przed siebie różdżkę i skierowałem ją w stronę Hermiony. Tylko po co to zrobiłem? Zaraz… słyszałem kiedyś o takim zaklęciu, dzięki któremu można ocalić płód, jednak wtedy kobieta trochę cierpi fizycznie. Trochę? To mało powiedziane!

Custodia hominis*, pomyślałem, a z mojej różdżki poleciał złoty promień, który otoczył się wokół brzucha Hermiony. Ona sama zaś zaczęła wić się w agonii, z której próbowała ocalić się krzykiem, łamiącym moje serce na pół. Przepraszam kochanie! Ale w tym momencie to dziecko jest najważniejsze! To potrwa tylko parę minut, obiecuję!

Skończyłem i z przeproszeniem spojrzałem w stronę mojej ukochanej, która dostała lekkich dreszczy, a z jej twarzy zaczął spływać pot, który połączył się z łzami bólu i rozpaczy.

- Zabiłeś mi dziecko! – wrzeszczała, po czym zaczęła rzucać się po ziemi. Jak mam jej teraz wytłumaczyć, że to dla dobra dziecka! Przestań! Stop! Jeszcze tobie się coś stanie! Naprawdę przepraszam, ale musiałem!

Hermiono - zacząłem cicho, ale mówiłem dość szybko, ponieważ Szakal mógłby coś zauważyć bądź co gorsza usłyszeć. – Kochanie, ja nie…

Przestań, ty pieprzony egoisto! Jak… jak mogłeś? Wiesz, że to nasze dziecko? NASZE! A ty ją zabiłeś! Nie wierzę… po prostu nie wierzę… Draco, ty… morderco! Jak…

Raptownie zamknęła swój umysł, a z jej ust wydobył się jęk. Słone łzy zaczęły lecieć po jej zaróżowionych policzkach.

„Ją"– a więc to dziewczynka. Moja córka… ach… jak to pięknie brzmi! Rozpływam się! Nie wiem jak to się skończy, ale wiem jedno – ona będzie moim oczkiem w głowie! Już ją kocham!

Jebię ten plan! Mam go głęboko w dupie, tak samo jak tego wyliniałego kojota! Muszę zrobić wszystko, żeby tylko Herm nie myślała, że zabiłem nasze dziecko, żeby tylko wiedziała, że ją kocham, że je obie kocham. Z całego serca.

Wyciągnąłem różdżkę i nawet nie zastanawiając się nad konsekwencjami danego czynu, posłałem Drętwotę w stronę Szkala. Tamten czując coś, co silnie zaczęło na niego napierać, skrzywił się nieznacznie i wydał z siebie donośny ryk, przez który wszystkie ptaki uciekły z drzew, odlatując w siną dal. Już myślałem, że padnie oszołomiony na ziemię, a ja szybko podbiegnę do Hermiś, ale pies tylko zaczął się śmiać i tak jakby urósł? Coś jest nie tak! Czyżby był on odporny na wszelkiego rodzaju zaklęcia? Co gorsze, przy każdym atakującym zaklęciu, rósł w siłę? Nie! To przegięcie! To jak go teraz zabić? Może Avadą?

- Ach… więc to było twoje dziecko! Wspaniale! Już lepiej być nie mogło! – powiedział głośno i pstryknął palcami, a wnet poczułem, że moje ciało zostało bardzo mocno obwiązane liną. Różdżka wypadła mi z ręki. Już gorzej być nie może!

A jednak! Nie potrzebnie o tym pomyślałem, ponieważ zza krzaków wyskoczyli Zabini i Potter, którzy z wrzaskiem rzucili się na tego psa. Mimo to Szakal tylko wyszczerzył swoje zęby, po czym jednym machnięciem ręki posłał chłopaków z powrotem tam, skąd przybyli. No i masz babo placek! Teraz to tylko liczyć na cud! I po jakie cholerstwo był nam potrzebny plan, skoro nic się nie udało?

- Zresztą i tak chciałem cię zabić, ale teraz chociaż mam pretekst. Nie będzie mi się niepotrzebny gówniarz plątał pod nogami – rzekł po chwil milczenia, po czym zwrócił się do Hermiony, która nadal cicho łkała. Zaśmiał się tubalnie, sprawiając, że na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. – Wiedziałem, że tak będzie. To można było wyczytać z gwiazd – dodał cicho, po czym zamknął oczy.

O co temu kretynowi chodzi? Że niby ja byłem tylko przynętą! O nie! Doigrałeś się, psie! Jeszcze mnie popamiętasz! Zobaczysz! Urwę ci łeb, jeżeli zrobisz coś Hermionie i mojej córce! Naprawdę! Ostrzegam! Zapamiętaj sobie, że Malfoyowie nigdy nie rzucają słów na wiatr!

Kocham cię! Do moich uszu dobiegł niewyraźny szept, który potem przerodził się w spazmatyczny krzyk. Spojrzałem ze strachem na brązowowłosą, która zwijała się pod wpływem bólu. Zawrzałem. Co się, do jasnej ciasnej, tutaj dzieje?

Szakal stał nad nią i z szerokim uśmiechem – jeżeli można to było tak nazwać – patrzył jak moja narzeczona zwija się z niemej udręki, którą on ją obdarza. Zabije gnoja! Czy oby matka natura nie obdarzyła go za dużą mocą? Przecież on ją doprowadza do szaleństwa!

Chociaż sam nie zachowałem się najlepiej, a wręcz beznadziejnie! I jaki ze mnie będzie mąż, który pozwala na cierpienie swojej żony. To co z tego, że przez to chcę uratować dziecko! Jestem beznadziejny!

- Przestań, skurwielu! – krzyknąłem z całej pary, przez co zabójczy wzrok psa, padł wprost na mnie. Z determinacją spojrzałem mu w oczy, żeby zaraz poczuć jak przez całe moje ciało przelewa się wywar pełen ostrzy. Z moich ust wydobył się głośny jęk, ale zagłuszony został wylewem krwi, która niespodziewanie wylewała się spod moich warg. Zacząłem kaszleć, krztusząc się. Jednak to nie było najgorsze, ponieważ dosłownie parę sekund później, moje ciało zaczęło drżeć, sprawiając, że doznałem jeszcze gorszych katuszy, które były nie do wytrzymania. Poczułem jak coś dosłownie przedziurawia mi brzuch. Krzyknąłem cicho, z całych sił próbując się powstrzymać. Nie chciałem okazywać swojej słabości, nie przy nim!

Nagle stało się coś niezwykłego, a zarazem strasznego. Otóż Hermiona zaczęła jarzyć się w czerwonej poświcie, aby po chwili powoli, z gracją unieść się wysoko nad ziemią. Zaniemówiłem, zresztą już nie po raz pierwszy tego dnia. Co się dzieje? On także przestał się nade mną znęcać i ze strachem spojrzał w jej kierunku.

To wszystko działo się zaledwie minutę i nim ktokolwiek zdążył zauważyć, Szakal rozpłyną się już w powietrzu, a po nim zostały tylko złote pyłki, które także szybko zniknęły. Jednak jego krzyk nadal dudni mi w uszach. Cały czas słyszę wrzask mojej narzeczonej i głośny odgłos czegoś… nie do końca jestem pewny czego, ale to brzmiało jakby się coś połamało. Taki chrupot. Wzdrygnąłem się na samą myśl.

Liny opadły, sprawiając, że zacząłem normalnie oddychać. Usłyszałem jęki dochodzące ze strony krzaków, w których siedzieli – albo leżeli – chłopaki. Oni też się obudzili, tak jakby razem z kojotem, zniknęły wszystkie jego czary.

Otworzyłem powieki, a mój wzrok natychmiastowo powędrował w stronę Hermiony, która niebezpiecznie szybko zaczęła opadać. Nie zważając na ból przy każdym, choćby najmniejszym ruchu, prędko poderwałem się na nogi. Biegiem przebyłem odcinek oddzielający mnie i moją narzeczoną, aby po chwili trzymać ją już na rękach. Uśmiechnąłem się delikatnie, składając pocałunek na jej zimnych wargach. Za zimnych. Kurwa, a więc to jeszcze nie koniec! I tak się skończyła moja euforia…

- Kocham cię, Hermiono. Błagam, nie opuszczaj mnie! – mówiłem coraz bardziej zrozpaczony, a po moich policzkach popłynęły łzy. Ona nie może teraz umrzeć! Nie teraz, kiedy wszystko nam się udało! Proszę, nie opuszczaj mnie! Po raz trzeci w życiu – rozpłakałem się niczym dziewczynka… wstyd… a może jednak nie?

Wybiegłem z lasu jak najszybciej potrafiłem. Musiałem ją ratować! Musiałem je ratować! Pomocy! Krzyczałem w myślach, co jakiś czas próbując dostać się do jej zamkniętego umysłu. Ale ta, jak na złość, wypełniła go pustką. Hermiono, proszę…

Kiedy byłem w połowie drogi, a mianowicie na czwartym piętrze, zauważyłem, że jej oddech zanika. Zaczyna się dusić! Nie! Błagam tylko nie to!

Już nawet nie zważałem na to, że z mojej rany w brzuchu leci krew, niczym wodospad. Nie obchodziło mnie to, że przed oczami pojawiły mi się czarne mroczki, ani nawet to, że ledwo czuję swój puls. Ona musi żyć! Poprawka ONE! I nie dam sobie ich odebrać! Nie w taki sposób!

Wbiegłem jak torpeda do Skrzydła Szpitalnego i delikatnie ułożyłem ją na jednym z łóżek. Ponownie musnąłem lekko jej aksamitne wargi, wyrażając przez to swoje uczucia.

Jedyne, co zapamiętałem przed osunięciem się na zimną posadzkę był krzyk nawołujący panią Pomfrey oraz słowa wydobywające się z mojego umysłu:

Zostańcie ze mną, bo za bardzo was kocham.

A dalej była już tylko ciemność.


3 komentarze:

  1. Pomysł z konkursem jest super a może byś zrobiła konkurs na drabble o tematyce dramione?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuję za podsunięcie pomysłu ;* pozdrawiam ;)

      Usuń