piątek, 15 listopada 2013

"Szlama i Arystokrata"

Przepraszam ,że mnie długo nie było,ale to przez ten wypadek,który sie wydarzył u mnie w domu;/


Mega zajebiaszczy blog.
Dzisiaj skończyłam go czytać.
Wszystko pokazane jest z perspektywy Draconka ;p
SCENY +18


http://szlama-i-arystokrata.blog.onet.pl/


Tytuł: "Szlama i Arystokrata"

Autor: Dracon(ek)

Czasy: Hogwart/6 i 7 rok nauki/po szkole
Status: ZAKOŃCZONE

Fragment Opowiadania:


"...Siedziałem otępiały na fotelu, wgapiając się w tyłeczek Granger, nie dopuszczając do siebie żadnej myśli, oprócz : „ Jestem. Naprawdę. Chory!” .

- Malfoy… MALFOY!- ryknęła mi do ucha Gryfonka, a ja jak oparzony, podskoczyłem na dwa metry.

Serce waliło mi jak młotem…

- Hę?! – odpowiedziałem, rozcierając sobie ucho, tępo próbując zatrzymać tysiące decybeli wciąż wdzierających mi się przez bębenek do mózgu… Rozbolała mnie głowa.

- Właśnie mówiłam… mówiliśmy o zaklęciu Tarczy… Ale TY jesteś już tak dobry, że nie musisz słuchać, nie?

Och Granger… oczywiście, że jestem dobry… ale akurat nie w zaklęciach obronnych…

Brązowooka kontynuowała przemowę, teraz na temat nagrody głównej tego całego GWP…

- Wycieczka do Grecji…- usłyszałem jęk rozkoszy z ust Dziewczynki z Innego Domu.

Grecja… cholera, a co ja wiem o Grecji?! Jakby nie mogli dać jakichś Włoch, czy czegoś tam…

Później Granger zarządziła ćwiczenia praktyczne… Parka natychmiast odnalazła się pośród półek z księgami, gotowa do wspólnej pracy… mnie nieuchronnie trafiła się Granger… Chyba musiałem być wciąż nieźle ogłuszony, bo jednym machnięciem różdżki mnie rozbroiła, łapiąc triumfalnie moją różdżkę w powietrzu i zerkając ukradkiem w stronę dwóch pozostałych osób… Na jej twarzy dostrzegłem niebezpieczny uśmieszek

- Malfoy, czy dyrektor wie, że używasz własnych zaklęć z domieszką Niewybaczalnych?

Nie odpowiedziałem.

Teraz to ona miała pewną przewagę (ale nie dużą), bo była uzbrojona, a pamięć o zdarzeniu sprzed kilku dni musiała dać się jej we znaki.

- Zapytałam cię o coś, Malfoy…

Perfidnie zderzyła moje plecy z twardością ściany… a raczej jedynego kawałka bez regału z książkami…

Ręce miałem lekko uniesione, nogi zaś złączone… Pomyślałem, że to nawet świetna zabawa, ale jeżeli chodzi o łóżko… Tak, w zasadzie… Nie wiem, ile tak wisiałem… Minutę… godzinę… Parka zdążyła się ulotnić… Zostałem sam, skazany na pastwę Granger… i jej rozbuchanej wyobraźni… Coś ciepłego musnęło mój policzek, a później boleśnie rozcięło mi skórę…

- GRANGER, IDIOTKO! JAK ZOSTANIE MI BLIZNA, TO POŻAŁUJESZ…!!!

Zaśmiała się w taki sposób, że włosy na karku stanęły mi dęba… Zaczynało mnie to nudzić i zarazem przerażać…

- Nie bój się, O-Wielki-Panie-Najwspanialszy… Gdybyś uważał… Nie, źle! GDYBYŚ NIE WPATRYWAŁ SIĘ TAK W MOJE POŚLADKI to byś wiedział, że to zaklęcie nie pozostawia żadnych śladów widzialnych…

- Możesz mnie puścić…? – zapytałem, ale z góry wiedziałem, że było to pytanie retoryczne…

Granger udała, że się zastanawia… Co za denerwująca szlama!

- Nie…

- No to chociaż… – zacząłem, ale nie potrafiłem skończyć… Wpatrywałem się w nią tylko stalowymi oczyma… Ciągle nie mogę zrozumieć, dlaczego ona tak bardzo się zmieniła…

Cała, nie tylko fizycznie… chociaż to najbardziej mnie rajcowało. Lubię się obracać w towarzystwie pięknych dziewczyn, a Gryfonka otwierała listę DZIEWCZYN DO ZDOBYCIA… To nieprawdopodobne, ale tak było… Chciałem, by była moja… Chciałem budzić się każdego ranka i czuć jej zapach, wtulać się w jej włosy… Zwariowałem na całego…

- Malfoy… – wrzasnął ktoś z kąta.

Powiodłem wzrokiem za źródłem hałasu i zobaczyłem Lynn. Kelly stanęła obok Granger i wyciągnęła swoją różdżkę. Jej uśmiech nie warunkował szybkiego rozwiązania sprawy…

- No i kogo mu tu mamy? Wielki pan Zdechnijcie-Szlamy Malfoy… Witam w świecie Kelly Lynn…

Poczułem smagnięcie ciepła na drugim policzku, ale zaraz przeszył mnie impuls bólu, który choć był dość wyczuwalny, zignorowałem. Z prawego policzka poleciała mi ciurkiem krew… Podniosłem jedną brew w akcie zdziwienia…

One również nie przewidywały, że to na mnie nie podziała…

Granger opuściła różdżkę, co sprawiło, że zwaliłem się jak długi na posadzkę… Dotknąłem rozcięcia na twarzy dwoma palcami… Mocno krwawiłem, ale to nie liczyło się najbardziej.

- Cholera, Kelly, chyba przesadziłyśmy…- szepnęła Granger, lekko przerażona i zielona na twarzy…

- Ja się dopiero rozkręcam… – mruknęła jej na to blondyna… Postanowiłem zakończyć całą sprawę z honorem… czyli po malfoyowsku…

Przyjąłem swój uśmieszek numer 6, tak właśnie ten, pełen pogardy i ociekający drwiną… Stanąłem na nogi i uniosłem głowę…

Żadna Lynn nie będzie mną pomiatać…

- To miała być ta twoja zemsta??? Coś kiczowato wyszło…

- Nie martw się, panie Moja-I-Tylko-Moja-Reputacja… Ja jeszcze nie skończyłam… Drętwota!

Zrobiłem szybki unik (nie ma to jak refleks szukającego) a zaklęcie odbiło się rykoszetem od ściany, robiąc niespotykany rumor. Czerwony promień ugodził Granger…

Padła jak kłoda na podłogę, ale Lynn zdawała się nie przejmować tym, że uszkodziła przyjaciółkę… Chwilowy brak koncentracji blondynki ciężko jej zaszkodził… Wykonałem iście tygrysi skok i dorwałem się do mojej różdżki, porzuconej przez Granger. Szybko rzuciłem na siebie zaklęcie kameleona i zająłem pozycję między regałem a fotelem…

- Malfoy… gnido… nie chowaj się! Tchórz cię obleciał?- usłyszałem wysokie alty jej śmiechu…

Po cichu zakradłem się nieco bliżej… Zamajaczyła przede mną jej figura… Co z tego, że miała cięty język, skoro była przerażona jak zraniona łania… Gwałtownie się obracała, nasłuchując najmniejszego dźwięku… Wypatrując najmniejszego ruchu… Bała się… Była sama… zupełnie sama.

„ Przydała by się Granger, co? No niestety… oszołomiłaś ją…!” pomyślałem i wyciągnąłem różdżkę przed siebie… Podszedłem kilka kroków… Lynn stała teraz plecami do mnie…

Wbiłem koniuszek różdżki w jej łopatkę… Zachowywała się, jakby ktoś ja spetryfikował…

- Lynn… ze mną nie wygrasz, skarbie…- szepnąłem jej do ucha, tak, że zadrżała na całym ciele. Uwielbiam, po prostu uwielbiam być górą!

- Malfoy… proszę, nie rób mi krzywdy…

Chciałem ją zdzielić czymś naprawdę genialnym… tak, żeby zapamiętała to do końca swojego marnego życia…

- Nie zrobię… A teraz mykaj stąd… Lynn, póki jestem dobry…

Szybko podążyła do wyjścia, ale wzrok zatrzymał się na nieruchomej dziewczynie leżącej bezwładnie na podłodze… Kilka chwiejnych kroków w stronę przyjaciółki…

- DO CHOLERY! SPIEPRZAJ STĄD!!!- ryknąłem.

Lynn zaniosła się płaczem, wystrzeliła jak z procy i już jej nie było… Zrzuciłem kamuflaż… Podszedłem do obezwładnionej Gryfonki i zajrzałem jej w oczy… Były takie zimne, bez wyrazu… zawieszone gdzieś w przestrzeni… tak łaknące światła…"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz