„Przyjaźń podwaja radość, a o
połowę zmniejsza przykrości.”
Francis Bacon
Zaparło mi wdech w piersiach. Roztaczał się przede mną wspaniały widok zielonych
dolin. Wszędzie mieniły się różne odcienie zieleni aż po horyzont. Ciemne chmury
kontrastowały z jasną barwa traw. Spojrzałam w bok, ścieżka do lasu zdawała sie być
tylko brązowym sznurkiem wśród tego krajobrazu. Korony drzew lasu Sherwood
dawały cień, nie widziałam co kryje ta droga, wszystko wydawało się tutaj być czymś
dziewiczym i tajemniczym. Latający cadillac, nie pędził wprawdzie szybko, ale i tak
powietrze, które przecinaliśmy potargało mi włosy. Musiałam wyglądać jak typowa
czarownica z mugolskich powieści. Minęliśmy strumyk, jego szum i śpiew ptaków
układały się w melodię, idealnie pasująca do tego miejsca.
-Mam nadzieję, że jednak nie będzie padać- odezwał się w końcu Armand, który do
tej pory nie chciał chyba przerywać mojego podziwiania krajobrazów.
-Oh, mam nadzieję, że nie westchnęłam- spoglądając w dół.
-To Major Oak- spojrzał lekko spod ciemnych okularów.- Dąb, który był siedzibą
Robin Hooda.
Roześmiałam się, wszystko zdawało się tu być możliwe, nawet to, że legenda o
Robinie, co według mugoli zabierał bogatym i dawał biednym, a świecie magii
czarodziej, który bronił wszystkich ludzi przed złym czarnoksiężnikiem.
-Twój śmiech na pewno przegoni te ciemne chmury Kto się oparł twojemu
uśmiechowi?- westchnął.- Chociaż to i tak dziwne, ze mamy tak cudowną pogodę w
październiku.
-Rzeczywiście słońce dopisywało jak w pierwszych dniach wrześniaodpowiedziałam
grzecznie.
-Oto jesteśmy.
Na te słowa odruchowo wyciągnęłam szyję.
-Witam w Dworku Calme- powiedział z duma brunet, kiedy wyładowaliśmy.
Nie był on duży ani mały, biła od niego śnieżna biel ścian, przerywana oknami z
zielonymi okiennicami. Rozejrzałam się wokoło, nie otaczał mnie ogród. Nie stał tu
żaden kawałek płotu, jakbym znajdowała się na polanie. Zrobiłam kilka kroków do
przodu po dywanie z czerwonych dalii. W oddali dostrzegłam chyba szklarnie i
jakieś inne budynki gospodarcze.
-I jak?- zapylał Armand.
Spojrzałam na niego, jego lekko miedziane włosy także nie wygrały z wiatrem.
Wesoło uśmiechał się.
-Co?- byłam aż nadto oczarowana.
-Jak ci się tutaj podoba?- rozbawiłam go najwidoczniej. Ściągnął okulary
przeciwsłoneczne. W oczy widziałam niebo.- Chyba nie chcesz natychmiast wracać?
Uśmiechnęłam się tajemniczo…
Następnego dna mój gospodarz zaproponował mi piknik w ramach śniadania na
polanie, na której środku znajdował się dworek. Dzień przyjazdu spędziłam na
podziwianiu szklarni, która okazała się być typowym francuskim parkiem
uwięzionym w szklanej kopule. Było to jakby przeciwieństwem koncepcji tej
posiadłości, przecież samo usadowienie domu w lesie nawiązywało do koncepcji
ogrodu angielskiego. Było idealnym urzeczywistnieniem jego koncepcji.
-Tam są stajnie- wskazałam na budynki.
-Owszem- śledził swoimi ciemno-błękitnymi źrenicami wszystkie moje gesty.
Byłam tym odrobinę skrępowana.
-Pokarze ci.
Użyczył mi swego ramienia i poszliśmy tam.
-Alohomora!- szepnął cichutko machając lekko różdżką i ogromne, dwuskrzydłowe
wrota stajni otworzyły się przed nami. Boksy nie przypominały tych znanych mi
mugolskich z dzieciństwa. Każdy był osobną łąką z pachnąca trawą. Mijałam
kasztanowe pegazy- aetonany, prężące się przede mną, po kilku drogach ujrzałam
ogromne i trochę przerażające abraksany, maści palamino. Ich sierść mieniła się, a
mleczne grzywy przy najmniejszym ruchu poruszały się niczym fale morskie. Nie
zwróciły na mnie zbytniej uwagi, spacerowały swobodnie z niezwykłą gracją i tak
cicho, że nie słyszałam tupotu ich kopyt. Tylko abraksany potrafiły się tak niezwykle
poruszać po whisky, która była ich przysmakiem, ludzie reagują zupełnie inaczej.
-Muszę się na którymś przejechać!- pisnęłam podekscytowana jak małe dziecko.
-Na jednym z abraksanów? Jesteś w zaawansowanej ciąży! To nie bezpieczne!
-Armand, ciążą to nie choroba!- wrzasnęłam jak rozpieszczony bachor.
-Jak spadniesz…
-Proszę…- zrobiłam słodką minkę.
-Dobrze,- zmarszczył brwi-ale na aetonanie.
-Aetonie?- pisnęłam rozczarowana.
-Tak i ja poprowadzę go za uzdę, by nie uleciał.
Nagle coś potarło się o moje włosy, mój przyjaciół podniósł różdżkę w gotowości,
lecz zaraz ją opuścił. Obróciłam głowę, a mój policzek został polizany przez piękną
klacz, której sierść mieniła się miedzianymi refleksami, zupełnie innymi od innych,
nie przypominała reszty abraksanów. Jej grzywa była platynowa, a niezwykle mądre
oczy zdawały się być szmaragdami. Tuliła się do mnie.
-Chyba mnie ktoś polubił- zachichotałam.- Będzie jej smutno jeśli jej nie wybierzesz.
-To Daphne*, jej mogę zaufać.- uśmiechnął się pobłażliwie.
Spacerowaliśmy po lesie miło gawędząc. Mogłam z bliska obejrzeć dąb Robin
Hooda, oczywiście o wspinaczce po nim nie było mowy, ale przynajmniej mogłam
ujrzeć wnętrze kryjówki, cały kompleks komnat pod drzewem.
Kiedy wróciliśmy do stajni, a mój przyjaciel chował wszystko, co składało się na
rzęd.
Weszła do kolejnej części stajni za wrotami.
-Hermiona, nie!- usłyszałam za sobą, ale było za późno.
Było tutaj o wiele ciemniej. Zapach trawy nie był tak miły i intensywny jak w innych
boksach. Właściwie to pomieszczenie było jednym, wielkim boksem, nie oddzielała
poszczególnych przegród marmurowa ścieżka. Zobaczyłam przed sobą ogromnego
testriala. Jego hebanowa sierść lśniła, ale nie bardziej niż srebrna grzywa. Jego ślepia
spoglądały na mnie złowieszczo. Przysunął się bardzo blisko mnie…
-Hermiona!- Armand nadal wrzeszczał.
Testrial prychnął i popędził w głąb swojej łączki.
-Hermiona!
Otrząsałam się:
-Nie zapomniałam jak się nazywam- fuknęłam.
-Nie wiesz, że one bywają niebezpieczne?!-pociągnął mnie za rękę prowadząc na
zewnątrz.
Pokiwałam zirytowana głową, ale nie chciałam się kłócić. On się tylko o mnie
martwił.
-Podszedł tak blisko….
-Miałam różdżkę-zauważyłam.
Armand pokiwał głowę.
-Nie chodzi nawet o twoją lekkomyślność. To przynosi pecha…
-Przesądny czarodziej- roześmiałam się.
„Usta zamykają się wtedy, gdy mają do powiedzenia coś ważnego…”
Paulo Coelho
Ostatniego dnia mój przyjaciel udał się na przejażdżkę. Ogromnie mu zazdrościłam
możliwości pegazem. Zajrzałam do pokoju karcianego. To tam w zwyczaju mieli
przesiadywać mężczyźni, jeśli gościli w Calme. Ściany obite zostały ciemną boazerią
w barwie pinii, wszędzie wisiały skóry dzikich zwierząt i inne trofea z polowań. W
dworku mego przyjaciela brakowało obrazów, twierdził, że wtrącają i paplają bez
sensu. Podłogę pokrywała wykładzina w kolorze butelkowej zieleni. Chyba nigdzie
indziej nie poznałabym tylu odcieni zielonego, co tutaj. W rogu umieszczono
kominek, a w bezpiecznej odległości od niego stoik z szachami i 2 fotele. Rozpaliłam
w kominku, chociaż było późne popołudnie i słońce jeszcze tliło się na niebie, z
powodu boazerii jak i tego że okna tutaj były niewielkie i znajdowały się prawie u
sklepienia sufitu, wpadało niewiele światła. Kilka niesfornych promyczków
oświetlały sofę naprzeciwległej ścianie od drzwi. Stał też tam regał z książkami.
Niestety nie znalazłam niczego godnego uwagi. Spoczęłam na sofie, której
drewniana rama była naprawdę ładnie wyrzeźbiona. O szczuty owej ramy ktoś
musiał zadać sobie wiele trudu w umieszczeniu herbu rodu de Bonnaire. Dwaj
rycerze krzyżujący ze sobą miecze na tle jakiegoś zamku oplecionego bluszczem.
Zmieniłam pozycję na leżącą. Nadal dotykałam zdobień, ale starałam się nie myśleć
o niczym, tylko odpoczywać…
Zimny dotyk czegoś na moim policzku, obudził mnie. Ledwo otworzyła powieki i
nie potrafiłam skojarzyć, gdzie jestem. Bolała mnie szyja, sofa jednak nie była zbyt
wygodna. Tym czymś zimnym okazała się być dłoń Armanda. Drugą dłonią głaskał
moje włosy. Siedział w fotelu przede mną. Za nim palił się kominek. Dzięki blasku
ognia jego włosy przybrały miedziany odcień. Lekko uśmiechał się do mnie
rozmarzony nie wiem, czy zauważył, że już nie śpię.
-Armand…-szepnęłam.
Wciąż tylko się uśmiechał. Zaczęło mnie to krępować, moje policzki zapłonęły.
-Śpij- ucałował mnie w czoło i wyszedł.
-Wszystko już?- zapytał mój drogi Armand, zamykając bagażnik cadillaca
-Ehe- odpowiedziałam jakże kulturalnie, nie ma co. Ale przyglądałam się elfom
tańczącym wokół domu. Były słodziutkie!
Klapa bagażnika zamknęła się z hukiem. Mieliśmy odjeżdżać, gdy na niebie
ujrzeliśmy nadlatujący rydwan z zaprzężonymi aetonami. Armand wysiadł, miał
kwaśną minę. Rydwan wyładował:
-Juhuuu!- usłyszałam piskliwy głosik i machająca do nas kobietę.
Również opuściłam latający cadillac i przyjrzałam się nowoprzybyłej. Wglądał na
jakieś 5o lat, na potarganych przez wiatr brązowych włosach dostrzegłam kilka pasm
siwych. Oczy miała niezwykle ciemno błękitne jak mój przyjaciel, w obojgu rysach
ich twarzy można było dostrzec podobieństwo. Ubrana była w długa granatową
suknię z długimi rękawami i wysokim kołnierzem zapiętym pod szyją. Jeden z elfów
będących niedaleko przyszedł i chwycił w swe łapki tren jej szykownego stroju.
-Och, Armandzie!- wykrzyknęła.
-Witaj ciociu- mężczyzna skłonił się i ucałował wyciągnięta ku niemu dłoń.
-A któż to? Twoja narzeczona?- spytała zerkając na mnie.
-To Hermiona. Miałaś przyjechać jutro, gdy dworek będzie wolny. Nikt jeszcze nie
zdążył tutaj posprzątać.
-Wierze, że aż tak bardzo nie nabrudziliście- roześmiała się.- Do zobaczenia!-
odeszła otoczona już gromadką elfów do domu.
-Tastrial! –fuknął mój przyjaciel- Mówiłem, że będzie nieszczęście!
Niestety nie chciał mi powiedzieć, co miał dokładnie na myśli.
* Daphne– nimfa z mitu greckiego, córka Gai i Penejosa, boga tesalskiej rzeki;
daremnie próbując uciec od zakochanego w niej Apollina, Dafne wyprosiła u ojca,
aby zmienił ją w drzewo wawrzynu. Symbol miłości niedostępnej i dziewictwa.
Odcinek 22
Delegacja
-Jeden długi weekend a już zostałam wezwana na dywanik?- zaśmiałam się do siebie
rozwijając papierowy samolocik.
Alan wzywał mnie do swojego gabinetu. Nie zajmowałam się sprawami magii kilka
dni, a tu się wszystko wali. A podobno nie ma ludzi niezastąpionych. Tutaj beze
mnie żyć nie mogą. Ale zrobiłam się zarozumiała. Mam nadzieję, ze to wpływ
hormonów.
Nie zmienia to faktu, ze nie długo będę musiała zrezygnować na jakiś czas z pracy,
aby odpocząć i pobyć z dzieckiem. Ktoś będzie musiał mnie zastąpić na kilka
tygodni i pewnie o tym chciał porozmawiać mój szef.
Natknęłam się na Harrego, kiedy wychodził od ministra.
-Cześć Harry! Byłeś na dywaniku?- zażartowałam
-Tak, latającym.
-Co?- zamrugałam ze zdziwienia.
-No, chyba nie uwierzyłaś- zaśmiał się.-Nie wyrzuciłby tak wspaniałego aurrorarzekł
teatralnie
-Nie, skądże! Nie wiesz przypadkiem, czego chce Alan?
-Raczej nie licz na nowe śpioszki. Na razie!- ucałował mnie na dowidzenia.
-Pa!
Weszłam, ciekawe kto miał mnie zastąpić? Może właśnie Harry? Nie zrezygnuje ze
swojej pracy. Już prędzej Ron, on lubi być „ważny”.
-Witaj! Usiądź- powitaj mnie Alan.- Jak się czujesz?
-Znakomicie.
-Wiem, że to, o co cię poproszę cię zdziwi- bawił się nerwowo skrawkiem jakiegoś
dokumentu.
-Poprosisz, abym nie mówiła nikomu, że lubisz robić samoloty z ważnych
dokumentów?
Nie!- odrzucił owy papier.- Po prostu jestem zmuszony cię prosić, abyś pojechała do
Paryża.
-Paryża?- zamrugałam kilkakrotnie, byłam totalnie zdziwiona.
-Tak…wiesz musisz podpisać ważny dokument w moim imieniu, to tylko
formalność- zaczął się jakoś sztucznie uśmiechać- ani ja ani żaden z moich
zastępców nie ma teraz możliwości wyjazdu...
-Rozumiem, szkoda czasu. To tylko formalność.
-Poleci z tobą Anderson.
-Anderson? Dlaczego miałby mi towarzyszyć jakiś aurror?
-Bo to duże miasto, a ty tak sama- zaczął mówić nieskładnie- lepiej mieć dodatkową
ochronę
-Przed czym?- powiedziałam to z naciskiem.
-Na wszelki wypadek.
-Mam różdżkę.
-Więc jak wolisz- spasował.
-Dziękuje, to wszystko moja droga
-Alan
-Tak?
-Myślałam, że chcesz powiedzieć kogo chcesz wyznaczyć na mojego zastępcę?
-Zastępcę? A no tak. Jeszcze się nad tym nie zastanawiałem tyle mam na głowie. A ty
masz kogoś konkretnego na myśli? Choć szkoda tracić ciebie...
-Pomyślę o tym. Dam ci znać po powrocie.
Odcinek 23
"...rozmowa dwóch krzeseł..."
Paryż miasto zakochanych? Ale czy ja jestem zakochana?
Zjawiłam się wczesnym rankiem we francuskim departamencie magii, choć byłam
umówiona dopiero na popołudnie. Jakoś ta nagła delegacja mi nie pasowała.
Wzbudziłam popłoch wśród Francuzów. Nie śpieszyli się z podaniem mi umowy
zaciśnięciu stosunków handlowych. Mówili o jakimś przyjęcia, które chcieli urządzić
z tej okazji, ale odmówiłam. Wzbudziło to we mnie jeszcze większe podejrzenia.
Przechadzałam się po mieście, właściwie mogłam wracać do domu. Zastanawiałam
się tylko czy nie odwiedzić Draco. Wprawdzie wiedziałam z jego listów, że przebywa
obecnie w Rosji, ale wiedziałam, gdzie jest jego biuro i strasznie korciło mnie, aby
tam pójść. Czy na rzeczywiście tego chciałam? Było we mnie tyle sprzecznych uczuć.
„Nigdy nie warto tęsknić za kimś, co do kogo nie mamy pewności, że śpi tej
nocy samotnie„*- odkąd przeczytałam to zdanie, mocno wyryło mi się w pamięci.
Chciałam go zobaczyć, tak bardzo tęskniłam, chociaż próbowałam to skrzętnie
ukryć przed światem. To chyba tylko ją (tęsknotę) potęgowało. Z drugiej strony
miałam wątpliwości i byłam na niego wściekła, może też dopadły mnie wyrzuty
sumienia. Co odpowiem na pytanie: co u ciebie? Znając porywczość Malfoya źle
zinterpretowałby wydarzenia ostatnich miesięcy. Właściwie to się przede wszystkim
bałam, czy jego uczucia się zmieniły? Nie potrafiłam nazwać tego, co było między
nami. Przyjaźń? Taka co zdarza się małżeństwom z dwudziestoletnim stażem?
Przyjaźniliśmy się i sypialiśmy ze sobą. Jednak na ile było to wynikiem naszej
samotności a prawdziwych uczuć. Czy nie potrzeba bliskości popchnęła nas ku
sobie? Nie jest to najlepszy fundament. Nastawiliśmy się może tylko na
branie, dając od sobie tylko swe ciała. Ale czy naprawdę tak było?
Jednak nogi niosły mnie w kierunku kamienicy, gdzie miało mieścić się biuro mego
męża. Nerwowo przyglądałam się nazwą ulic, chodząc po nieznanym mi mieście. I
nagle… w oknie kafejki
-Nie to niemożliwe-szepnęłam do siebie.
Moje tętno przyspieszyło, a żołądek zaczął się kurczyć. Czy to wyobraźnia
podsuwała mi nierealne obrazy czy przeznaczenia ze mnie drwiło?
-Nie to tylko ktoś podobny, wariatko!- mówił mi wewnętrzny głosik.
A jednak weszłam, rozejrzałam się nerwowo po lokalu. Zobaczyłam go jak siedzi i
popija coś z filiżanki. Jak wtedy, gdy postanowiłam wyznać mu prawdę. Jeszcze
mnie nie dostrzegł, towarzyszył mu jakiś mężczyzna.
-Wyjść? czy nie ?
Nasze oczy się spotkały, w tej jednej chwili świat się zatrzymał, nie drgnęła
wskazówka zegara…
Przyglądał mi się jak ja jemu również zachodził pewnie w głowę czy ma rację.
Musiałam podejść, nie miałam innego wyjścia. Ledwo uczyniłam 2 kroki, a Draco
znalazł się przy mnie. Jasna czupryna opadała mu czoło. Rysy twarzy wyostrzyły się
jakby postarzał się o co najmniej 5 lat tak jak zimne oczy, które wydawały się bez
wyrazu. Usta otwarł lekko ze dziwienia, wyglądał jakby się czegoś wystraszył. Objął
mnie wzrokiem, spoglądał na ból brzuch.
Oplotłam rękami jego szyję, przylgnął do mnie mocno aż prawie straciłam dech:
-Hermiona…- szepnął jak gdyby nie wierzył własnym słowom.
Nie wiem jak długo to trwało, ale ciemnowłosy towarzysz Dracona zaczął nam się
nerwowo przyglądać. Odsunęłam się. Potrafiłam wykrztusić jednak nawet
przywitania. Patrzałam na Draco i jego twarz wykrzywioną w grymasie
niezadowolenia. Łzy napłynęły mi do oczu. To był on…
-Co ty tu robisz?!- syknął cicho, ledwo ukrywając złość.
Nie tego się spodziewałam. Chwycił mnie delikatnie w talii i zaprowadził do stolika.
-Hermiono to Jurij mój…współpracownik.
Mężczyzna zmrużył swe czarne oczy ozdobione gęstymi rzęsami.
-To moja żona Hermiona.
-Miło cie poznać- skinął do mnie głową tylko Jurij.
Imię wskazywało, że jest Rosjaninem, a karnacja, że pochodzi z okolic Zakaukazia.
-Pójdę już- oświadczył, skłonił się nisko i odszedł.
Draco śledził go wzrokiem aż do drzwi.
Usiedliśmy.
-Napijesz się czegoś?- spytał?
Po miesiącach rozłąki żadne inne pytanie…
Zmarszczył brwi i ścisnął pięść, wydawało i się, że za wszelką cenę próbuje się
uspokoić. Jak okazało się było to pytanie retoryczne pojawiła się przede mną
filiżanka czekolady.
-Taki zwyczaj- wytłumaczył- zmieniłaś się- wyraźnie trochę się uspokoił.- Jesteś
taka…
W ułamkach sekundy, które dzieliły od wymówienia tego znienawidzonego
przeze mnie słowo. Dla mężczyzn „gruba” to tylko przymiotnik, określenie,
ocena tego, co widzą, dla kobiet zatruta szpilka.
-…sam nie wiem, promieniejesz- uśmiechnął się lekko.
-Ciąża podobno mi służy- odetchnęłam z ulgą.
Nastała krępująca cisza. Zadawać by się mogło, że będziemy przerywać sobie
nawzajem chcą powiedzieć jak najwięcej lub wymawiać skrawki zdań między
pocałunkami.
„Jesteśmy bardzo uprzejmi dla siebie,
twierdzimy, że to miło spotkać się latach.
Nasze tygrysy pija mleko.
Nasze jastrzębie chodzą pieszo.
Nasze rekiny toną w wodzie.
Nasze wilki ziewają przed otwartą klatką.
Nasze żmije otrząsnęły się z błyskawic,
małpy z natchnień, pawie z piór.
Nietoperze jakże dawno uleciały z naszych włosów.
Milkniemy w połowie zdania
bez ratunku uśmiechnięci.
Nasi ludzie
nie umieją mówić z sobą.”**
Od czego zacząć, czy ja powinnam to zrobić? Upiłam łyk czekolady, jej słodki smak
nie osłodził tej sytuacji. Jak to możliwe, że czułam obok siebie kogoś obcego? Gdzie
podziała się tęsknota, a choćby złość na niego… jakiekolwiek uczucia… Tak długo
czekała, wypatrywałam, a teraz.... Może to szok… potrafiłam tylko w
błękit jego oczu, jego spojrzenie stało się takie matowe…
-Mogę?- zapytał wyrywając mnie zamyślenia.
-Co?- dopiero zauważyłam, że jego wzrok zawisł na moim brzuchu.- Tak!
Oczywiście- wykrztusiłam nerwowo.
Podszedł i pogłaskał okolice mojego pępka z wyraźnym zainteresowaniem.
Dziecko poruszyło się wyraźnie.
Draco musiał to poczuć, zdziwienie malowało się na jego twarzy jak również szeroki
uśmiech. Cofnął jednak swą dłoń.
-Dostałaś…
-Tak, dostaje wszystkie rzeczy, co przesyłasz…-wtrąciłam.
-A listy?
-Też, miło, że piszesz codziennie- powiedziałam to niczym grzecznościową
formułkę.
-Są tylko dla ciebie…pamiętaj- zaakcentował ostanie słowo.- Nie odpowiedziałaś mi,
dlaczego wysłano cię do Paryża.
-Przyjechałam podpisać umowę handlową.
Dziwne, że nie przyszło mu do głowy, że chciałabym go zwyczajnie odwiedzić.
Spojrzał na tarczę zegara na ścianie.
-Muszę już iść- westchnął ciężko ze smutkiem.- Nie wiedziałem, że przyjedziesz,
gdybym wiedział…
-Wpisałbym to do terminarza- zakończyłam ironicznie.
Przygryzł nerwowo wargę:
-Nie zaprzeczę…
-Powiedz mi tylko dlaczego nie przyjechałeś ostatnio?- było to jedyne pytanie, które
chciałam mu od dawna zadać i jakie pamiętałam.
Wstał i ujął moje policzki w swoje zimne dłonie:
-Uwierz nie mogłem- szepnął z wyraźnym trudem-Choć pragnąłem tego jak niczego
na świecie.
Musnął lekko moje usta, lecz ja nie potrafiłam na to odpowiedzieć. Przymknęłam
powieki, nie chciałam ronić łez, ale jeszcze bardziej chciałam uniknąć jego
spojrzenia.
-PS. Przyjadę na święta, przysięgam- starała się zalodzić pożegnanie uśmiechem…
„Nasze jedyne spotkanie po latach
to rozmowa dwóch krzeseł
przy zimnym stoliku...”***
* Lidia Jasińska — Flirtuchy
** Wisława Szymborska - Niespodziane spotkanie
*** Wisława Szymborska "Pierwsza miłość"
Odcinek 24 "I czy aby na
pewno? "
Jedyną rzeczą jaką pragnęłam to jak najszybciej znaleźć sie w domu, zapomnieć
o tym spotkaniu., upokorzeniu i rozczarowaniu. Chciałam wymazać z pamięci to
przypadkowe spotkanie z Draco. Udać, że to się nie zdarzyło, napisać je na nowo…
To było brutalne zderzenie z rzeczywistością. Żadnych uścisków, żadnych
wyjaśnień…
Aportowałam się do domu. Wbiegłam do gabinety Dracona, miałam ochotę
zniszczyć wszystkie przedmioty przypominające jego obecność. Byłam tak zła na
siebie i na niego? Co się z nami stało? Co między nami było? Mogłam tylko
zadecydować co będzie dalej… Czułam się taka bezwartościowa i z zwyczajnie
wykorzystana. Głupia zabawka, która się znudziła i można ja odłożyć na półkę. Po
tygodniach rozłąki staliśmy się sobie obcy. Zmarnowałam tylko czas starając się coś
zbudować. Nie było warto. Zrzucałam książki z półek, potłukłam karafki i kieliszki,
roztrzaskałam wazony, przewróciłam meble. Opanowała mnie dzika furia. Dlaczego
nie powiedziałam tego, co układałam przez ostatnie tygodnie? Dlaczego w moim
sercu wciąż był wyidealizowany obraz tego człowieka, który się zmienił?
Oddychałam szybko i nierówno ze zmęczenia, przygryzłam wargę, nie zapłaczę.
Otworzyłam okno, aby nabrać powietrza. Ujrzałam sówkę z kopertą w dzióbku,
rubiunówkę. Pewnie list od Draco, który napisał przed naszym spotkaniem. Jestem
ciekawa czy w nim też załga o powrocie? Miałam ochotę zabić tego biednego ptaka,
kiedy nagle został złapany w jakąś siatkę. Nie myśląc wiele, aportowałam się do
ogrodu. To Ron wraz z kilkoma innymi aurorami „polował” na posłańca.
-Co tu się dzieje, do cholery?!- wrzasnęłam.
Mój przyjaciel spojrzał na mnie zaczerwieniony:
-Nie powinnaś być tutaj…
-Wysłaliście mnie do Paryża po to, aby łamać tajemnicę korespondencji?!
Wszystko było już dal mnie jasne jak słoneczko.
-To dla wyższego dobra- zmarszczył brwi.
-Co- zaśmiałam się nerwowo z niedowierzania.
-Nie mogę ci tego powiedzieć…
Nie wytrzymałam te słowa, zburzyły tamę odgradzającą świat przed moją furią.
Uderzyłam go w twarz… uderzyłam Rona.
Przyłożył dłoń do swego policzka. Jego oczy nigdy nie były tak duże i tak zdziwione.
Cały trząsł się ze złości.
-Nie wiesz, co robisz-warknął przez zęby.
-Wynoście się!- krzyknęłam do aurorów.- A ty Ronaldzie oddasz mi tą kopertę, a
potem zaprosisz tutaj do mnie Harrego- powiedziałam iście Malfoyskim tonem.
Ron czekał ze mną w salonie, ostentacyjnie masując zaczerwieniony policzek.
Mężczyzna, którego także uważałam za przyjaciela, zjawił się po dobrej godzinie. W
tym czasie mój dawny narzeczony nie zamienił ze mną słowa, nie próbował nic
tłumaczyć, a nawet ostentacyjnie odmówił jak obrażone dziecko herbaty, pomimo iż
przeprosiłam go ta ten policzek.
-Znając Rona, to czekał na mnie z tłumaczeniami- powiedział Harry.
-Chyba tylko dlatego, że wcześniej nie ustaliście wspólnej wersji- uśmiechnęłam się
ironicznie.
Irytacja przebiegła po twarzy Głównego Aurrora, poprawił swe okulary na nosie.
-Twoja delegacja do Paryża nie była przypadkowa…
-No, co nie powiesz- puścił moja uwagę mino uszu i mówił dalej.
-Zdajesz sobie sprawę, że misja Malfoya była bardzo delikatna i nieoficjalna?- było
to raczej pytanie retoryczne.- Miał on wysyłać raporty, co miesiąc, ale…
W innej sytuacji zaczęłabym histeryzować, ze coś mu się stało, lecz teraz słuchałam
Harrego ze spokojem.
-ale od kilkunastu tygodni, nie mamy od niego wieści. Jakby zapadł się pod ziemię…-
szybko chciał mnie uspokoić- wiemy, że nic mu się nie stało…
-Twój mężuś jest zdrajcą- odezwał się Ron.
Głośno przełknęłam ślinę. Wpatrywałam się w wazon, starałam się jakoś
zdystansować od tej rzeczywistości, która wydawała się być nieśmiesznym żartem.
-Jeśli masz od niego jakieś wiadomości musisz nam je dać- powiedział spokojnie
Harry, kładąc swoja dłoń na mojej.
Poszłam po listy związane czerwonym sznureczkiem zamknięte w moim biurku.
Spojrzałam na kilka stosów kopert. Nigdy o tęsknocie, nigdy kocham…
Ale…
Nie wierzyłam, że się nie zmienił. Może nadal był egoistycznym dupkiem względem
mnie, ale jego serce nie zamarło na nowo. Musiałam obudzić w nim dobro, może nie
miłość, ale właśnie dobro.
Zabrałam kilka, które wysłał zaraz po wyjeździe i ten sprzed miesiąca, w którym
opowiada o jesieni we Francji.
-Mam nadzieję, że jesteś tego wart- mruknęłam do siebie.
„Czy wrócisz tu?
I czy aby na pewno?
Przecież tam jest Dolar
Przecież tam jest Euro
Czy Twe serce Ci
Czasem jeszcze żal ściska?
Przecież tam jest chleb
Przecież tam są igrzyska…”
Happysad „Powroty”
Odcinek 25
Długa noc
„Stań się lepszym człowiekiem. I zanim poznasz
kogoś upewnij się, że znasz siebie i że nie
będziesz chciał być taki jak on chce, ale będziesz
sobą.”
Gabriel García Márquez
Mężczyzna przechadzał się między półkami z zaciekawieniem przyglądając się i
głaskając okładki książek. Niektóre z nich przeglądał, wdychając przyjemny dla
niego zapach starego pergaminu.
-Ten zbiór jest imponujący!- zwrócił się do mnie, znudzonej kobiety trzymającej się
kilka metrów za nim. –Są tutaj białe kruki, księgi mające po kilkanaście wieków!
-Zapewne biblioteka jest tak stara jak rodzina Malfoyów, a pewnie i Blackowie
przysłużyli się do zapełnienia tych regałów- powiedziałam bezuczuciowo. Późna
pora i zmęczenia dawały mi się powoli we znaki.
Odwróciłam się i wróciłam do części, w której znajdowała się czytelnia. Rozsiadłam
się na małej sofie, mój towarzysz niechętnie powiódł za mną.
- Jestem zawstydzony przy tym moje zbiory w Calme wydają się być stertą rupieci.
Uśmiechnęłam się lekko znad filiżanki zielonej herbaty. W nowej siedzibie rodu
Malfoyów nie brakowało żadnej rzeczy, której nie było w wcześniejszej rezydencji.
Zadbano szczególnie o księgi, które, pomijając zamiłowanie części członków rodziny
do czytania, były lokatą pieniędzy na trudniejsze czasy. Mój przyjaciel jednak się
mylił, nie niektóre, ale większość tych okazów była warta fortunę, co najmniej
kilkanaście wiejskich dworków takich jak Calme.
-Jeśli kiedykolwiek zechcesz sprzedać coś z tej dziupli, pamiętaj o mnie w pierwszej
kolejności.
-Powiedziałeś dziupli?- zaśmiałam się.
-Nie śmiej się, wystrój jest tu taki jakbym był w drzewie!
Roześmiałam się na to jeszcze żywiej:
-Mamy bardzo podobne skojarzenia. Dziupla smoka!- chichotałam.- Zawsze tak
mówiłam, kiedy Draco tutaj przesiadywał.
Armand zmarszczył brwi, nienawidził, gdy kiedykolwiek napąkiwałam o moim
mężu.
-Jak smoka to raczej pieczara- zauważył, starając się być zabawnym, lecz jego
kwaśna mina zdradzała prawdziwe uczucia.- Gadziny nie smoka- szepnął jakby do
siebie.
Nim zdążyłam wyrazić swe niezadowolenie z powodu tej uwagi, na równe nogi
postawił mnie jakiś dziwny hałas, dochodzący z pietra. Odruchowo oboje
wyciągnęliśmy różdżki.
-Co to może być na Melina! Co to mogło być?!
-Nie dowiemy się dopóki, tego nie sprawdzę- odpowiedziałam mu.
-Nie ja to sprawdzę, a ty zostań.
-Ach, przestań! Po pierwsze to mój dom, a po drugie nie boje się byle gnoma!
Poszliśmy na górę, a kolejne hałasy, przypominające trzaskanie drewna, dochodziły
z mojego pokoju. Armand wyprzedził mnie i z impetem (tzn. kopiąc w nie) otworzył
drzwi.
-Stój! –krzyknął, gotów użyć choćby niewybaczalnego zaklęcia.
Wtem nie różdżki stanęły naprzeciwko siebie…
Jakby w jednej chwili świat zawirował, a tylko jego twarz była dostrzegalna w tym
wirze. Blada, nie wiele różniąca się odcieniem od jego czupryny. Oczy świdrujące
moja postać pełne nienawiści, tęczówki zatraciły swój kolor, pośród przekrwionych
źrenic.
Armand obrócił się do mnie lekko, jego oczy były ogromne i pełne zdziwienia.
Powoli upuścił różdżkę, odchrząknął zmieszany.
-Przepraszam za nieporozumienie. Myśleliśmy, że to jakiś stwór się tutaj zakradł.
Jestem Armand de Bonnaire.
Malfoy uśmiechnął się wrednie kącikiem ust.
-Draco upuść ten badyl- zarządziłam. Przerażał mnie ogrom zniszczeń, wszystkie
meble były zniszczone. Nie wiem, co miało jeszcze strzelić do głowy.
-A to ty jesteś pewnie kochasiem, przez którego śmieje się ze mnie cały Londyn…
Draco zbliżył się do Armanda, ten odruchowo podniósł rękę i ponownie ich różdżki
skrzyżowały się.
-Nie wiem, o czym gadasz, jestem przyjacielem Hermiony.
-Od kiedy taki ścierwo jest ze mną na ty?!
Malfoy zwinnym ruchem przyłożył mu różdżkę do gardła.
-Draco!- wrzasnęłam.- Co ty wyrabiasz!
-Cicho, tobą zajmę się później…
Przeszedł mnie dreszcz. Czy on zwariował? W miarę możliwości jakie może
osiągnąć ciężarna kobieta, szybko zrobiłam 2 kroki ku niemu i odepchnęłam go.
Nie bałam się, ostatnie tygodnie byłam bardzo spokojna, dzięki dziecku.
Armand , którego gardło było już wolne od ucisku Różki, pociągnął mnie za siebie,
znów mając w pogotowiu gotowe czary.
Jego też odepchnęłam, o teraz to na pewno nie obleciał mnie strach. Byłam
zwyczajnie zirytowana.
-Co ty wyrabiasz Draco?!- powtórzyłam.- Postradałeś zmysły?!
-Co ja wyrabiam?! Ty mi lepiej powiedz, jak się szmacisz za moimi plecami!
-Nie mów tak do niej mówić!- krzyknął Armand.
-Jak śmiesz ty…
Draco znów do niego doskoczył.
-Armand, idź już.-powiedziałam spokojnie.
-Nie zostawię cię z tym psycholem!
-Pożałujesz tego sukinsynu!- chwyciłam podnoszącą się rękę Dracona.
-. On mi nic nie zrobi, zresztą umiem się bronić. Armand, wynoś się. Pogarszasz
tylko sytuację.
-Nie!- sprzeciwił się.
Niechętnie musiałam wypchnąć go za drzwi zaklęciem.
-No, to teraz sobie porozmawiamy…
-A żebyś wiedział ty popaprańcu!- sięgnęłam po kawałek drewna, który był kiedyś
moim łóżkiem i podstawiłam mu go pod nos.- Co to ma być?!
-Co zniszczyłem pamiątkę upojnych nocy?- warknął.
-Co myślałeś, że zastaniesz mnie z kimś in flagranti?! Czyś ty zdurniał?! To mój
przyjaciel nie kochanek!
-A co mam myśleć, po tym jak hrabina de Bonnaire, spogląda na stojące na moim
biurku zdjęcie i twierdzi, że ta kobieta, nie może być moja żoną, gdyż jest
narzeczoną jej bratanka jej męża! Nie mogłem zostać w Paryżu!
Domyśliłam się, że wspomnianą hrabiną musi być ciotunia, która spotkaliśmy
wyjeżdżając z dworku Calme.
-Wierzysz jakiejś starej plotkarze?!
-W każdej plotce jest ziarno prawdy, zresztą sam mam oczy!- krzyknął. A głupi
myślałem…- spuścił głowę jakby chciał ukryć ból i zawód- nie czekałaś… jesteś
zwykła dziwką!
-Nie obrażaj mnie! Jestem tylko głupia! Nie zdradziłam cię, chociaż powinnam,
skoro mnie zostawiłeś na kilka miesięcy.
-Pisałem codziennie!
-Tak! A jakże! Że kupiłeś nowe zasłony!- nawet nie zorientowałam się kiedy
zaczęłam płakać, teraz łzy płynęły strumieniami po moich policzkach.- Pisałeś mi
jakieś sprawozdania, a nie o swoich uczuciach!
-Chciałem, byś wiedziała, co u mnie!
-Jesteś zdrajcą…- pisnęłam.
-Co ty chrzanisz?! To ty mi przyprawiasz rogi!
Był zaskoczony, zdawało się, że moje łzy też go zmiękczyły.
-Harry mi o wszystkim powiedział! Zdradziłeś nas wszystkich!- chlipałam.
-Powiedziałaś, że widziałaś mnie wtedy w Paryżu?- chwycił mnie mocno za ramiona,
domagając się odpowiedzi.
-Nie! To ostatnia rzecz, którą dla ciebie zrobiłam, ale dałam im twoje listy.
Puścił mnie.
-Nawet się nie bronisz- warknęłam, smutek ustępował miejsca zawodowi.
-Tak ja ty- roześmiał się.
-Ty…ty… szkoda mi słów na ciebie- krew we mnie zawrzała.
Byłam idiotką przez ostatnie miesiące, łudząc się, że mogłam go zmienić.
-Ojciec miał rację. Miłość nie istnieje i liczy się tylko władza i potęga. Ale mam
władzę, nie zdradziłem. Musiałem zrobić kilka rzeczy, żeby wszystko się udało.
Wyjaśnię to twojemu przyjacielowi Szmoterrowi.
-Nie wierzę ci… -syknęłam
-Myślałem, że są rzeczy, których nie muszę ci powtarzać, bo upewniłem cię o
nich przed wyjazdem. Myliłem się...
***
-…Myliłem się.
Draco wyszedł, zamykając drzwi za sobą. Kilka minut czekałam na niego. Awantura
z Draco przypominała wybuch wulkanu z kilkoma mniejszymi wybuchami
oddzielonymi od siebie w czasie z kilkoma tąpnięciami. Po „kłótni właściwej”
wycofywał się na sekundę, aby na nowo wszcząć walkę.
Ale on już nie chciał walczyć.
Paroma machnięciami doprowadziłam pokój do poprzedniego stanu. Mam nadzieje,
że Draco nie obrócił także reszty domu w ruinę. To była nasza sypialnia, która
zwykliśmy dzielić, kiedy było nam ze sobą dobrze. Bo było…. Tylko, że bardzo
krótko. „[...] miłość trzeba budować, odkryć ją to za mało.”
Pokochałam go, sercem i duszą. Miłością o wiele dojrzalszą niż tą do
Ronalda. Teraz widzę to wyraźnie. Dyktowane było to głosem rozsądku, ale to
uczucie narodziło się między nami. Zadawało się, że fundament przyjaźni będzie
wystarczający, aby zbudować coś trwałego. Jednak on wyjechał.
Nie było go,
kiedy go potrzebowała,
kiedy było ciężko,
kiedy się bałam,
kiedy wszyscy zapewniali mnie,
że on się nie zmienił.
Czy miłość można karmić tyko tęsknotą. Na ile prawdziwa się wtedy stanie?
Zostanie tylko pięknym wyobrażeniem. Pęknie jak bańka mydlana z
zetknięciu z rzeczywistością.
Przykryłam się szmaragdowym kocem. Utuliłam głowę w poduszkę. Usłyszałam
jakby pukanie. Z początku je zignorowałam, może tylko mi się wydawało. Ale
uderzania w szybę dźwięk stawał się coraz głośniejszy.
-Zapewne to jakąś natarczywa sówka z wiadomością.
Otworzyłam okno i ujrzałam Armanda na miotle!
-Co…- wrzasnęłam, by po chwili ściszyć głos do szeptu- Co ty tu robisz?!
Nim skończyłam to zdanie Armand był już w ojej sypialni:
-Bałem się, że coś mogło ci się stać.- dotknął dłoni mojego policzka.
-Niepotrzebnie- odpowiedziałam oschle.
-Potrzebnie…- głaskał moją twarzyczkę.
Na jego twarzy malował się smutek, choć uśmiechał się słodko.
-Już zawsze będę cię potrzebował…
-Przestań!- odtrąciłam jego dłoń.
-Wiem, wszystko się zmieniło- spuścił głowę.
-Nie zmieniło się to, że nadal jesteśmy przyjaciółmi- wymusiłam na sobie uśmiech.-
Tylko dziś jestem zmęczona tą awanturą z Draco, trochę potrwa zanim mu wszystko
wyjaśnię i wybiję z głowy te głupie oskarżenia.
-To trochę potrwa- pomyślałam.
-Nie, Hermiona! Wszystko się zmieniło!- krzyknął mój przyjaciel.- Ale to nie znaczy,
że na gorsze!
-Ciszej!- syknęłam.- Chcesz wywołać kolejną kłótnię z Draco?!
-Tak bardzo próbowałem, nawet Cię nie dotknąłem…- ujął dłońmi moje policzki.
Nie odepchnęłam go. Uderzyło mnie gorąco, byłam ciekawa jak się dalej potoczy.
Jego oczy były zeszklone od łez, usta wykrzywiły się w dziwnym kwaśno słodkim
uśmiechu, czekając na pozwolenie.
-Wiedziałem, że masz męża i ułożone życie pierwszego dnia, kiedy cie spotkałem,
ale potrafiłem odejść w inną stronę…
Jego miękkie i ciepłe usta zetknęły się z moimi w czułym pocałunku. Opanowała
mnie niesamowita błogość. Czułam się tak cudownie bezwładna i bezpieczna jego
objęciach. Było to tak piękne, że aż nierealne. I nie mogło być
-Armand- odwróciłam się- nic się nie zmieniło.
-Hermiona zrozum! Kocham cię! Próbowałem ze wszystkich sił zdusić te uczucia,
ale nie mogłem!- przyciągnął mnie do siebie.
-Mam męża i dziecko- wypowiedziałam z trudem.
-Dziecko! Jemu tylko na nim zależało- warknął- i tylko na osiągnięciu własnych
celów! To przez nie tak długo się wzbraniałem. Bałem się, ze nigdy go nie
zaakceptuję. Wymyślałem miliony scenariuszy… Dracon mógłby się nim zając, a my
zacząć od nowa.
Miałam ochotę spoliczkować, sponiewierać….
Ale- zniżył głos do bardzo spokojnego- teraz wiem, że mógłbym je pokochać jak
swoje. Już je kocham, bo jest cząstka ciebie, a ciebie kocham jak nikogo na świecie.
Przytuliłam się do niego, Armand głaskał moje włosy i cicho szeptał:
-Cii iii… już dobrze…
Jednak moje łzy były silniejsze.
-Draco nigdy się na to nie zgodzi,- wycedziłam przez łzy- ja się nigdy na to nie
zgodzę.
-Co?- spytał kompletnie zaskoczony. Przecież go nie kochasz! Gdyby byłaby chociaż
był cień możliwości, że coś do niego czujesz nie zbliżyłbym się do ciebie…- składał
pocałunki na moich policzkach, czole, rękach jakby tym chciał mnie przekonać.
-Kochasz mnie?- spytał.
Odsunęłam się od niego. Ledwo łapałam oddech. To była rzecz ,przez która
bałam się powrotu Dracona. Wolałam być głucha na głosy przyjaciół i
okłamywać samą siebie. Wygodnie było nie dokonywać wyboru brać pełnymi
garściami. Bo tak łatwo być egoistką, usprawiedliwiając się krzywdzenie
innych swą samotnością.
Bosz genialne !!! Oj plis wstaw już następne!!!! Prooooooooooooooooooooooooooooszeeeeeeee!!!!!!
OdpowiedzUsuńWow ...świetnie piszesz a ja naprawdę ci zazdroszczę . Jeśli możesz zajrzyj na mojego bloga http://dramione-z-nienawisci-do-milosci.blogspot.co.uk/
OdpowiedzUsuń