wtorek, 13 stycznia 2015

"Vivo ego in morte"


Świetne opowiadanie . Niesamowitych autorek :3 Zarażają swoją pozytywną energią :) Opwiadanie czyta się przyjemnie przy okazji uśmiejecie się do łez :D


Tytuł: "Vivo ego in morte"
Autorki: Kikyo i Misha
Czasy: 7 rok nauki
Status: AKTUALNE

Fragment Opowiadania :

"~Wczoraj w godzinach popołudniowych na boisku Quidditcha rozegrał się dramat. Podczas trwania treningu Reprezentacji Domu Salazara Slytherina doszło do napaści ze strony grupy agresywnych Gryfonów.
Kiedy nasza drużyna – chluba szkoły – trenowała do rozpoczęcia rozgrywek, reprezentując wszystkie przymioty jakimi odznaczają się największe składy na świecie, udowadniając, że w pełni zasługuje na tytuł NAJLEPSZEJ REPREZENTACJI, na boisko wparowała najagresywniejsza dziewczyna w szkole, potocznie nazywana Ginevrą W. i zaczęła krzykiem oskarżać perły hogwardzkiej elity Quidditcha o kradzież boiska.
Chcąc załagodzić sytuację Ślizgoński szukający – Draco Malfoy – począł dyplomatycznie i ze spokojem wyjaśniać pannie Weasley, że dziewczyna jest w błędzie. Niestety, rozjuszona ścigająca Domu Lwa nie zważając na bezsensowność swojej frustracji rzuciła się na chłopaka z pazurami.
Ślizgoński „pogromca damskich serc” świetnie poradziłby sobie sam z jedną nadpobudliwą, niedorozwiniętą umysłowo (i wzrostowo) dziewczyną gdyby nie fakt, iż z pomocą (niewiadomo kiedy i jak) przyszła jej cała drużyna, która brutalnie poturbowała szukającego Drużyny Salazara.
W przypływie heroicznej odwagi (bo z wariatami przecież się nie zadziera) oraz chęci obrony kolegi przed szereg wyrwała się, kochana przez nas wszystkich, Isabelle Rokwood. Z niezwykłą charyzmą, stawiając żelazne argumenty dziewczyna zaczęła odwodzić Gryfońskich kryminalistów od dalszego rozlewu krwi, za co „oberwała z liścia” od nie kogo innego jak od samej G. Weasley.
Gdy wydawało się że spór został zażegnany, a do nieco opóźnionych mózgownic „czerwonych” nareszcie dotarło, że to jednak ONI są w błędzie, rudowłosa furiatka (tak, tak wszyscy wiemy o kim mowa) wyrwała z rąk kolegi z drużyny pałkę i z niespodziewaną (jak na tak małą i, zdawałby się, wątłą osobę) siłą uderzyła – Bogu ducha winnego – Obrońcę z Drużyny Ślizgonów, wybijając mu przy tym dwa siekacze.
Relacjonował
Zabini Blaise ~

– Co! Za! Cham! – wykrzyczała Ginny. Większość ludzi, którzy przebywali akurat w Pokoju Wspólnym ukradkiem spoglądała na nią przez ramię, ponieważ najmłodsza latorośl Weasley’ów wyglądała jakby za chwilę miała postradać zmysły. Gdy tylko znalazła gazetę i otworzyła na dziale traktującym o Quidditchu, jej twarz wykrzywiła się i poczerwieniała. Po czym ta mała rudowłosa istotka z niesamowitą siłą, głosem wypełniającym całe dormitorium aż po czubek Wieży, przeczytała doniesienie o incydencie ze Ślizgonami.
– Czyli wychodzi na to, że zrobił z ciebie takiego małego, białego, rudego Mike'a Tysona – powiedział Harry, aby rozluźnić trochę atmosferę.
– Co? – krzyknęła Ginny, najwyraźniej nie mając pojęcia kim jest Tyson.
Hermiona westchnęła ciężko. Nikt nie zauważył tego, co Zabini dopisał drobnym maczkiem na samym końcu rubryki.
~Poszukujemy w roli świadka całego zajścia dziewczynę, która była widziana na boisku Quidditcha, chwilę przed incydentem.~
***
– Jestem genialny! – Ten entuzjastyczny okrzyk rozległ się w Pokoju Wspólnym Ślizgonów. – Mówię ci jestem mistrzem pióra! Homer ze swoimi opowiastkami i Dante ze swoim „Piekłem” mogą się schować! Bo oto nadchodzi nowa era... EraMnie!
Ta gadka trwała już trochę długo. Wszyscy mieli Zabiniego serdecznie dosyć. Jeszcze przez pierwszych pięć minut było to śmieszne. Potem zaczynało się robić żałosne, przechodziło przez irytujące do takiego stanu, kiedy wszyscy mieli ochotę rzucić się na Diabła. Bynajmniej z miłości.
– Dobrze kochany. Zamknij jadaczkę – warknęła Pansy. Głos ludu.
– Ja was po prostu uświadamiam w swojej cudownej boskości. Jestem niezastąpiony – stwierdził, po czym dodał ciszej – Draco się o tym przekonał.
– Dobra. Ja wiem, że wy macie razem dormitorium, ale nie chcę wiedzieć, co tam się dzieje za zamkniętymi drzwiami... – Pansy zmierzyła dwóch swoich przyjaciół przeciągłym spojrzeniem, które oznaczało, że mają opowiedzieć jej wszystko. Z pikantnymi szczegółami włącznie.
– Błagał mnie na kolanach... – zaczął Blaise.
– Uuu... Na kolanach. Zaczyna robić się ciekawie... – wtrąciła dziewczyna, wygodniej sadowiąc się na kanapie i mając w głębokim poważaniu nienawistne spojrzenie Dracona.
– A jak mu odmówiłem to się na mnie rzucił! – Zabini był w swoim żywiole. – Normalnie ubranie ze mnie zdzierał!
– A wiecie co jest najśmieszniejsze? Że... Draco nie zaprzecza – odezwała się Isabell. Miała jeszcze spuchnięty policzek po wczorajszym incydencie (oczywiście wszyscy z Urgardem na czele namawiali ją, by poszła z nimi do pielęgniarki, lecz odmówiła) przez co jej twarz wydawała się pucułowata.
Śmiesznie kontrastowało to z całą jej postacią. Była jasną blondynką, szczupłą, wysoką, o bladej cerze. Ogólnie podobna do Malfoy’ów – była bliską kuzynką Draco, mieli wspólnych przodków.
– Bo nie mam siły – mruknął Smok.
– Blaise, nieźle go zmęczyłeś chłopie! Co wyście tam wyprawiali? – Pansy złapała się za oparcie kanapy, żeby przypadkiem nie spaść z niej ze śmiechu.
– Mów do mnie tygrysie – wymruczał jej w odpowiedzi Diabeł.
Jego przyjaciółka spadła z kanapy i poturlała się ze śmiechu po zielonym dywanie.
– A wracając do tematu. Musicie wiedzieć, że ja to po prostu ubóstwiam... – kontynuował tygrys.
– Dupa mnie boli – mruknął do siebie Draco. Chyba nie zauważając, że wypowiedział to na głos.
Tym razem ze śmiechu pokładał się cały pokój.
– Draco, ale w łóżku nie można dawać się wykorzystywać. Trzeba też coś brać dla siebie! – zganiła go Pansy.
– Co?! – równocześnie wykrzyknęli jej kompani.
– O czym ty myślisz, kobieto?! W życiu nie... – zaczął blondyn, ale po chwili mu przerwano.
– Przecież nigdy nie zrobiłbym mu krzywdy! Zmienialiśmy się – Diabeł oczywiście żartował. Od dłuższego czasu śmiał się w duchu z tego, że Draco nic a nic nie łapie jego niedwuznacznych sugestii.
Smok wstał z charakterystyczną sobie arystokratyczną gracją i tonem, który nie zdradzał jego aktualnego nastroju stwierdził:
– Debile.
Po czym opuścił pomieszczenie.
Zachował się bardzo nie po swojemu, ale cały czas myślał o tej dziewczynie, która zdeptała jego ego.

A powracjąc do rozmowy w salonie...
Diabeł litościwie wytłumaczył krztuszącej się wciąż Pansy. A raczej całemu krztuszącemu się pokojowi, że tak naprawdę chodziło tylko o to, że:
– Dracuś się zakochał!

Malfoy zza drzwi swojej sypialni usłyszał gromkie wiwaty.
Czyżby Zabini zaszczycił obecnych striptizem..?
***
– Pani Profesor! To nie było tak, jak pani myśli! Ten… ten… Ta zawszawiona żmija powypisywała same bzdety! Kto mu w ogóle pozwolił pisać?! Ja pani wyjaśnię! JA PANI WYJAŚNIĘ, JAK TO BYŁO! Ja. Pani. Wyjaśnię. Jak. To. Było. – Ginny od progu gabinetu McGonagall zaczęła się żywo tłumaczyć. No bo, po co nauczycielka miałaby ją wzywać, jeśli nie po to, by dopytać o potyczkę na boisku. – Tamten upośledzony umysłowo debil o aparycji gnoma albinosa sam wszystko zaczął. Uspokajać przyleciał, kurde. Dyplomata pokojowy się znalazł.
Nauczycielka Transmutacji podczas tego dość rozchwianego wywodu argumentacyjnego patrzyła na swoją uczennicę ze zdziwieniem i pewną dawką politowania. Już trzy razy próbowała wciąć się w nieprzerwany potok słów, ale Weasley sukcesywnie jej to uniemożliwiała. W końcu, trochę wyprowadzona z równowagi, wstała i huknęła ręką w blat swego biurka.
– Uspokój się, dziecko!
– Nie! – odkrzyknęła szóstoklasistka, zapominając do kogo się zwraca.
– Słucham? – zapytała srogo Minerva, mierząc dziewczynę wzrokiem.
– No… No bo… Bo to było tak, że kłóciłam się z Malfoy’em. Ale dlatego, że próbował odebrać mi boisko do Quidditcha. A przecież sama nam Pani dała pozwolenie! Nawet nie zauważyłam, kiedy doszły do nas obydwie drużyny. I wtedy mnie przezwał. Ten tleniony dupek!
– Proszę powściągnąć swój język, panno Weasley!
– Przepraszam… Ron bardzo się zezłościł i przyłożył mu. Zresztą ten prawy prosty był całkiem niezły… No i ten krwawiący idiota zatoczył się na swoich goryli i wyrżnął głową w murawę. I bardzo mu tak dobrze zresztą… Jego przydupas, ten taki „ciemny”, rzucił się na mojego brata, a ta biała lafirynda, Rokwood, zaczęła nas wyzywać. No i wtedy jej przyłożyłam, ale tylko raz! I miałam powód! A potem ta góra lodowa, ten Urgard czyjakmutam, zamachnął się na mnie tą swoją grabią! Kobietę chciał uderzyć! Wyobraża sobie Pani?! Arystokrata od siedmiu boleści! Przecież ja mogłam zginąć! I Paexie w mojej obronie walnął go pałką do tłuczka. Ach jak pięknie wcelował! Ale jak Pani widzi – Ginny dopiero teraz spojrzała na opiekunkę i trochę zmieszała się jej miną – to nie nasza wina… w ogóle… My nic nie zrobiliśmy… wcale.
– Mhm… Minus 15 punktów dla Gryffindoru za brutalność i minus 30 dla Slytherinu za… próbę zabójstwa. A wracając do tego, dlaczego cię tu wezwałam: dostajesz szlaban za złe sprawowanie na lekcjach Eliksirów i nieprzyzwoite odzywki do Profesora Snape’a. Środa, o dwudziestej, w moim gabinecie. A teraz do widzenia i dobranoc, panno Weasley.


Zdezorientowana dziewczyna opuściła gabinet..."



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz