piątek, 27 grudnia 2013

"Ocaleni przez siebie"


Dzisiaj przeczytałam dotychczasowe rozdziały tego opowiadania i bardzo mi się ono spodobało ;)

http://hermionadracoocaleni.blogspot.com

Tytuł: "Ocaleni przez siebie"
Autor: Nadya Craus
Czasy: Voldek zyje i wygrał wojnę
Status: AKTUALNE

Fragment opowiadania:

"Z sypialni nie dochodziły żadne odgłosy. Cisza. Zupełna cisza. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że w pomieszczeniu zawsze było słychać nieprzerwany kaszel pani Malfoy. Weszłam do pokoju zaraz za moim porywaczem, który od razu rzucił się do łóżka matki.
-Cholera! – zaklął głośno, po czym sprawdził matce tętno.
I ja szybko podeszłam do łóżka. Spoczywająca na nim kobieta leżała całkowicie nieruchomo. Miała zamknięte oczy i ręce położone wzdłuż ciała. Nie przypominała osoby śpiącej – raczej taką, która jest już jedną nogą na ,,tamtej” stronie.
-Oddycha? – zapytałam drżącym głosem.
-Słabo. – odpowiedział panicznie, próbując obudzić matkę.
-Zdarzało jej się to już kiedyś? – teraz ja ,,wkroczyłam do akcji”, odkładając fiolkę z eliksirem na stojącą koło posłania etażerkę.
-Tak, ale wtedy byłem na misji i wiem tylko o całej sytuacji. Wtedy była tu jeszcze ta cała Miriam. – odparł, robiąc się coraz bardziej bledszym.
-Odsuń się- nakazałam. Chłopak niechętnie mnie posłuchał, chociaż nadal stał blisko łóżka, obserwując swoją matkę.
-Podaj mi eliksir, szybko! – nakazałam, wyciągając do niego rękę. Odchyliłam głowę nieruchomej kobiety do przodu i wlałam jej do gardła połowę zawartości leczniczego medykamentu.
-Rzuć rennervate! Ja nie mam różdżki! – niemal krzyknęłam, chcąc go pospieszyć. Jego matka mogła właśnie przeżywać swoje ostatnie sekundy, każda chwila była więc ważna. Nieważne, czy była śmierciożerczynią, czy nie- życie to życie i należy je ratować.
-Rennervate! – słowa zaklęcia były ślizgon wypowiedział wyraźnie, choć z lekkim spięciem.


W jednej chwili pani Malfoy zaczęła kaszleć i się krztusić, a wtedy ja podałam jej resztę eliksiru. Ze zniecierpliwieniem czekałam, aż zadziała. Nie chciałam go używać w takim już momencie, ale wiedziałam, że była to wyższa konieczność.
-Draco? – dało się usłyszeć cichy szept z ust kobiety – Synu, jesteś tu? – spytała, już głośniej.
-Jestem. – odpowiedział jasnowłosy , po czym przysiadł na krańcu łoża i zlustrował matkę wzrokiem.
-Draco, co mi podałeś? – zapytała chrypiąc lekko. Chłopak zacisnął pięść.
-Ja nic ci nie podawałem. To Granger. – przyznał, gniewnie na mnie spoglądając. Z ruchu jego ust mogłam odczytać przekleństwo skierowane w moim kierunku. Żołądek podjechał mi do gardła. O co mu chodziło? Przecież kobieta odzyskała przytomność!
- Czy coś się boli? – spytał, przenosząc wzrok z powrotem na chorą rodzicielkę. Widać było po nim, że się denerwuje.
-Boli? – uśmiechnęła się – Chyba pierwszy raz od długiego czasu nic mnie nie boli. – stwierdziła, po czym spojrzała na mnie i uśmiechnęła się, jakby… Dziękowała? Ten widok niemal zwalił mnie z nóg. Teraz i jej syn ponownie na mnie spojrzał, tym razem ze zdziwieniem oraz czymś na kształt ulgi.
-Synku, czy mógłbyś zostawić nas same?- ponownie zapytała blond włosa kobieta, wywołując u niego szok. Bez słowa wyszedł z pokoju, ale byłam niemalże pewna, że pod drzwiami nasłuchuje, co dzieje się w pomieszczeniu."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz