I jest rozdzialik 9 ;]
Kto pierwszy powie "kocham" - przegrywa [9]
Od zajścia z Hermioną minął cały miesiąc, a ja czuję się jakby to był zaledwie jeden dzień. Na dodatek za parę dni są święta, a ja za grosz nie wiem, co jej kupić. Może jakiś łańcuszek albo coś? Nie wiem, nie znam się na tym. Może później coś wymyślę.
Te trzydzieści dni były moimi najlepszymi chwilami w życiu. Jednak nic nie pobije dnia piętnastego listopada, kiedy musieliśmy wszystkim powiedzieć, że jesteśmy ze sobą. Z Zabinim szybko poszło, w końcu Ginny mu trochę nagadała i się uspokoił. Mimo to nigdy nie zapomnę miny Harry'ego i Weasleya. Tak, żyć nie umierać.
- Słuchajcie, chodzę z Draco – powiedziała delikatnie Hermiona, po czym spojrzała na mnie, na Pottera i na Weasleya. Ci tylko otworzyli szeroko oczy. Już miałem zamiar im dogryźć, kiedy Herm uderzyła mnie lekko łokciem. Jestem pewny, że od dawna coś podejrzewali. Zamilkłem i wpatrywałem się w oczekiwaniem na dwójkę Gryfonów. Tego jeszcze nie było, moje szczęście zależy od lwów, wspaniale!
Jednak jeden z nich zrobił coś, czego się nie spodziewałem. Harry się uśmiechnął. Widać nawet Hermiona tego nie przewidziała. Ron zaś - nie wierzę, że tak pomyślałem! - zrobił się cały czerwony. Z resztą jak zwykle, kiedy był zły bądź zawstydzony.
- Świetnie – odpowiedział Potter i podał mi rękę. – Harry. – Wiedziałem, co chcę zrobić. Proponuję mi, abyśmy zapomnieli o wszystkich naszych sprzeczkach i zaczęli od nowa. Mi to pasuje.
- Draco – uścisnąłem mu serdecznie dłoń i uśmiechnęliśmy się do siebie. Hermiona tylko rzuciła się w ramiona przyjaciela. Myślała, że tego nie usłyszę, ale szepnęła mu do ucha „dziękuję".
Spojrzała z wyczekiwaniem na rudzielca; ja i Harry także wpatrywaliśmy się w niego z zaciekawieniem. Wiedziałem jednak, co się stanie, bo to było widać po jego minie. Weasley był jak wulkan, wybuchał w najbardziej niespodziewanych momentach, tak było i tym razem:
- Co! – krzyknął wściekły. – Nie ma mowy!
Oho, zaczyna się. Już wspominałem, że nienawidzę rudego? Nie? No to mówię: Nienawidzę rudego.
- Ron – zaczął Potter, jednak ten mu przerwał.
- Jak ty w ogóle mogłeś się na to zgodzić? Na dodatek podałeś mu jeszcze rękę! – krzyczał niczym oszalały. Merlinie, czy charakter ma coś wspólnego z włosami? Jeżeli tak to współczuję! Rudy to nie kolor, to charakter, o tak!
Nikt nie odpowiedział. Współczuję im, jak oni mogli z nim wytrzymać przez sześć i pół roku?
Rudzielec patrzył na wszystkich z wyższością i nienawiścią, a do tego jeszcze sapał. Mało brakowało, a wybuchłbym śmiechem. Na szczęście udałem atak kaszlu. Coś mi się wydaje, że to właśnie przez niego, Weasley rzucił się na nas z krzykiem. Szybko stanąłem przed Hermi, a Potter wyczarował tarczę wokół nas. Nie powiem, ma refleks.
- Nienawidzę was – wycedził przez zęby. – A szczególnie ciebie, dziwko!
Tego już za wiele. Nie myśląc za dużo, wyciągnąłem różdżkę i machnąłem nią w Wieprzleja. Rudy zawisł w powietrzu, żwawo wymachując nogami.
- Przeproś panią – warknąłem w jego kierunku. Jednak on nic sobie z tego nie robił, tylko zaczął nas wyzywać. Rozumiem, aby to mnie nienawidził, ale co ma z tym wspólnego Potter? Przecież podobno byli najlepszymi przyjaciółmi, Świętą trójcą etc.
- Sukinsyny wy, opuście mnie na dół! Potter, zrób coś!
Czy on umie robić cokolwiek, oprócz krzyczenia? Chyba nie. Zaraz myślałem, że go normalnie skrzywdzę. Spojrzałem na Harry'ego i uśmiechnęliśmy się jednoznacznie. Czarnowłosy zaczął zacierać ręce, po czym machnął różdżką.
Zalała mnie fala osłupienia i radości. Nie spodziewałem się tego po Gryfonie. Otóż zaczął lewitować Weasleya na zewnątrz. Kiedy już cała szkoła się zebrała, machnął różdżką i po prostu ściągnął mu gacie. Nadal pamiętam te okropne czerwone bokserki z napisem „Jestem Weasley. Ron Weasley". Chyba jeszcze nigdy nie bolał mnie tak brzuch, od śmiechu oczywiście!
Dokładnie tydzień po tym wydarzeniu, rudzielec wyprowadził się do Bułgarii i teraz uczęszcza do Durmstrangu. Nie powiem, jest to mi na rękę. I chyba nie tylko mi. Zauważyłem, że Harry i Hermi także za bardzo nie rozpaczają.
Powiem szczerzę, że kiedy pozna się Pottera trochę bliżej, to jest z niego naprawdę fajny gość. Z charakteru bardzo przypomina mnie i Blaisa, więc jako-tako się ze sobą zgraliśmy.
Jednak gust ma okropny, bo kto normalny chodziłby z Parkinson? Na same wspomnienie o niej robi mi się niedobrze.
OOOOO
Tak, to dzisiaj – dwudziesty czwarty grudnia. Wigilia. Nigdy nie przepadałem za tym świętem. Przeważnie spędzałem go w domu, pod okiem moich staruszków, jednak w tym roku postanowiłem zostać wraz z przyjaciółmi. Ostatnimi czasy jakoś nasza paczka się powiększyła. Tak, wiem. Rzadko na korytarzach widuje się Ślizgonów i Gryfonów i to na dodatek rozmawiających ze sobą z uśmiechem.
Obiecaliśmy sobie, że święta spędzimy razem w moim dormitorium, właściwie naszym. Blaise i ja w nim urzędujemy. Ojciec wykupił dla nas oddzielny pokój, z czego bardzo się cieszymy.
Zauważyłem jak bardzo się zmieniłem. Zrobiłem się tak jakby milszy i w ogóle. No cóż, przyznam, że takie zachowanie mi odpowiada. Tyle, że teraz cały pokój należy do Diabełka. W końcu mieszkam z Herm, co jest o wiele lepsze i wygodniejsze.
W czasie kolacji szepnąłem do Zabiniego:
- Słuchaj, idź przyszykuj dormitorium, możesz wziąć do pomocy Czarnego, a dziewczyny wyślij do siebie, żeby się przyszykowały. Ja w tym czasie załatwię coś do picia i załatwię coś z Herm – mrugnąłem mu i posłałem uśmiech numer czterysta dwadzieścia sześć, czyli oznaczający pewien pomysł. Odpowiedział mi tym samym, a dla uściślenia przybiliśmy sobie piątki. Pansy spojrzała na nas ze zdziwieniem, ale nic nie powiedziała.
Może jednak Potter miał rację? Parkinson wcale nie jest taka zła – ale mi się żarcik udał! - ale ta jej twarz, brr… aż ciarki mnie przechodzą. No cóż, nie każdy jest tak piękny jak ja – uśmiech.
Kiedy najadłem się do syta i zauważyłem, że Herm, także się napełniła, wstałem i podszedłem do niej. Złapałem ją za rękę i bez słowa wyszedłem na błonia, ciągnąc ją za sobą.
- Co się stało? – zapytała, lecz pokręciłem tylko głową na znak, że zaraz się wszystkiego dowie. W milczeniu szliśmy przez śnieg, na szczęście wziąłem dla nas kurtki.
Dzisiejsza noc była piękna. Gwiazdy świeciły na czarnym niebycie, a księżyc wychylił się właśnie zza chmury.
- Wybacz, że jestem taki tajemniczy, ale mam dla ciebie prezent – powiedziałem, a oczy dziewczyny zaświeciły się radośnie. I to właśnie wskazuje, że moja pani uwielbia niespodzianki. Prezentów, także nie pożałuje.
Pocałowałem ją delikatnie. Musiałem coś zrobić, aby wyjąć z kieszeni pudełeczko, prawda? Zacząłem schodzić niżej. Moje usta całowały teraz jej szyję. Muszę to szybko przerwać, zanim pożądanie całkowicie mną ogarnie, więc nie czekając ani chwili dłużej, stanąłem za nią i założyłem jej srebrny wisiorek w kształcie serca.
Na szczęście w zanadrzu miałem jeszcze jeden prezent, jeżeli chodzi o święta. Nie wiem dlaczego dałem jej to teraz, może chciałem być tym pierwszym, tym wyjątkowym?
Hermiona westchnęła, ale uśmiechnęła się słodko.
- Dziękuję, ale chyba prezenty daje się jutro, co? – zaśmiała się ze swojego odkrycia. Nie zdążyłem na nic odpowiedzieć, bo wpiła się w moje usta z taką zachłannością i przekonaniem, że nogi się pode mną ugięły. Merlinie! Czemu ona tak na mnie działa?
Minęło pół godziny, więc stwierdziliśmy, że pora się już zbierać. W końcu już na nas czekają.
Uśmiechnięci i wpół objęci udaliśmy się do mojego pokoju. Gdy tylko się tam pojawiliśmy wszyscy rzucili się na nas z butelkami. Wszyscy, a mianowicie Czarny.
Nie czekając ani chwili dłużej, zaczęliśmy zabawę. Co się tam nie działo, ehh… na szczęście, kiedy byliśmy jeszcze trochę trzeźwi, zamknęliśmy drzwi i wyciszyliśmy pomieszczenie. W końcu sześć osób potrafi się nieźle bawić.
Nie wiem, która to już była godzina, ale zaczęliśmy grać w butelkę. Oczywiście na ten zakręcony pomysł wpadła Ginny. Nie powiem, ma charakterek, to normalnie facet z jajami.
Oczywiście zaczęło się od niewinnych całusów w policzek. A na czym się skończyło? Szczerze mówiąc, nie pamiętam. Film mi się urwał, kiedy Diabeł zakręcił i wypadło na Wiewiórę. Całowali się chyba przez wieczność, a nasze krzyki wcale na nich nie działały. Wręcz przeciwnie, zachęcały ich do działania. Nie wiedząc, co robić, po prostu wziąłem z nich przykład i dobrałem się do mojej dziewczyny. Prawdopodobnie Potter poszedł w nasze ślady, ale tego już nie wiem. Nie jestem pewien, ale chyba zasnąłem wtulony w Hermi.
- Draco Malfoyu! – usłyszałem głos. O nie, to ten okropny Kojot. Na śmierć o nim zapomniałem. Cholera! – Wiesz, cieszę się, że nareszcie rozkochałeś w sobie szlamę – dodał, a ja zacisnąłem pięści. Jeszcze raz ją tak nazwiesz, a dostaniesz!
Próbowałem się uśmiechnąć w wyższością, ale wyszedł mi tylko jakiś grymas. Chyba tego nie zauważył.
- Przyprowadź mi Granger dnia dwudziestego pierwszego lutego do Zakazanego Lasu. Jest tam taka polana, wiesz która? – pokiwałem głową, w końcu nie raz tam byłem. – Przyprowadzisz ją tam o północy. Nie wiem, jak to zrobisz, po prostu ma tam być.
-A jeżeli się nie zjawię? – spytałem, choć bardzo dobrze znałem jego odpowiedź. W co ja się biedny wpakowałem?
- Zabiję cię, zabiję cię, zabiję… - rzekł, a jego słowa powtarzały się coraz ciszej i coraz ciszej aż w końcu przestały.
- Nie! – krzyknąłem i wyrwałem się ze snu. Przy okazji budząc resztę. Tak, teraz nadszedł ten moment. Moja chwila prawdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz