czwartek, 27 listopada 2014

"Oswoić" znaczy "zacieśnić więzy" II

Odcinek 6
"...drogę wytycza się idąc." -
Paulo Coelho
Usłyszałam dzwonek do drzwi. Nie miałam ochoty nikogo widzieć. Nawet Ginny,
uznałabym dziś za nieproszonego gościa. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam przed
sobą Malfoya:
-Cześć.- przywitał się.
Nie powiem bym nie spodziewała się jego wizy, ale na pewno tak szybko.
-To może powiemy sobie od razu dowidzenia?
Nie miałam ochoty z nim rozmawiać i już miałam zamknąć mu przed nosem, kiedy
prawie mnie staranował, pchając się to środka.
-Czy was arystokratów nie uczą dobrych manier?
-Mogę cię o to samo zapytać.-odparł lodowatym tonem-Nie było cię dziś w pracy.
Cóż, to była prawda. Z samego rana wysłałam sowę do ministerstwa, że biorę wolne.
Całą noc rozmyślałam jak to będzie. Kiedy zadzwonił budzik, zebrałam siły tylko na
to, by nakreślić kilka zdań i znów się położyć. Wstałam koło południa i zajęłam się
papierami, aby nie mieć zaległości.
-Malfoy wybacz, ale to ja jestem wyżej w hierarchii i to prędzej ja mogę pilnować czy
się nie obijasz, nie odwrotnie.- parsknęłam z ironią.
Moja uszczypliwość nie zrobiła na nim wrażenia. Rozsiadł się na w salonie. Swoją
drogą Malfoy też nie wyglądał najlepiej. O tym, że też nie spał dzisiejszej nocy,
świadczyły fioletowe sińce wokół oczu. Jego strój zazwyczaj idealnie czysty i
wyprasowany, wyglądał wyjątkowo niechlujnie. Koszula, którą miał na sobie była
wymięta i wyglądała na założoną w pośpiechu. Nie powinnam się czepiać, gdyż
sama przywitałam go w rozciągniętym do granic możliwości swetrze i wytartych
dżinsach.
-Chcesz coś do picia?- spytałam wyłącznie z grzeczności.
-Nie- odparł lakonicznie.
Zaczynało się we mnie gotować przez samą jego obecność.
-Przemyślałaś moją propozycję?
-Jaka propozycję?- zapytałam znudzonym głosem.
-Małżeństwa.
-Zwariowałeś?!-wrzasnęłam- Mam wyjść za ciebie?!
-Tak.- wzdrygnął ramionami.
-Ty masz jakieś chore poczucie humoru! Wynoś się!- wskazałam mu drzwi.
-Czekaj, Granger. Nie rozumiesz, to nam się obojgu opłaci.-mówił nie zdradzając
najmniejszej emocji, jakby mówił o czymś zwyczajnym jak choćby o sznurowaniu
butów.
-Opłaci?- powtórzyłam zaskoczona.
-Bądź tak miła i usiądź.
Wcale nie podobało mi się, że rozkazuję mi w moim własnym domu, ale posłusznie
spoczęłam na fotelu.
-Nigdy nie sądziłem…
-Daruj sobie Malfoy.
-Przejdę, więc do sedna. Ja pomogę tobie, a ty mnie.- uśmiechał się zachęcająco.
-Nie rozumiem.
-Nie przerywaj mi, a dowiesz się wszystkiego.- spojrzał na mnie wyniośle tymi
swoimi szaroniebieskimi oczami, aż przeszedł mnie dreszcz.- Moja rodzina utraciła
swoją dawną pozycję, nazwisko nie znaczy już tyle, co kiedyś…
-Zasłużyliście sobie za bratanie się Voldemortem- pomyślałam.
-Jesteś teraz ważna osobą w nie tylko w ministerstwie, ale całym świecie czarodziei.
Małżeństwo z tobą pomoże mi uzyskać dawny status, a ja obiecam, że dziecku
niczego nie zabraknie i będę dobrym ojcem.- skończył swój monolog
-Takim jakiego sam miałeś?- syknęłam.
-Przemyśl to.
Wyjął z kieszeni niewielkie, czarne pudełko i położył je na stole z głośnym
stuknięciem, po czym wyszedł, zostawiając mnie z głową pełną pytań.
***
Ostatnie kilka minut wydawało się być wręcz irracjonalne. Ja, panią Malfoy?
Dlaczego pomyślał, że przystanę na taki układ? Zadaje sobie sprawę, ze śluby bierze
się z różnych pobudek. Najlepiej, gdy są one ukoronowaniem miłości jaka połączyła
dwójkę ludzi. A jeśli jej nie ma, to z jakiego powodu mam być żoną? Dla pieniędzy,
koneksji, zapewnienia sobie bezpieczeństwa- to wszystko plasuje się w argumentacji
Malfoya- dla dziecka, które, chociaż tego nie chciałam sprawiło, że już zawsze
będzie nas coś łączyć? Czy warto? Jeżeli Draco będzie chciał być dobrym ojcem, nie
potrzebuje do tego złotej obręczy na palcu. Lecz jemu nie chodzi o dziecko… liczy
się tylko władza i potęga… bez tego ono nie będzie go obchodziło…
Zacisnęłam usta. Nie a dobrego rozwiązania dla tej sytuacji. Załóżmy, że się zgodzę.
Mężczyzna, którego kochałam straciłam bezpowrotnie. Już nikogo tak nie
pokocham… Więc czy jest sens czekać na kogoś, kto może nigdy nie nadejść? Na
nowego księcia?
A pudełeczko? Zajrzeć? Nie zajrzeć? Strasznie mnie korciło. Sięgnęłam po niego i
uchyliłam wieczko. Połyskiwał tam złoty pierścień z szeroką obręczą i lazurowym
diamentem o szlifie łezki, którego oplatała oprawa przypominała pędy pluszcza.
Zaparło mi dech w piersiach, był niesamowicie piękny. Nie powinnam go
przymierzać. Nie powinnam, ale… tylko na chwilkę… Pasował idealnie, choć kamień
może był zbyt wielki do moich dłoni. Przyglądałam się zafascynowana jak wspaniale
błyszczy na moim palcu.
-Wiedziałem, ze się zgodzisz- nie wiadomo skąd pojawił się za mną Malfoy.
***
Harry siedział już przy stoliku i czekał już na mnie w kawiarni, w której się
umówiliśmy.
-Przepraszam za spóźnienie, mój zegarek chyba nie idzie tak jak trzeba.- ledwo
wydyszałam i ucałowałam go w policzek na przywitanie.
-Nie, to nie ty się spóźniłaś, to ja przyszedłem wcześniej.
-Wiedziałam, że to niemożliwe.
Zaczęliśmy się śmiać.
-Czekałem na ciebie z zamówieniem. Czego sobie życzysz?- jak zawsze zachowywał
się ja dżentelmen.
Wzięliśmy sobie po kremowym piwie jak to za starych czasów w Trzech miotłach
podczas wyjścia do Hogsmeade
Nie wyglądało na to, żeby jeszcze się na mnie gniewał o tą scysję w jego domu.
Wolałam jednak spytać o to, choć nie był to jedyny powód naszego spotkania:
-Ginny znalazła pracę?
Po twarzy mojego przyjaciela przeleciał grymas niezadowolenia:
-Jutro idzie na rozmowę do „Proroka Codziennego”
-Wspaniale- uśmiecham się z triumfem.
-Boję się tylko, że będzie miała za dużo obowiązków.
-Poradzi sobie.
-Mam nadzieję. –westchnął.
-Harry jest coś, o czym, chciałam porozmawiać- zaczęłam niepewnie.
-To chyba nie ma wspólnego z naszą pracą? Ostatni raport napisałem na odwal.-
zażartował.
-W pewnym stopniu.
-Powinienem się zacząć bać o byt mojej rodziny?
-Właściwie chodzi o kogoś.
-Uff… A myślałem, że to teraz Ginny będzie mnie utrzymywać!- zaśmiał się,
przecierając teatralnie czoło.
-Kto wie, chyba muszę się baczniej przyjrzeć twoim raportom, Główny Aurorze.-
pokiwałam głową na boki.
-No, ale pytaj.-upił łyk kremowego piwa.
-Dlaczego poręczyłeś za Malfoya, wstawiłeś się za nim, kiedy mieli go przyjąć na
Uniwersytet Aurorski?
Harry zakrztusił się lekko piwem:
-Ymh, skąd wiesz?
-Mam dostęp do wszystkich akt.
-No, tak.- zdjął okulary i zaczął je przecierać chustką- Każdy powinien mieć równe
szanse. Nawet on. Jego wszystkie złe sprawki były raczej wynikiem jego wychowania,
nie charakteru. Chociaż nadal uważam, że był największą szują w szkole. Zresztąwziął
głęboki oddech- on zawsze był bardzo zdolny, ukończył uniwersytet z
wyróżnieniem.
-Ale teraz? Myślisz, ze się zmienił?
-Nie wiem.- zamyślił się- Nie miałem z nim wiele do czynienia. Z jakiś powodów nie
został po uniwerku aurorem tylko zatrudnił się biurze do papierkowej roboty.
-Ale razem studiowaliście?- drążyłam dalej.
- Nie mam pojęcia na Uniwersytecie nie mięliśmy tych samych znajomych. Skąd
mam wiedzieć, jaki jest teraz Malfoy? –fuknął-Widywałem go tylko na początku w
naszej kwaterze i ograniczałem się do „dzień dobry”, a potem chyba się gdzieś
przeniósł. Zapewne wiesz lepiej, bo przeglądałaś jego akta. Mogę jedynie
powiedzieć, ze chyba zmieniły mu się priorytety, nie jest już marionetką tatusia. A
ty, co się o niego tak dopytujesz?
Nie czułam się z tym dobrze, ale Harry miał być pierwszą osobą, której musiałam
opowiedzieć bajeczkę o moim uczuciu do tego kretyna.
-Harry…-spuściłam wzrok
-Znów masz z nim kłopoty?!- zdenerwował się.
-Nie tylko…- coś jakby stanęło mi w gardle, nie chciałam go okłamywać- Ja i Draco
mamy się ku sobie…
-Wy?!- wykrzyknął.
Pokiwałam tylko twierdząco głową nie mogąc wydusić słowa.
-Więc ty najlepiej wiesz, jaki on jest.- warknął, nie kryjąc złości.
-Lecz nie wiem czy to ma sens. Miłość przysłania oczy- a w moich w dodatku
zaszkliły się teraz łzy, ale nie z powodu niepewności jak przypuszczalnie pomyślał
Harry, a z powodu tego, iż bezczelnie łgałam.
-Skoro jest coś między wami iskrzy to najlepszy dowód, że zaszły w nim zmianytwarz
mojego przyjaciela złagodniała, spojrzał na zegarek- Niestety musimy się
pożegnać, obiecałem pomóc Ronowi w składaniu altany. Nie pogniewasz się?
-Nie, skąd. Do zobaczenia.- cmoknęłam go w policzek na pożegnanie.
Harry zabawnie wyglądał mając wąsa pod nosem z kremowego piwa? Powinnam
była mu o tym powiedzieć nim wyszedł?
***
Odcinek 7
Ślub
Dzień, jak co dzień dla wielu. Tym razem nie dla mnie. Wokół mnie latały
pędzle, starające się robić ostatnie poprawki w moim makijażu. Odgoniłam je
machnięciem ręki, jakby były natrętnymi muchami. Spojrzałam w lustro, przed
którym siedziałam. Tak, dziś staję się Panią Hermioną Malfoy. Nadal wydaje mi się,
że te słowa się nie łączą. Zdawało mi się niemożliwy, zorganizowanie ślubu w ciągu
miesiąca, a jednak magia… Właściwie przy takim sztabie organizacyjnym, w którego
skład wchodziły: Ginny, Lorelei, Stacey Spencer, pani, Jeffery- zawodowa
organizatorka ślubów oraz sekretarka Malfoya. Nawet w świecie mugoli wszystko w
byłoby dopięte na ostatni guzik. One zajęły się każdym najdrobniejszym
szczegółem, gdyż nie wykazywałam najmniejszego zainteresowania
przygotowaniami. Kiedy tylko pani Jeffery o coś pytała, potakiwałam twierdząco
głową. Ku przerażeniu Stacey, wybrałam czerwone kwiaty do ustrojenia kościoła.
Wtedy to ona postanowiła zapanować nad propozycjami pani Jeffery, zatrudnioną
za radą Lorelei, która sama korzystała z jej usług 4 lata temu. Ślub mojej koleżanki
był naprawdę bajkowy, więc nie miałam zamiaru robić więcej niż musiałam. Jednak
Stacey, poczuwająca się do roli mojej matki, wszystko wiedziała lepiej. Jedyną
rzeczą, jaką musiałam powziąć sama był wybór sukni, ale i tak czekałam do ostatniej
chwili. Mówi się, że to najprzyjemniejsza rzecz dla panny młodej i rzeczywiście, prze
moment mogłam sobie wyobrazić, że jestem księżniczką, strojąca się dla swojego
księcia.
Nadal przyglądałam się sobie. Wyglądałam pięknie. Idealnie pomalowane oczy,
policzki muśnięte różem, włosy upięte w idealnym koku z welonem. Jak
porcelanowa lalka. Brakowało mi jednak, jak laleczce na półce, uśmiechu. Nie
potrafiłam być aż tak sztuczna. Strąciłam szybkim ruchem ręki wszystkie kosmetyki
z toaletki. Nie miałam nawet siły płakać. Łgałam nie roniąc ani jednej łzy. Czułam
się taka bezradna.Za parę minut miałam stać się żoną człowieka, którego nie znam,
a mówiąc inaczej poznałam go na tyle, żeby go znienawidzić. Miałam ochotę
krzyczeć, wołać o pomoc, by ktoś mnie z stąd zabrał.
-Gotowa?- za drzwi wychylił się Alan.
Wzięłam głęboki oddech:
-Tak.
Szłam po długim purpurowym dywanie, kurczowo trzymając się ramienia Alana.
Modliłam się, by ta droga nigdy się nie skończyła. Z każdym krokiem coraz lepiej
widziałam Malfoya. Aż w symboliczny sposób zostałam mu oddana. Goście usiedli,
kapłan rozpoczął właściwą część ceremonii. Błądziłam wzrokiem wokoło. Obok
mnie stała Ginny, Lorelei jakaś kuzynka Malfoya, której nawet imienia nie znam (jej
obecność była jednocześnie jedynym wkładem w przygotowania jej kuzyna) w
lawendowych sukienkach, ściekające wiązanki fiołków. Z drugiej strony drużbowie:
Harry, kto inny mógł towarzyszyć mojej przyjaciółce; Alexander- mąż już za chwilę
także mojej kuzynki i Kesarios- przyjaciel Malfoya, główny drużba, przy, którym był
też Ted, bawiący się swoją muszką i trzymający jedwabną poduszeczkę z
obrączkami. Jakby na to nie patrzeć, dla Teddygo Malfoy był wujem, teraz też musi
się z nim stać.
Kapłan opowiadał jak ważne jest poznanie się, zaufanie, miłość…
Jakby wszystko działo się obok mnie, jakbym po prostu była jednym z gości.
Dostrzegłam Rona, siedział smutny. Nasze spojrzenia się spotkały. Obydwoje
wiedzieliśmy, że jesteśmy na złych miejscach. Odwrócił się do żony trzymającej
niemowlę.
-…za męża Dracona Lucjusza Malfoya?- pytanie duchownego wytrąciło mnie z tego
dziwnego stanu.
Popatrzałam na blondyna. Z jego bladej twarzy nie mogłam nic wyczytać. Tylko
oczy, szklące się od łez ujawniały żal i rezygnację. Mogę przysiąc, ze w życiu nie
widziałam tak pełnego rozpaczy spojrzenia. Parzyliśmy sobie w oczy, niemo prosząc,
aby któreś z nas zebrało w sobie odwagę i krzyknęło: Nie! Kończąc tym samym ten
cyrk.
-Tak…- szepnęłam ledwo dosłyszalnie, nie byłam pewna czy nie będę musiała
powtórzyć… jednak nie.
Draco spuścił wzrok. Tym jednym słowem zraniłam go bardziej niż
kiedykolwiek przedtem, przy czym najbardziej zraniłam siebie.
***
Krótkie, wymuszone zetknięcie warg…
Kilka ziaren ryżu…
Toast i gratulacje…
Pierwszy taniec…
Tylko my… delikatnie stąpamy po parkiecie, dla oczu, które na nas spoglądają.
Już po wszystkim, przypieczętowałam swój los. Wybrałam życie w kłamstwie, a
jedyną osobą, znającą prawdę jest mężczyzna, którego ręka spoczywa na mojej talii i
którego nienawidziła, a właściwie poznałam na tyle, aby znienawidzić. Jest on
jedyną osobą przy, przy której nie będę musiała udawać szczęścia. Nie czułam się
jeszcze tak samotna wśród tylu ludzi. Mam tylko jego…
Przytuliłam się mocno do Malfoya. Jedna nieposłuszna łza spłynęła po moim
policzku.
-Granger, co ty wyrabiasz?- szepnął Draco z wyraźnym podirytowaniem
Nie zdążyłam odpowiedzieć. Dłonią ujął mój podbródek na wiwaty gości
domagających się kolejnego pocałunku młodej pary.
Odcinek 8
„Cum tacent, clamant -
milcząc wołają.”
Wesele można było zaliczyć było wspaniałe, przynajmniej dla zaproszonych
gości. Pewnie nie wielu zapadnie w pamięć, jako najlepsze, na jakim byli. Słałam
setki promiennych uśmiechów, westchnięć na tym jak nie mogę uwierzyć we własne
szczęście.
Może tylko jeden szczegół był skazą w tym prawie nieskazitelnym obrazie szczęścia
i miłości. Zdawało mi się, że Kesarios za punkt honoru postawił sobie tego dnia
upicie Draco. Właśnie przyjaciel mojego nowo poślubionego męża pomagał mi
zaprowadzić go do domu.
-Chyba z nocy poślubnej nici- zażartował Kesarios, sam lekko wstawiony.
Nic na to nie odpowiedziałam, posłałam tylko kwaśny uśmiech.
-Ale macie poranek po ślubny- nadal próbował być zabawny.
Jednak mnie nie bawił mnie widok pijanego Malfoya, uwieszonego na ramieniu
kumpla. Kesarios aportował się z nim do sypialni. Wiedział, gdzie się ona znajduję,
gdyż to od niego Draco kupił ten dom. Nie miałam zamiaru zamieszkać w rodowej
rezydencji Malfoyów. Zbyt wiele przykrych rzeczy zdarzyło się tam przed laty i zbyt
wiele obrazów przedstawiających nadęta, arystokratyczne twarze, przypominałyby
mi moje pochodzenie. Ten olbrzymi dom był inny. Choć pełen marmurowych posad
i kolumn to mienił się wieloma ciepłymi barwami. Na przykład salon, który
wielkością nie ustępował nie jednej sali balowej utrzymany był w tonacji brzoskwini.
Każda inna komnata miała swój niepowtarzalny urok. Byłam tutaj tylko raz, kiedy
przenosiłam tu swoje rzeczy z Ginny, a pokochałam tą rezydencję z przepięknym
ogrodem pełnym przeróżnych kolorowych kwiatów i drzew. Latem sad musi
wyglądać przepięknie. Jednak żaden dom, w którym nie zamieszka miłość nie
będzie szczęśliwym miejscem, choćby nie wiem jak wspaniałym wystrojem się
odznaczał.
-Śpi jak mały chłopiec!- znów pojawił się Kesarios
-To wspaniale –mruknęłam.
-Dobrej nocy pani Malfoy!- ukłonił się nisko i zniknął.
Usiałam na ogromnym, mahoniowym łożu w jednej kilkunastu sypialni w tym
domu. Ściany pokryte były różowo-białą tapetą w drobne, czerwone różyczki. U
okna zawieszone były fiołkowe zasłony, połyskujące srebrnymi nićmi. Może
urządzona była w zanadto przesłodzonym stylu, ale to ją postanowiłam obrać za
swoje królestwo. Znajdowała się w zachodnim skrzydle domu, wystarczając daleko
od sypialni, w której spał dziś Malfoy.
Odpięłam diadem z przyczepionym welonem. Spojrzałam w lustro znajdujące się na
toaletce. Uśmiechnęłam się smutno do własnego odbicia:
-Dobranoc pani Malfoy.
***
Rankiem nie obudził mnie pocałunek, moje życie to nie romantyczna opowieść. Już,
od kwadransu słyszałam pukanie. Nieprzytomna zwlokłam się z łóżka. Otworzyłam
drzwi i na szczęście ujrzałam jedną z pokojówek, a nie Malfoya. Obecność służby był
jednym z kompromisów, na jaki z nim poszłam. Kategorycznie sprzeciwiłam się
wykorzystywaniu skrzatów domowych. W świecie magii nie trzeba się przemęczać,
jeśli chodzi o prace domowe. Jednak nie sądzę, aby ludzie pokroju mojego męża
znali zaklęcie „chłoczyść”. Toteż w naszym domu zatrudnione są: 3 pokojówki,
kucharz i kamerdyner.
-Dzień dobry!- powitała mnie uśmiechem, dziewczyna o brązowych oczach i
włosach, której imienia nie potrafiłam zapamiętać.- Pan Malfoy kazał panią obudzić.
-Dziękuję- mimowolnie ziewnęłam.
Musiało wydać się to jej strasznie protekcjonalne. Będę musiała popracować nad
swoim zachowaniem, ale na pewno nie zaraz po przebudzeniu. Zastanawiam się jak
to się stało, że Malfoy był na nogach wcześniej ode mnie? Czyżby już nad ranem
odezwał się, tzw. „kac” czy żołądek odmówił przespania spokojnie nocy?
Kiedy byłam już ubrana, jakimś cudem odnalazłam jadalnię. Blond włosy mężczyzna
siedział już u szczytu bardzo długiego stołu przy podanym śniadaniu.
-Cześć!- powiedziałam od niechcenia i zasiadłam po na drugim końcu stołu, przez
co dzieliła nas spora odległość. Uniemożliwiało nam to w pewien sposób rozmowę,
co było mi na rękę.
Malfoy śledził mnie wzrokiem, gdy wybierałam miejsce. Chyba nie wyobrażał sobie,
ze usiądę po jego prawicy?
-Witaj- przywitał mnie lodowatym tonem.- Mam nadzieję, że jesteś spakowana. Po
śniadaniu wyjeżdżamy.
Niestety, jednym z prezentów otrzymanych od państwa Spencer była podróż
poślubna.
-Owszem, jestem-odparłam, nie mogłam, jednak powstrzymać się od drobnej
złośliwości- Tobie pewnie po wczorajszym brakuje na to sił lub zbytnio boli głowa.
***
Dzięki świstoklikowi, dostaliśmy się do Saint-Tropez. Przez 10 dni miałam męczyć
się z Malfoyem wśród pól lawendy w Prowansji. Hotel, w którym mieliśmy się
zatrzymać był bajeczny. Był to właściwie kilku poziomowy kompleks pałacowy
wkomponowany w górzysty teren. Biała fasada budynku była udekorowana
misternie zdobionymi gzymsami zaś u czerwone dachy zdawały się być koroną całej
okolicy. Hotel otaczał park z dużą ilością lawendy, rozmarynu drzew akacji i
żywopłotów. Wszystko utrzymane było w stylu ogrodu francuskiego, idealnie
przystrzyżone. Powozik, który przypominał te z Hogwartu, przewiózł nas alejką do
głównego wejścia. Malfoy pomógł mi wysiąść, nadal jednak nie rozmawialiśmy. Na
dobra sprawę nie mieliśmy przecież, o czym.
Recepcja była tak ogromna, iż Wielka Sala zdawała się przy niej być schowkiem na
miotły. Całość opływała w białym marmurze i złotych wykończeniach. Zrobiliśmy
ledwo krok, a pojawił się przy nas ktoś z obsługi:
-Witam! Nasz hotel jest zaszczycony mogąc gościć takie znakomitości. Jestem
Jacques Durand i jestem do państwa dyspozycji.
Wyciągałam rękę, aby się przywitać z tym młodym mężczyzną, ale Malfoy pacnął
mnie dłonią:
-Nie interesuję mnie jak się nazywasz. – odezwał się wyniosłym tonem do Jacguesa-
Apartament dla nas już przygotowany, jak myślę.
-Tak jest, monsieur- skrzywił się mężczyzna.- Proszę za mną.
Mój „kochany mężulek” zachowywał się w typowy dla siebie sposób, zacierał nosa aż
ku niebo, będąc przekonany o swojej wyższości nad innymi. Nie zrezygnuję z żadnej
okazji by to udowodnić. Woda sodowa, spowodowana małżeństwem ze mną, które
odbuduję jego pozycję, zaczęła uderzać mu do głowy. Już ja go ściągnę na ziemię.
Jak można się łatwo domyślić otrzymaliśmy apartament dla nowożeńców. Z
pięknym salonikiem i na szczęście nie różową, lecz białą sypialnią. Czekał tam dla
nas upominek od hotelu, czekoladki w kształcie serc, butelka chardone i bukiet
czerwonych róż.
-Malfoy…- ups, nadal zapominam, że mam zwracać się do niego, Draco. Przy
ludziach jakoś się pilnuję, ale tak sam na sam to chyba on już zostanie pozostaniemy
po nazwisko.
-Tak?- nalewał szampana.
-Ty zawsze zachowujesz się jak palant czy tylko przy ludziach?
-Chcesz?- zamiast odpowiedzieć, podał mi kieliszek.
-Nie. Wiesz, że w moim stanie nie mogę pić alkoholu.
-Rzeczywiście.- mruknął bezuczuciowo, podnosząc do ust szampana.
Ten jego spokój i opanowani na moje uszczypliwości doprowadzał mnie do wrzenia.
-Malfoy!- wrzasnęłam
-Cały czas cię słucham Granger.- zbliżył się do mnie tak, że nasze twarze dzielił
tylko centymetr. Czułam woń alkoholu. Nie lubiłam, kiedy świdrował mnie swoimi
oczami. Nigdy nie mogę wiedzieć, co kryje się za tym lodowatym spojrzeniem.
Ostatnim razem zaproponował mi małżeństwo.
-Co chciałaś powiedzieć?- szepnął.
-Jestem ciekawa czy mam przygotować się na to, że wszystkich będziesz obdarzał
„dobrym słowem” i czy mamy jakieś konkretne pomysły na spędzenie tutaj czasu?
Położył dłoń na moim ramieniu:
-Co do pierwszego to nie wiem, co ci chodzi, a co do spędzania tu czasu-uśmiechnął
kącikiem ust- myślę, że możemy robić to, co wszystkie młode pary.
Nie mogłam się potrzymać, wybuchłam niepohamowanym śmiechem:
-Raz popełniłam błąd i wiesz jak się skończyło.
Chwyciłam torebkę z zamiarem wyjścia.
-Nie wiem jak ty, ale idę pooglądać okolice.- zachichotałam.
Cóż myślałam, że będę musiała bardziej studzić jego zapały, ale, o dziwo, poszedł za
mną.
W parku zauważyłam kilku panów w średnim wieku, grających w pétanque *. Jeden
mężczyzna z połyskującymi w słońcu zakolami, wydał mi się znajomy. Podeszłam
bliżej.
-Malfoy, to twój szef!- szepnęłam tak, by tylko on mógł usłyszeć.
-Jak widać.- nie wyglądał na zdziwionego, co zdało mi się podejrzane.
-Wiedziałeś o tym?
-Oczywiście!- uśmiechnął się kpiąco- A myślisz, dlaczego, kiedy Alan spytał, gdzie
chcemy jechać, powiedziałem, że do Saint-Tropez? Gdybym chciał podziwiać
Lazurowe Wybrzeże to pojechałbym do mojego domu w Nicei! I pewnie nie
nalegałbym na tak szybki ślub, wolałbym jeszcze z pół roku pocieszyć się stanem
kawalerskim.
Może jestem naiwna jak małe dziecko, ale nie myślałam, że aż taki z niego intrygant.
Nie mam pojęcia, co też chce tym osiągnąć. Chyba nie liczy, że podejdę do jego szefa
i każę go awansować?
***
Jak się okazuję, dzień można spędzić miło, (choć może to za duże słowo) nawet z
osoba, za którą się nie przepada. Cóż Saint- Tropez okazało się królestwem
przepychu i niepohamowanego rozmachu. W przystani nad pięknym morzem,
bujały na falach ogromne jachty bogaczy takich jak Malfoy, który oczywiście musiał
wszystkie skrytykować i chełbić się swoim „niesamowitą” jednostka będąca
zakotwiczoną w Nicei. Mimo wszystko okazał się on całkiem pomocny, bo choć
Francuzi to przesympatyczni i uczynni ludzie, to uważają, iż ich język jest
najpiękniejszy ze wszystkich i całe reszta świata powinna poznać to piękno.
Starałam się z nim (Malfoyem) nie prowadzić konwersacji, lecz jak najwięcej
zobaczyć, co kryją wąskie i pełne tajemniczego uroku uliczki. Nie od dziś wiem, że
zaglądając w najciemniejsze zakamarki można trafić na coś ciekawego. Powodowało
to jednak, że czasem nie bacząc na Draco szłam tam, gdzie mi się żywnie podobało.
Ja w jedną, on w drugą stronę. Tak oto przed obiadem byliśmy pokłóceni. Dlatego
posiłek w mega drogiej restauracji, (chociaż tutaj nie ma miejsc dla normalnych
portfeli) upłynął mam tylko wśród dźwięku melodii skrzypiec i rozmów innych.
Wieczorem Malfoy zaciągnął mnie do hotelowego baru, gdyż zobaczył tam swojego
zwierzchnika w towarzystwie żony. Zaczęłam się zastanawiać czy nie uderzył się
przypadkiem głowę, a ja tego nie zauważyłam. Był zachowywał się jak dżentelmen, a
właściwie kochający mąż. Komplementował mnie, spoglądał niby ukradkiem, czynił
gesty typowe dla zakochanych. Nawet jego szef to zauważył.
-Nie znałem cię od tej strony Draconie.- powiedział naczelnik Departamentu
Współpracy Czarodziejów.
-Widzisz, jaka to ciepła osoba?- dorzuciła jego żona.
Czyżby Malfoy odkrył, że okazując szacunek innym sami go zdobywamy? Albo
prościej, jeśli ktoś widzi jak potrafimy być mili, sami zaczynami, nie wiadomo
dlaczego, go lubić? Taka oto czysta kalkulacja pojawiła się w tej blond główce: „jeśli
zrobię dobre wrażenie na szefie, dostanę awans”.
Jestem maskotką lub pionkiem. Jednak całe życie to gra pozorów.
_________________________________________________________________________
Pétanque- (gra w bule/boule, gra w kule, petanka) - tradycyjna francuska gra
towarzyska z elementami zręcznościowymi.
Odcinek 9
"Człowiek kocha albo nie
kocha..."
-Wstajemy…- jakby z bardzo daleka dochodził do szept.
Przytuliłam się do poduszki, chcą nadal być w krainie morfeusza. Jednak szept, stał
się krzykiem:
-Granger! Wstawaj!- niezaprzeczalnie to Malfoy się wydzierał.- Próbuję cie obudzić
chyba od godziny.
Z trudem otworzyłam oczy, dobrze zaczarowane przez Piaskowego Dziadka. Z
początku nie wiedziałam, gdzie jestem. Rozejrzałam się niepewnie, ale szybko
dotarło do mnie, że ostatnie dni to nie koszmar a jawa i że jestem w Saint- Tropez z
Malfoyem. Co, by o nim nie powiedzieć, tona pewno nie to, że się rozpycha podczas
snu. Wczoraj, po powrocie z drinka z jego szefem, grzecznie położył się spać. Nie
musiałam się zmagać z jego impertynencjami. Zwinął się w kłębek i przytulił się do
poduszki. Wyglądał słodko, trochę jak dziecko, mając lekko rozchylone różowe
usta. Na szczęście też nie chrapał. Nic nie stało na przeszkodzie bym również
położyła się obok niego, a nie męczyła się na kanapie. Łóżko było tak ogromne, ze
nawet nie odczuwałam jego obecności. Teraz siedział na jego skraju, trzymając tacę
ze śniadaniem i różą… Co? Najwidoczniej jeszcze śnię.
-Nareszcie! Myślałem już, iż zostałem wdowcem.- powiedział z uśmiechem i to nie
ironicznym.
Więc na pewno śpię, muszę tylko wymyślić jak się obudzić. Uszczypnęłam się w
rękę. Nadal ten sam widok. Co jest?!
Podniosłam się na łokciach do pozycji siedzącej:
-Co- tylko tyle wybełkotałam nieprzytomnie.
-Nie ważne-mruknął i położył w okolicy moich kolan tacę.
Dżem, masło, rogalik… czerwona róża dla mnie? Nie myślałam, że jeden wieczór z
szefem zmieni jego zachowanie. Nawet nie wiemy czy to lizusostwo się opłaci.
Sięgnęłam po rogalika. Posmarowałam go sobie dżemem i obserwowałam blondyna,
który także zajął się śniadaniem.
-A kawy nie przyniosłeś?- spytałam jakby śniadanie do łóżka w wykonaniu Dracona
Malfoya było czymś zupełnie naturalnym.
Wstał na to i przyniósł jeszcze jedną tacę.
-Proszę- podał mi filiżankę-, ale nie myśl, że tak będzie zawsze.
-Nawet nie myślę, że to się dzieje na jawie.- odpowiedziałam ziewając.
Już miałam wziąć łyk, kiedy zorientowałam się, ze napój w filiżance to nie mała
czarna czy słynna Cafe Au Lait, którą jak słyszałam zwykli pić porankiem Francuzi.
Napój miał różową barwę i subtelny, różany zapach, unosiła się nad nim lekka para,
ale nie był to wrzątek.
-Malfoy, co to jest?- zmrużyłam podejrzliwie oczy.
-Skąd mam wiedzieć?- odpowiedział lekko sięgając po odrobinę dżemu- Wypij
lepiej, bo dostaniesz czkawki.
Troskliwy jak mamusia- pomyślałam.
Miałam się napić, ale jeszcze raz zaciągnęłam się wonią napoju. Skądś go znałam, a
może nie tyle znałam, co coś mi przypominał. Choć byłam niewyspana coś zaczęło
świtać mi w głowie. Malfoy też nie pił… Różowy kolor, przyjemny zapach skoszonej
trawy, zabawne spiralni nad nim unoszące…
-To eliksir miłosny!- krzyknęłam i wylałam zawartość filiżanki na pościel.
Malfoy nawet nie zaprzeczał, jego ironiczny uśmieszek mówił wszystko.
-Co ty kombinujesz, do cholery?!- syknęłam.- A może powinnam spytać co było w
rogaliku?!
-O to musisz spytać piekarza, który dostarcza do hotelu pieczywo.-zabrał tacę z
łóżka.
Wyskoczyłam z pieleszy. Zacznę nosić różdżkę uwiązana u szyi, aby w takich
sytuacjach mieć ja pod ręką i rzucić klątwę na tego cymbała!
-Co chciałeś tym osiągnąć?!- prawie toczyłam pianę z ust, tak byłam wściekła!
-Mamy być szczęśliwym małżeństwem, a bez tego nie raczej nikt nie da się nabrać.
Wczorajsze zachowanie Malfoya było pewnie spowodowane wypiciem tego
specyfiku. Nie jest tak Dobrym aktorem jak myślałam.
-Mogłoby być miło przez te kilka dni- położył dłoń na moim policzku.
Natychmiast ją odepchnęłam:
-Masz zamiar mnie tym podtruwać do końca życia?!
-To nasza podróż poślubna i jest tutaj wiele wpływowych osób.- odparł chłodno.-
Nie mam ochoty reszty czasu spędzić na szukaniu ciebie po Saint- Tropez. Wypij.-
podsunął mi pod nos jeszcze jedną porcję eliksiru.
Zdawałam sobie sprawę, że nie wytrzymam z nim w dobrych stosunkach tyle czasu,
a przecież przed nami całe życie udręki zwanej związkiem małżeńskim.
-Tylko ten jeden raz.-szepnął błagalnym tonem- Ja też to zrobię.
Upiłam drobny łyk.
***
Wyszliśmy do miasta. Chwili nie mogliśmy wytrzymać bez własnego dotyku.
Nieśmiały uśmiechy… Rumieńce, którymi się oblewałam, kiedy nasze oczy się
spotkały. Śmiech, radość- szczęście zawarte w esencji eliksiru. Nie ogrzewało mnie
południowe słońce, lecz ciepło skóry Dracona, za każdym razem, kiedy mnie
przytulał. Nie mogliśmy długo wytrzymać chodzenia po Saint- Tropez, wróciliśmy
do hotelu. Śmialiśmy się, kiedy serca niemo krzyczały: kocham Cię. Jedno
spojrzenia wystarczyły za tysiąc słów… Pocałunki, pieszczoty, uczucie
bezpieczeństwa, które odczuwałam zamknięta w jego ramionach, a którego
od tak dawna mi brakowało.
Tak minął tydzień. Leżę sobie na miękkiej pościeli. Dziś nie wzięliśmy eliksiru,
dopilnowałam tego. Chciałam coś sprawdzić. Dzień ten spędziliśmy w łóżku jak
poprzednie. Nawet bez zażycia magicznego specyfiku, musiałabym być ślepa, aby
nie dotrzeć jak przystojny jest Draco. Zadałam sobie sprawę, że pociąg fizyczny,
czasem ma niewiele wspólnego z prawdziwymi uczuciami. Na początku, poznając
kogoś, zwracamy na to uwagę. Jednak miłość, zaufanie rodzą się z zupełnie czegoś
innego.
Pożądanie, namiętność- coś, co daje fizyczność, zwykła chemia, Istnieje w miłości,
lecz potrafi żyć osobno. Jak mówił pewien bardzo mądry czarodziej: „Człowiek
kocha albo nie kocha, i żadna siła na świecie nie ma na to wpływu. Możemy
udawać, że nie kochamy. Możemy przywyknąć do drugiej osoby. Możemy
przeżyć całe życie w przyjaźni i wzajemnym zrozumieniu, założyć rodzinę,
kochać się każdej nocy i każdej nocy mieć orgazm, a mimo to czuć wokół
żałosną pustkę, wiedzieć, że czegoś ważnego brakuje.”*
Mogę kochać się z Malfoyem, nie kochając go. Założymy rodzinę, przywyknę
do mego męża, jego setki wad, lecz nigdy nie będę czuła tego niesamowitego
uczucia. Już zawsze będę za czymś tęsknić.
_________________________________________________________________________
*Paulo Coelho- "Czarownica z Portobello"
Odcinek 10
"Iluż mężczyzn nie umie
inaczej poruszyć serca kobiety,
jak tylko je raniąc."
-Stendhal
Kilka słonecznych dni czy miłych chwil nie uchronią przed szarą
codziennością. Ledwo wróciliśmy z podróży poślubnej, a „nasz” dom przypomina
pole bitwy. Nie potrafię tak szybko przywyknąć do setki jego wad, postrzegania
otaczającego świata. Nie mogę znieść jak traktuje służbę, jak mądrzy się bez powodu
oraz jego wiecznie niezadowolonej miny. Powoli zaczynają do mnie docierać
konsekwencje mojej decyzji. Nie mogę przez całe życie pić eliksiru miłosnego, na
dłuższą metę jest to przecież niebezpieczne. Wiedziemy życie obok siebie. Malfoy
dostał zaraz po powrocie wymarzony awans i całymi dniami jest w pracy. To i lepiej.
Kiedy przebywamy w jednym pomieszczeniu ciągle się kłócimy. Nie wiem dlaczego.
Od słowa do słowa, drobna uszczypliwość, obojętnie, z której strony i awantura
gotowa. Może to trochę moja wina, te wahania nastrojów. Czasem byle drobnostka
doprowadza mnie do szału.
Jeszcze budowanie pozycji towarzyskiej. Nie mam ochoty na zabawę, jeśli zabawa
można nazwać bale, na które się chodzi tylko po to, by się pokazać. Po całym
wieczorze fałszywych uprzejmości jestem na skraju wytrzymałości. Dzisiejsze
przyjęcie u Taylorów nie zapowiadało się dobrze. Już na początku mieliśmy
Malfoyem dość ostrą wymianę zdań i to przy innych gościach. Toteż cały wieczór
spędziliśmy osobno. Około północy byłam zmęczona i nie czułam się najlepiej, złe
samopoczucie to cecha charakterystyczna mojej ciąży. Dobre dwa kwadranse
poszukiwań Draco nie dawały rezultatów. Pewnie znowu przylepił się do kieliszka
szampana i prowadzi płytkie rozmowy ze swoimi koleżkami bufonami. W końcu
jeden z nich łaskawie powiedział mi, że mój mężuś jest w ogrodzie, gdzieś przy
sadzawce. Malfoy przy sadzawce? To zachęcający dar od losu, mogłabym go do niej
wrzucić za to, że tyle czasu go szukałam. A, i jeszcze za to, że muszę iść po trawie w
obcasach. Bosko!
-Malfoy!- wrzasnęłam.
Wiele innych słów cisnęło mi się do ust, ale tylko to jedno zdołam wykrzyczeć na
głos. Mogłam się raczyć widokiem, tego jak Draco zabawia się na trawie z jakąś
kobietą! Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Szukam go, a on całuje się z inną!
Zrobiło mi się gorąco ze wściekłości. Krew zawrzała mi w żyłach. Cała się trzęsłam.
W życiu nie czułam się tak upokorzona! Mój oddech przyśpieszył, złość narastała z
każdym spojrzeniem na ta parkę.
Reakcja Malfoya na moje przyjście? Odsunął się od dziewczyny i tylko uśmiechnął
się do mnie podle z satysfakcją. Ostatkiem zdrowego rozsądku powstrzymałam się
od rzucenia na nich zaklęcia niewybaczalnego, za to chlusnęłam w nich wodą z
jeziora. Aportowałam się do domu. Jeśli ktoś myślał, że rozryczałam się i zamknęłam
w sypialni to się grubo mylił. Nie, wzięłam głęboki wdech i czekałam na Malfoya. To
jeszcze nie koniec. Nie pozwolę by ktoś ze mnie robił kretynkę, a na pewno nie ten
cymbał. Siedem lat Hogwartu wystarczy.
Ledwo zdążyłam się odwrócić, a już był za mną, przemoczony do suchej nitki.
-Co ty sobie wyobrażasz?!- krzyknął.
-Co ja sobie wyobrażam?!- opanował mnie histeryczny śmiech- Ja?- powtórzyłam-
To ja powinnam spytać, co ty wyrabiasz po za całowaniem się w ogrodzie z jakimiś
szmatami!
-Głupia szlamo, oblałaś mnie wodą!- warknął.
Zupełnie jakby to było najważniejsze, a nie to, co zrobił! Chociaż jego przekonaniu
tak właśnie było. Jak śmiałam podnieść różdżkę na jego arystokratyczną główkę?
-Jeśli myślisz, że ci wszystko wolno ty arystokratyczny imbecylu…
-Nie pozwalaj sobie!- przerwał mi, dopiero teraz wyczułam mocna woń alkoholu.
-Co?!
Na sekundę mnie zatkało jak można być tak bezczelnym?
-Może mam sobie nie pozwalać na to, co ty?!- widziałam jak zaczynają drżeć wargi,
punkt dla mnie.- Może twoja mamusia była cos takiego tolerowała albo była tak
bezrozumna, że tego nie widziała?!- wybuchłam nerwowym chichotem
przesyconym ironią- A może, dlatego całe życie miała minę jakby ktoś jakby
podłożył jej pod nos skunksa?- to mnie autentycznie rozśmieszyło i dłuższą chwilę
się śmiałam-Ja nie będę…
Wydarzenia potoczyły się szybko. Malfoy w jednej chwili doskoczył do mnie i
chwycił mnie za przegub ręki, w której miałam różdżkę, tak mocno, że ja
wypuściłam. Swoją skierował wprost na mnie. Byłam przerażona i bezbronna. W
jego oczach płonął wściekłe ogniki, zdawał się być nieobliczalny. Pierwszy raz
widziałam kogoś z takim wyrazem twarzy. Oblał mnie zimny pot. Cała zdrętwiałam.
W jego spojrzeniu było coś tak niewyobrażalnie złego.
Nie straciłam jednak zimnej krwi, zagrałam vabank:
-No, dalej Malfoy- syknęłam pewnym głosem-rzuć jakąś klątwę!- Dalej!-
przesunęłam jego różdżkę na mój brzuch-skrzywdź swoje dziecko!
Malfoy był zaskoczony i tępo wpatrywał się we mnie. Byłam pewna, że tego się nie
spodziewał. Ta chwila nieuwagi wystarczyła, abym mogła uwolnić rękę. Podniosłam
różdżkę i odepchnęłam go. Pobiegłam na górę do mojej różowej sypialni. Jak
oszalała rzucałam zaklęcia na drzwi, by nie mógł do mnie przyjść.
Padłam na łóżko i ryczałam jak małe dziecko ze złości, strachu, goryczy… Jak mógł
podnieść na mnie rękę?! Jak mógł skrzywdzić własne dziecko? Jak bardzo jest zły?
Jak…
Jestem taka głupia, a gdyby się nie zawahał? Zaryzykowałam życie mojego dziecka.
Mojego nie jego!
Był pijany, a ja go sprowokowałam. Nie! Nie wolno mi tak nawet myśleć! Nic nie
usprawiedliwia czegoś takiego. Jeśli raz to zrobił, to zrobi kolejny. Tyczy się to też
zdrady. Nie pozwolę na upokarzanie mnie i na to by coś się stało dziecku.
Jutro mnie tu nie będzie.

środa, 26 listopada 2014

"Oswoić" znaczy "zacieśnić więzy"

Bardzo fajne opowiadanie :) Czytałam po raz pierwszy :)
Opowiadanie bd dodawała w częściach ponieważ blog tej autorki jest już usunięty ;(
Bd wrzucała po 5 rozdziałów ;)

Tytuł: "Oswoić" znaczy "zacieśnić więzy"
Autor: Astre
Czasy: dorosłe życie
Status: ZAKOŃCZONE

CZĘŚĆ I

Odcinek 1
Obudziły mnie delikatne promienie słońca, wpadające przez okno mojej sypialni.
Wczoraj wróciłam zbyt skonana, aby nawet zaciągnąć zasłony. Mrużąc powieki,
spojrzałam na wskazówki budzika. Miałam jeszcze pół godziny, zanim ten krzykacz
zacznie wrzeszczeć. Pomimo to, wstałam. Przynajmniej będę mieć czas zjeść
spokojne śniadanie przed kolejnym pracowitym dnie w Ministerstwie Magii i
Czarodziejstwa. Jestem szefową Biura Administracji i Zarządzania Ministerstwem.
Czym się zajmuje?? W skrócie wszystkim. Nadzoruję pracę innych departamentów.
Dostałam ta posadę jak tylko zrezygnowałam z bycia asystentka Ministra Magii i
Czarodziejstwa Alana Spencera, choć jak mówili niektórzy złośliwym „Ministrem
Cieniem”. Osobiście wolałam określenie „Prawa Ręka”. Zrezygnowałam, a właściwie
poprosiłam o przeniesienie rok temu, kiedy moje życie osobiste legło w gruzach.
Minął już ponad rok, tyle nocy oddzielnie…
-Au!!- mój kotek, właściwie kuguchar Selim, postanowił bezpardonowo przerwać
moje rozmyślenie, poprzez potraktowanie mojej nogi jak drapaczki. Chyba nie tylko
ja nie mam ochoty już spać.
Selima dostałam od Rony na moje 20 urodziny. Jako, że jest kugucharem to bardzo
inteligentne stworzenie. Ma śliczne rude futerko prawie jak włosy Rona i duże
złocisto- brązowe oczy. Cóż, tylko on pozostał mi po 5 letnim związku z Ronaldem.
-Na czary Merlina!!
Selim raczej, nie pozwoli mi spóźnić się do pracy. Choć jesteś nadzwyczaj mądry to
chyba nie zna się na zegarze…
***
-Witaj Hermina!- wesoło przywitał mnie przy windzie Charles, kolega z
departamentu transportu, pracujemy na tym samym piętrze. Co wcale nie oznacza,
że często możemy tak na siebie wpadać.
-O, cześć!- odpowiedziałam z uśmiechem.
-Znów zamyślona?- spytał raczej retorycznie- Na szóste?
-Oczywiście.
Zawsze mnie korci, żeby wcisnąć guzik na drugie piętro, bo tam znajduję się
Kwatera główna aurorów, i sprawdzić, co tam u Harrego i Rona. Nie wspomniałam
jeszcze jak potoczyły się losy naszej trójki po ukończeniu Hogwartu i pokonaniu
Voldemorta. Chłopcy ukończyli Uniwersytet Aurorski i zajęli się właśnie tym. Sama
zaraz po szkole, dzięki wspaniałym wynikom, miałam zagwarantowany staż w
Urzędzie Prawa Czarodziejów. Byłam pewna, że to właśnie miejsce dla mnie. Moim
opiekunem na stażu był Alan Spencer, późniejszy Minister Magii. Ale o tym, że
stałam się jego „prawą ręką” pisałam na początku.
-Gdziekolwiek zawędrowałaś myślami, to wróć i wysiądź z windy, bo to nasze piętro.
– zwrócił się do mnie z pobłażliwym uśmiechem Charles.
Zarumieniłam się na to. Niezła ze mnie gapa.
Idąc korytarzem do swoich gabinetów gawędziła sobie z Charlesem, kiedy niczym
tornado wpadł na nas mężczyzna. Prawie upadliśmy.
-Jak leziesz?! – krzyknął mój kolega, ale nie spotkało się to z żadną reakcją.
Spojrzałam do tyłu i nie mogłam uwierzyć, kogo zobaczyłam. Doskonale znałam to
„tornado”.


Odcinek 2
Draco Malfoy !- huczało mi w głowie- Malfoy, najgorszy ze Ślizgonów!
Te wredne i pełne lekceważenia spojrzenie lodowatych oczu i platynową fryzurkę
poznałabym wszędzie. To on wpadł na mnie i Charlesa na korytarzu. Co on tu robił?
Prędzej spodziewałabym się go ujrzeć w Azkabanie niż tutaj. Co gorsza, na jego
piersi nie wisiała przepustka a identyfikator! Więc musi tutaj pracować! Tylko, w
którym z departamentów i jako kto?! I dlaczego do tej pory go nie spotkałam?!
Zrobiłam kilka kilometrów chodząc po moim gabinecie, zastanawiając się, czego ten
były śmierciożerca tutaj szuka. W gruncie rzeczy to nie miałam pojęcia, co się z nim
działo przez ostatnie lata. Po tym jak Harry uratował mu życie, podobno zmienił się.
Jakoś nie dawałam temu wiary, później nie myślałam o nim. Nawet wspominając
czasy szkolne. Z jego strony nie spotkało mnie nic dobrego, toteż nie mam zamiaru
rozpamiętywać tych przykrych sytuacji.
By dowiedzieć się czegoś więcej, wezwałam Lorelei z Działu Kadr, jedyną osobę w
ministerstwie, a wręcz w całym świecie czarodziei, która orientuje się, kto tutaj
pracuje.
-Dzień dobry Hermiona!- przywitała mnie wchodząc.- Jeżeli nie masz zamiaru
omawiać mojej podwyżki lub jakieś premii, to nie mam zbyt wiele czasu.
Rozsiadła się w fotelu naprzeciw mojego biurka. Tylko Lorelei potrafiłaby,
powiedzieć taki żarcik, bądź, co bądź do swojego zwierzchnika. Znam ją bardzo
dobrze, gdyż razem odbywałyśmy staż.
-Płacą ci tak niewiele?- posłałam jej serdeczny uśmiech.
-Nie, tylko widziałam na Pokątnej śliczną suknię.
Zaczęłyśmy się śmiać.
- Właściwie, to, po co mnie tutaj zaprosiłaś?
-Draco Malfoy, mówi ci to coś?
-A, ten.- na twarzy pojawił się widoczny grymas.- Wredny i antypatyczny
zarozumialec.
Widać, że Malfoy robi na każdej napotkanej osobie miłe wrażenie- pomyślałam.
-Tak, ten. Jesteś szefowa kadr, więc powiedz mi, co on tu robi.
-Pracuje w Departamencie Współpracy Czarodziejów.
-A, z kim on może tam współpracować?! Rozprawiliśmy się ze wszystkimi
niedobitkami Voldemorta!
Lorelei zdziwiło moje wzburzenie:
-Znasz go?
-Poniekąd.
Nie chciałam wdawać się w szczegóły mojej znajomości z tym kretynem.
Wrodzony takt i profesjonalizm mojej koleżanki, spowodował, że nie pytała o nic
więcej.
-Przyślę ci jego akta.
-Dziękuje.
Lorelei wychodząc wpuściła dwa papierowy samolocik, wiadomości wewnętrzne.
Pierwsza dotyczyła kolegium Biura Aurorów, które zostało odwołane. Liczyłam, że
zobaczę się z Harrym. Drugi samolocik był właśnie od niego. On i Ginny zapraszali
mnie jutro do siebie na kolację. Niestety nie będę mogła odwiedzić państwa Potter,
mam za dużo pracy.
Kiedy odpisywałam odpowiedź do Harrego (swoja droga, to nie powinniśmy używać
samolotów do wiadomości prywatnych), na moim biurku pojawiły się akta Malfoya.
Była to dość obszerna lektura. Postanowiłam ją tylko przekartkować. Hogwart
ukończył z wynikiem niewiele gorszym od mojego (same wybitne prócz Obrony
Przed Czarną Magią, Astronomii i Wróżbiarstwa, otrzymał powyżej oczekiwań).
Umiejętności: oklumencja, legilimencja, perfekcyjna znajomość języka francuskiego
i rosyjskiego… Ciekawi mnie jednak, co działo się z nim po szkole. Przewróciłam
szybko kilka kartek. Nie! Nie wierze! Został oczyszczony przez Wizengamot z
wszelkich zarzutów dotyczących współpracy z Voldemortem ze względu na młody
wiek i późniejszą współpracę z aurorami! Ale to nie wszystko! Malfoy ukończył
Uniwersytet Aurorski! Jakim cudem?! Pomimo decyzji Wezengamotu był przecież
śmierciożercą!
Chwileczkę, tu jest jakaś adnotacja tylko dla upoważnionych do wglądu do
najtajniejszych informacji. Stuknęłam w akta różdżką, w końcu, jako Szefowa Biura
Administracji i Zarządzania Ministerstwem Magii mogę mieć dostęp nawet do
rzeczy z Departamentu Tajemnic. Spojrzałam na pojawiające się zdanie i
pomyślałam, że śnię i mój budzik mnie zaraz obudzi...
„Przyjęty za specjalnym stawiennictwem Harrego Jamesa Pottera.”
Mogę zrozumieć, że koniec końców cała rodzinka Malfoyów nie okazała się zła do
szpiku kości, Narcyza skłamała dla Harrego, ryzykując tym własne życie, ale coś
takiego? Draco Malfoy aurorem? Nerwowo przekładałam następne strony.
Niemożliwe, by teraz pracował z Ronem i Harrym… Malfoy nie został nim. Uff…
Ukończył Uniwersytet z bardzo dobrym wynikiem, ale nie rozpoczął pracy aurora
Zatrudnił się w ministerstwie pierw w Kwaterze Głównej Aurorów, jednak na krótko
tylko na 3 miesiące, potem przeniósł się Międzynarodowej Komisji Handlu
Magicznego zabawił tam tylko 5 tygodni, skąd trafił na placówkę dyplomatycznohandlową
we Francji, podlegającą Departamentowi Transportu, a po roku wrócił
tutaj do Departamentu Współpracy Czarodziejów, jako Młodszy Konsultant…
Nie potrafiłam opanować salwy śmiechu! Młodszy Konsultant! Znaczy to tyle, że
wielki, wspaniały, czysto- krwisty pan Dracon Malfoy zajmuje się parzeniem kawy i
przekładaniem papierków! Prawie się popłakałam! Malfoy zwykłą sekretarką!
Pewnie, gdy na mnie wpadł szukał jakiś akt dla kogoś. Hahaha!!!
***
Siedzę sama przy stole, moim jedynym towarzyszem jest kieliszek Martini.
Najchętniej wyszłaby z tego durnego bankietu, przecież to tylko kolejny z wielu, na
jakie jestem zapraszana z powodu swojej pozycji w ministerstwie. Denerwują mnie
wszystkie te koleżanki czy lizusy, które co chwilę tu podchodzą, by jakoś mnie
rozweselić. Co mnie tak zasmuciło? Ron właśnie przed sekundą wyszedł, bo stęsknił
się za żoną i nie chciał jej zbyt długo zostawiać z niemowlęciem. Jaki
odpowiedzialny i opiekuńczy ojciec… Chyba przyszedł czas, aby wyjaśnić, co zaszło
miedzy nami. Nim zacznę muszę jednak wziąć porządny łyk…
Zakochałam się w Ronaldzie w trzeciej klasie. Do dziś wściekam się jak
przypomnę sobie jak chodził z Lavender. Po ukończeniu Hogwartu układało nam się
świetnie. Realizowałam się zawodowo, on uczył się na Uniwersytecie Aurorskim.
Kiedy był na drugim roku zaręczyliśmy i zamieszkaliśmy razem. Początki to typowe
pierwsze lata cukrowe. Nie przeszkadzały mi wady Rona, znałam go przecież bardzo
dobrze. Zaczęło między nami zgrzytać, gdy został aurorem. Jako asystentka ministra
bardzo dużo podróżowałam i miałam mnóstwo pracy. Ronowi niespodziewanie
zaczęło to przeszkadzać, co było powodem naszych ciągłych kłótni. Naciskał na
ślub, skoro od zaręczył minęły już 2 lata. Rozmijaliśmy się. Uważałam, że mamy
jeszcze czas na wszystko na wesele i dziecko… Po jednej z awantur Ron wyprowadził
się. Nie przejęłam się tym, stwierdziłam, ze może potrzebujemy chwilę od siebie
odetchnąć. Oddałam mu nawet pierścionek jak podczas każdego zatargu. Nie
brałam tej sytuacji na poważnie. Byłam przekonana, że jeszcze do siebie wrócimy…
Złożyło się, że zaraz po wyprowadzce miał wraz z Harrym misje do wykonania w
Europie wschodniej. Minął ledwo miesiąc, od naszego zerwania, a on pocieszył się,
przepraszam, zakochał się w Litwince imieniem Lena. Po kolejnym była już jego
żoną. Nawet tańcząc na ich wesele do końca nie docierało do mnie, że on mnie już
nie kocha. Prawdziwy szok przeżyłam, kiedy urodziło mu się dziecko… Wtedy
zdałam sobie sprawę, co straciłam. Ale, gdybym mogła cofnąć czas nie wiem, co bym
zrobiła…
Zabijcie mnie za to, że mam 23 lata i nie jestem gotowa na małżeństwo!
Ukamienujcie, że uważałam, ze dziecko to wspólna decyzja i Ron nie powinien
uzależniać od tego naszego związku… A jednak boli. Tylko kieliszek kolejnego
drinka uśmierzy na chwilę mój ból. Tym razem wezmę coś różowego, w końcu to
fajny kolor.
Ledwo chwaciłam napój z lewitującej tacy, a jak wszyscy musiałam podejść i
wysłuchać przemówienia ministra. Wiedziałam, jakie będzie, gdyż jak zwykle
zostałam posadzona przy stole z ministrem i jego żoną. Alan nadal traktuje mnie
momentami jak swojego zastępcę, więc musiałam go wysłuchać jeszcze „przed
premierą”. Nie można było zaprzeczyć, że Alan Spencer to jeden z najlepszych
mówców i głowa ministerstwa w historii.
***
Rozległy się oklaski po doskonałym przemówieniu i podziękowaniach.
-Wyładniałaś- usłyszałam szept za sobą.
Poznałam ten głos.
-Dziękuje, ty się natomiast w ogóle nie zmieniłeś.- nie miałam zamiaru nawet się
odwracać.
-Skąd wiesz? Nawet na mnie spojrzałaś.- westchnął
Odwróciłam się i od razu posłałam mu piorunujące spojrzenie:
-Cóż, Malfoy nadal jesteś chamem i całkiem niedawno wpadłeś na mnie na
korytarzu i nie raczyłeś nawet przeprosić.
-Przeprosić? Ciebie?
Nie wiem, co mnie bardziej drażniło, jego ironiczny uśmieszek czy woda kolońska.
-Szkoda mi czasu na pogawędkę z Tobą, młodszym konsultantem.- fuknęłam
wyniośle.
Miałam zamiar obrócić się na pięcie i odejść, ciesząc się z wygranej potyczki
słownej, gdyby nie…
-Hermiona!- usłyszałam głos Alana.
-Wspaniałe przemówienie ministrze- wymusiłam na sobie uśmiech.
-Błagam, powiedz mu, że nie było słychać jego zająknięcia, bo mnie zamęczy.-
odezwała się Stacey, żona Alana.- I dziecko, od kiedy ty się do niego zwracasz
personaliami?- zaśmiała się.
Cóż, właściwie to tylko na oficjalnych spotkaniach, ale wkońcu jesteśmy na
bankiecie- odpowiedziałam tylko w myślach.
-Miło nareszcie widzieć ciebie u boku jakiegoś młodzieńca- uśmiechnął się Alan.-
Już od dawna powtarzam, że powinnaś znaleźć sobie narzeczonego Zechcesz nas
sobie przedstawić?
Państwo Spencer nie mieli własnych dzieci, dlatego czasem zachowywali się jakbym
to ja była ich ukochaną córeczką. Jednak na tą uwagę o narzeczonym aż zrobiło mi
się gorąco ze złości. Malfoy posłał w moją stronę swój firmowy wredny uśmieszek.
-To tylko-mocno zaakcentowałam to słowo- mój kolega z szkolnych lat, Dracon
Malfoy.
Minister zmarszczył brwi słysząc jego nazwisko, które nie cieszyło się najlepsza
sławą.
-Czy się zajmujesz Draconie?- zapytał.
-Pracuję w ministerstwie, w Departamencie Współpracy Czarodziejów.-
odpowiedział bardzo zadowolony z tej pogawędki z tak ważną osobą.
-Bo muszę wiedzieć, czy jesteś odpowiedni dla Hermiony, bo ona jest taka zdolna…
-Alan!- szturchnęła męża Stacey, widząc moja minę wykrzywioną w grymasie.- Nie
męcz ich! Wybaczcie on bywa nadopiekuńczy.
-To tylko mój kolega!- syknęłam- Zresztą pracuje, jako młodszy konsultant- wypiłam
całą zawartość mojego kieliszka.
Wziąć mnie i Malfoya za parę! Dobre sobie! Te tortury trwałyby jeszcze długo, gdyby
któryś z gości nie zawołał ministerską parę do toastu.
-Nie masz już nic do picia.- odezwał się do mnie ten blond-idiota.
-Spostrzegawczy jesteś. Powinieneś się cieszyć, ze dzięki mnie poznałeś tak ważną
osobę, jednak gdybym miała postać tu z tobą dłużej musiałabym wypić całą butelkę
wina.
-Cieszę się, dlatego przyniosę ci coś do picia z wdzięczności.
-Tylko się do mnie nie przyczepiaj, już cię nikomu nie przedstawię- mówiąc to
czułam, że zaczyna mi szumieć w głowie.
-Do ciebie? W życiu!- prychnął blondyn, ale stuknęliśmy się kieliszkami...



Odcinek 3
Śmiech, który zdawał się nieść po całym domu.
Nasze drobne kroki, przerywane pocałunkami…
Wszystko wydaję mi się irracjonalne. Otworzyłam drzwi mojej sypialni, lekko
musnęłam jego usta… Powoli, prawie na oślep posuwaliśmy się w stronę łóżka, opętani
pocałunkami. Moje ciało było rozpalone, kiedy ułożył mnie na chłodnej pościeli.
Zrzucił z siebie niepotrzebne okrycie. Przyciągnęłam go do siebie, w tym dziwnym
amoku. Czułam jego ciepły oddech na mojej skórze. Delikatny dotyk jego dłoni,
przesuwających się po mnie, który wprawiał we drżenie. Spojrzałam w jego zimne
oczy, ledwo widoczne w blasku księżyca, który zaglądał przez okno…
***
Obudził mnie niewiarygodny ból głowy, nie wiele gorszy od Cruciatusa. No,
może przesadziłam. Ale pragnienie też było nie do zniesienia. Otworzyłam oczy i
zobaczyłam leżącego obok mnie Malfoya! Dokładnie jego nagie plecy i profil. Sama
też byłam kompletnie naga! Jak oparzona wyskoczyłam z łóżka, właściwie, to z niego
spadłam zaplątując się w prześcieradło. Jednak to nie zmąciło snu Malfoya.
Wszelkie wyżej opisane odczucia przeszły mi w jednej sekundzie. Rozejrzałam się
wkoło, byłam we własnej sypialni. Uff… Czułam się niezręcznie, gorzej chyba byłoby,
gdybym leżała w u niego w domu. Jeszcze raz spojrzałam na tego osobnika w moim
łóżku. Niezaprzeczalnie to był Malfoy. Lekko potrząsnęłam jego ramieniem, ale
wydał z siebie tylko jakiś pomruk. Na paluszkach udałam się do łazienki. Usiadłam
na szafce z ręcznikami. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że doskonale wiem, co
się stało i wszystko pamiętam. Dlaczego po takiej ilości alkoholu nie mogłam dostać
jakiejś amnezji?!Próbowałam znaleźć jakieś sensowne wyjście z tej kłopotliwej
sytuacji, ale przecież nie obudzę tego kretyna i nie przyniosę mu śniadania do łóżka!
Wątpię, żeby Malfoy po przebudzeniu chciał chociażby ze mną pogadać. Będzie
bardziej zdziwiony tym zajściem niż ja. Pewnie wyjdzie bez słowa.
Wzięłam prysznic, by jakoś zmyć z siebie Malfoya… znaczy jego zapach! Znaczy
zapach jego perfum… Musiałam się ubrać, ale trochę potrwało nim zdecydowałam
się wejść do własnej sypialni.
-Hermiona weź się w garść! Jego już tam nie ma!- powiedziałam do siebie.
Ku mojemu zdziwieniu Malfoy tam był, nawet się obudził. Wcale nie wyglądał, żeby
szykował się do szybkiego wyjścia. Miał już na obie wczorajszy smoking, siedział na
łóżku rozglądając się na boki.
-Cześć- przywitał mnie chłodnym tonem.
Raczej nie był skrępowany, a ja nadal byłam w szoku. Starałam się nie okazywać
mojego zażenowania:
-Co tu jeszcze robisz?- spytałam jak najpewniej potrafiłam, choć głos mi zadrżał.
-Szukam mojej różdżki- jego twarz wykrzywiła się w grymasie.
Zaczęłam się rozglądać. Chciałam, żeby już sobie poszedł. On wciąż siedział jakby
nigdy nic na łóżku. Pewnie nie pierwszy raz zdarzyła mu się taka przygoda na jedną
noc.
-Mam- mruknęłam, kiedy podnosiłam jego różdżkę z podłogi.
Na domiar złego była obok mojej bielizny, myślałam, że gorzej już być nie może a
jednak. Podałam mu ten patyk. Jakby nie mógł użyć zaklęcia niewerbalnego na
przywołanie tego badyla. Na pewno zrobił to specjalnie, by mnie jeszcze bardziej
upokorzyć.
-Masz!- fuknęłam, podając mu jego własność.
-Ładnie ci w tym różowym ręczniczku Granger.- zbliżył się do mnie bardzo blisko za
blisko...- Pewnie taka szlama jak ty powinna być niewyobrażalnie szczęśliwa mogąc
spędzić noc z kimś taki jak ja…
Chciałam walnąć go w twarz, ale był szybszy:
-Nie ładnie- szepnął, trzymając mnie za przegub.
-Wynoś się!- warknęłam przez zęby.
Po chwili się teleportował. Miał szczęście, że nie miałam różdżki, inaczej
potraktowałabym go którymś zaklęciem niewybaczalnym.
***
Całą sobotę spędziłam praktycznie pod prysznicem albo w wannie. Jakby to
mogło zmyć ze mnie wspomnienia poprzedniej nocy. Niedziele spędziłam nad
papierkami, starając się „o tym” nie myśleć. Choć nie wiem jak to nazwać wypadek,
głupota?? W życiu nie odczuwałam takiej niechęci przed pójściem do pracy. Dopiero
poniedziałkowy poranek przyniósł mi swego rodzaju olśnienie. Nie był to mój
pierwszy raz. Przed „tym” spałam jedynie z Ronem. Jednak niestety stało się, zdarza
się. Nie ja pierwsza popełniłam taki błąd (może to dobre określenie) wypijając zbyt
dużo wina. Moralny kac powoli ustępował. Przecież ministerstwo jest ogromne,
pracował tam już trochę czasu i spotkałam go tylko raz, więc jest nieduże
prawdopodobieństwo, że wpadnę na niego w najbliższym czasie. Liczę na to, ze
niedługo będę się z tego śmiać. Z takim oto nastawieniem pojawiłam się w pracy.
Niestety, jak to bywa z moim szczęściem, czy jak to woli głupim poczuciu
humoru przeznaczenia, w recepcji natknęłam się na Malfoya. Flirtował w najlepsze z
recepcjonistką. Próbowałam się opanować, ale na jego widok zrobiłam się czerwona
jak cegła. Jakby tego było mało, zauważył to, w typowy dla niego ironiczny sposób
uśmiechnął się do mnie. Z trzaśnięciem zamknęłam drzwi swojego gabinetu. Nie
miałam zamiaru z niego ruszać przynajmniej przez najbliższą dekadę, a
przynajmniej do wieczora, kiedy wszyscy już wyjdą.
Ledwo usłyszałam pukanie, a Lorelei już wparowała do mnie i rozsiadła się w fotelu.
-Witaj kochaniutka, nie oddałaś jeszcze akt Malfoya- od razu ujawniła powód swej
wizyty.
-Proszę- podałam je z wstrętem.
-Tak szybko? Myślałam, ze może gdzieś je zapodziałaś i będziesz musiała ich
poszukać, a ja w tym czasie wypije kawę i się trochę poobijam- uśmiechła się
niewinnie.
-To, na jaką masz ochotę? Z mlekiem i 2 łyżeczkami cukru jak zawsze?-
zaproponowałam, siląc się na uśmiech.
-Doskonale pamiętasz.
Samolocik wyślizgnął się pod drzwiami, a moja sekretarka już po minucie przysłała
nam 2 kawy.
-Wyglądasz jakby coś cię gryzło.- Lorelei powoli mieszała łyżeczką w filiżance.
-Nie mam dziś najlepszego nastroju.
-Przez Draco?
-Co?!- zakrztusiłam się kawą.
Czyżby wszyscy wiedzieli o mojej nocy z nim?! Właściwie to możliwe, żeby ten pajac
wszystkim to rozgadał tylko po to, by mnie upokorzyć! Znów czułam, że moja twarz
zmienia kolor na szkarłatnie czerwony.
-Hermiona, to notoryczny podrywacz, nie zakochuj się w nim.- moja koleżanka
patrzała na mnie wzrokiem jakby tłumaczyła małemu dziecko, że nie wolno jeść
niedojrzałych owoców.
-Żartujesz?! Ja i Malfoy?! My się nienawidzimy, od zawsze!!!- krzyknęłam.
Właściwie to od Hogwartu, ale nie ważne.
-Widziałam was na bankiecie. Jakoś nie było miedzy wami niechęci, gdy
przytulaliście czy całowaliście się. Słyszałam jeszcze, co mówił minister…
-Co mówił?!- spoglądałam błagalnym wzrokiem.
-Właściwie to słyszałam tylko jego rozmowę z szefem Drocona, wiesz tym
przystojnym…
-Tak, wiem, którym Lorelei…- wolę nie myśleć, co Alan nagadał.
-Ależ ty niecierpliwa- upiła łyczek- Pan Minister pytał się, jaki jest jego przyszły zięć
i te akta chyba są dla niego…
Rozumiem, ze Alan traktuję mnie jak córkę, a jego właściwie też jak ojca. On i
Stacey pomogli mi się pozbierać po śmierci moich rodziców 2 lata temu, ale to już
przegięcie! Nie pozostało mi nic jak tylko schować się w mysiej dziurze…
-Hermiona, co ci jest? – spytała z troską Lorelei, gdy moja głowa spoczęła na blacie
biurka.
-Możesz mnie zabić? – zapytałam, głosem, który zdradzał, że jestem kompletnie
załamana.
-Hermi, zakochałaś się w tym palancie?
-Nie! – nadal nos miałam wbity w blat biurka.
-Między wami coś zaszło?
-No…- sama nie wiem, dlaczego się przyznałam.
-Nie przejmuj się to się czasem zdarza między ludźmi. To nic takiego- powiedziała
niefrasobliwie.
-Bardzo odkrywcze, próbuje to sobie wmówić od soboty.
Jej słowa miały jednak jakąś magiczną moc, bo podniosłam głowę.
-Wiesz, on jest bardzo przystojny, na jedna noc, gdybym nie była mężatką…-
zażartowała niewinnie.
Po czym zaczęłyśmy się śmiać. Lorelei miała rację, zdarza się.
Wiem, mogłam sobie darować pierwszy akapit, ale mam taki nastrój przez
śpiewanie z A. piosenki „Je T'aime... Moi Non Plus”. Zrobiło się romantycznie…


Odcinek 4
Wizyta Państwa Potter
Odkładałam wizytę u Państwa Potter dobry miesiąc. Ostatnio byłam naprawdę
zapracowana. Jednak po wysłaniu 3 zaproszeń, w których Harry zapewniał mnie, że
nie spotkam się z Ronem, musiałam znaleźć wolny wieczór. Nie mam problemu,
jeśli chodzi o spotkania z Ronem czy nawet z jego żoną i córeczką. Jak dla mnie to
możemy sie spotykać wszyscy razem. Tylko Harry i Ginny coś sobie ubzdurali. To
wcale nie jest dal mnie trudne czy krępujące!
Siedziałam w salonie śmiejąc się w najlepsze z tego jak Ginny próbowała zaciągnąć
dzieciaki do łazienki, by przed kolacją umyły ręce. Takie gonitwy wokół foteli i
przechodzenie pod stołem nie były niczym nadzwyczajnym w tym domu. Zarówno
James i Ted, nazywany przez wszystkich pieszczotliwie Teddym, to żywe srebra.
Harry ożenił się z Ginnevrą zaraz, kiedy ta skończyła szkołę. Wspaniałe małżeństwo
zawarte z wielkiej miłości. No, może gdyby nie to, że jak Harry chciał najszybciej
zająć się synem Tonks i Remusa odczekaliby kilka lat. Ale nikt z nas nie mógł
patrzeć jak syn naszych przyjaciół traktowany jest jak paczka wśród dalszej rodziny
Nimfadory, którzy te małe dzieciątko mieli za nic, skoro jego babka została wyklęta
z rodziny. Potterowie kochają go jak własne dziecko, ich rodzony syn James, nie
może narzekać na brak kompana do zabawy. Ted coraz bardziej przypomina
Lupina, choć odziedziczył po matce to, że jest metamorfomagiem. Młody pan Potter
także bardziej przypomina swego ojca niż matkę, po Ginny odziedziczył tylko kilka
piegów.
-Harry! Zrób cos z tą dwójką!- krzyknęła bezsilnie Ginny.
-Ale, co?- zaśmiał się jej mąż- Mam się z nimi aportować do łazienki?
-To, dobry pomysł, byle tylko umyli ręce, a my z Hermioną usiądziemy już do stołu.
Przeszłyśmy do jadalni.
-Hermiona-zaczęła niepewnie moja przyjaciółka- czy myślisz, że źle zrobiłam
zajmując się domem?
-Co?- zdziwiło mnie takie pytanie, ni stąd ni zowąd.
-Po prostu, czasem wydaję mi się, że moje życie jest puste.- westchnęła Ginny.
Moja mina chyba zdradzała, że nadal nie rozumiem.
-Widzisz, wszyscy zaczęli coś robić po Hogwarcie. Harry i Ron zostali aurorami, ty
prawie sięgnęłaś ministerialnego stołka…
-Bez przesady- pani Potter nie zwróciła jednak uwagi na moje wtrącenie.
-A ja? Zajęłam się domem i opieka nad Teddym, ledwo skończyła 18 lat, a urodził się
James. Piorę, sprzątam, gotuję i tak cały dzień, od kilku lat. Harrego nigdy nie ma. –
zrobiła znaczącą pauzę-To nie tak, ze jestem nieszczęśliwa kocham tych moich
trzech mężczyzn, ale nie chcę całe życie być tylko matką. –głos zaczął jej drżeć.
-Ginny…- chciałam ją jakoś pocieszyć.
-Hermiona, nawet ty patrzysz na mnie z góry!- krzyknęła- Bo mnie przerosłaś!
Odkąd zaczęłaś pracę z Spencerem mogę, policzyć na palcach jednej ręki ile razy
odwiedziłaś mnie bez okazji, tak tylko by pogadać jak z przyjaciółką.!Wydaję mi się,
że unikasz mnie, bo nie jestem wystarczająco dobra dla osoby z takim statusem jak
ty! W dodatku uosabiam to, przed czym ty uciekałaś za wszelką cenę! Nawet
odrzucając miłość swojego życia!
Był to jeden z tych wybuchów długo tłumionych emocji, którego nic nie mogło
powstrzymać ani przewidzieć skutków czy potencjalnych ofiar. Krzyk o pomoc,
będący plamką na obrazku, wydającym się bez skazy.
Zawładnęły mną sprzeczne uczucia. Z jednej strony byłam wściekła, że Ginny ma
mnie za osobę, która dla kariery rzuca nawet miłość jakbym była jakąś
karierowiczką, a z drugiej było mi jej żal.
-Ginny, - współczucie okazało się silniejsze- nie uważam, ze jesteś dla mnie za
dobra, to raczej ja nie dorastam ci do pięt!- próbowałam ja jakoś podbudować.- Nie
poradziłabym sobie ze wszystkim jak ty. W bardzo młodym wieku spadły na ciebie
obowiązki, których ja się wciąż boję- mówiłam bardzo spokojnie, tym bardziej, ze
rudowłosa rozpłakała się- Wiesz, jaka jestem zapracowana.- próbowałam się
usprawiedliwić.
-Tak! I nie odwiedzasz mnie, bo jeszcze wpadniesz na Rona i Lenę!- zakwiliła z
wyrzutem.
-Może kilka miesięcy temu tak było, ale już się pogodziłam z naszym rozstaniem i
cieszę się, że on jest szczęśliwy. To nie tak, że wolałam karierę od twojego brata.
Pamiętasz jak piłyśmy kawę i zastanawiałyśmy się, co Ron przywiezie mi jak wróci z
misji? Byłam pewna, że jeszcze się pogodzimy.
-Wiem i przepraszam- chlipnęła.
-Rozmawiałaś o swoich uczuciach z Harrym?
-Kiedy? Nie chce się z nim kłócić, skoro już i tak ledwo się widujemy, ciągle jest w
rozjazdach. Podjęcie tego tematu zawsze się źle kończy. Nie mam siły na „ciche dni”.
-Może spróbuj na spokojnie? A co tej pustki, zastanawiałaś się nad pracą?
-A, o czym ja mówiłam?!
-Rzeczywiście, chłopcy są już duzi.
-Harry twierdzi, ze zarabia tyle, że ja się już nie muszę męczyć. Chcę nawet kupić
dom nad morzem, tak byle mnie przekupić i wybić mi to z głowy. Twierdzi, że
wtedy oboje nie będziemy mieli czasu dla dzieci, a on wie jak to jest wychowywać
się bez rodziców.
-Co za egoista! Ale on to może być tatą na weekend?!
Naprawdę w życiu nie spodziewałabym się takiej postawy po moim przyjacielu.
-Nie, tylko…- żona próbowała go jakoś usprawiedliwić.
-Jakie tylko? Od teraz, co 2 razy w tygodniu umawiamy się na kawę.-powiedziałam
pewnym głosem- A co do Harrego…
-Co do mnie?- w jadalni pojawił się przemoczony Harry z Teddym i Jamesem.
-Ginny postanowiła rozwijać się zawodowo. Mogę jej znaleźć pracę.- oświadczyłam.
-Ginny ma już chyba dość obowiązków.
Harry poprawił okulary.
-Nie, nie rozumiesz. Ginny nie będzie zajmować się tylko domem. Ona potrzebuje
czegoś więcej! Jest za inteligenta, by siedzieć w domu.
-Hermiona, nie wtrącaj się w nasze sprawy!- mój przyjaciel był bardzo wzburzony.
-Ginny chyba jest zdesperowana, jeśli zmusza mnie do wtykania nosa w wasze
małżeństwo- wrzasnęłam- Ktoś ci powinien przemówić do rozumu! Ona nie jest
skrzatem domowym! Zatrudnijcie gosposię, a chłopcy niech idą do szkółki dla dzieci
czarodziejów.
Twarz Harrego była purpurowa.
-A, jeszcze jedno. - przyjęłam protekcjonalny ton-Pamiętaj, że nadzoruję prace
wszystkich departamentów, Biura Aurorów też. Jeżeli masz za dużo pracy, to może
znajdę ci zajęcie na stałe w ministerstwie? Konflikty z centaurami na Bałkanach i w
Europie Wschodnie ustały. Dzieci poza matką potrzebują również taty, a nie
upominków z dalekich krajów!
Zdaję sobie sprawę, ze to nie było czyste zagranie.
-Kto to mówi?! Bezdzietna panna!- wrzasnął
-Masz szczęście, że nie powiedziałeś stara. Mam oczy i to wystarczy. A ty zacznij
słuchać własnej żony, bo ona za bardzo cię kocha byś jej nie zauważał.
-Kochanie tak bardzo ci na tym zależy?- Harry zwrócił się spokojnie do żony.
-Tak, wałkujemy ten temat ponad rok!- wyrzuciła z siebie moja przyjaciółka.
Wychodzi na to, że od rozpadu mojego związku, wiele rzeczy nie zauważałam.
Przede wszystkim problemów najlepszej przyjaciółki.
-Ciociu, ale przygadałaś tacie!- wykrzyknął James.
-Ciocia Ginny mogłaby otworzyć cukiernię!- dodał Ted.
-Widzisz Harry chłopcy, nie mają nic przeciwko.- spojrzałam jak nerwowo przetarł
włosy.
Może to przez wstyd albo wojna państwa Potter była zbyt wyczerpująca.
-Dobrze-westchnął pan domu. Szkoda, że musieliśmy to przedyskutować przy
dzieciach, ale nie wtrącam się. Kochanie jak dla mnie możesz zostać ministrem, o ile
będziesz zadowolona. Rzeczywiście postaram się być więcej w domu. Dziś chyba
jakiś sąd nade mną, bo chłopcy też mi to wyrzucili.
-Ale Harry, nigdy bym nie starała się wciągnąć w to dzieci.
Pani Potter otarła łzy, synowie przytuli się do niej.
-Nie płacz mamo, - powiedział Teddy, który zazwyczaj się tak do niej zwracał, kiedy
coś nabroił, - damy ci nasze fasolki wszystkich smaków.
Ginny była nazywana przez niego mamą lub ciocią, zależnie od jego humorku.
-Ginny, kocham cię i będzie jak zechcesz, ale szczegóły umówimy po obiedzie. Teraz
siadajcie chłopcy, bo ciocia Hermiona tez wam przygada.
***
Kolacja upłynęła w dość miłej, choć nie do końca prawdziwej, atmosferze. Wróciła
do domu i zaparzyłam sobie zieloną herbatę. Zaczęłam analizować, całe to
zdarzenie.
Czy naprawdę czasem potrzeba interwencji kogoś z zewnątrz by się dogadać? Mam
nadzieję, że Harry nie będzie się długo na mnie gniewał, bo wyjdzie im na dobre.
Wiem, ze zachowałam się jak jakaś stara ciotka, która zawsze wtyka nos w cudze
sprawy. Wiem też, że nie powinnam wyrzucać wszystkiego przy chłopcach. Oni
nigdy nie powinny być światkiem kłótni dorosłych, jednak one mają oczy. Nie da się
ukryć, iż Ted i James widzą więcej niż się zdawało im rodzicom.
Przecież kochając nie możemy być egoistami. Zamykając w dłoniach delikatny
kwiat zniszczymy go.
Lecz czy ja mam prawo pouczać kogokolwiek? Harry chyba słusznie mi to
zarzucił… Rozpad związku z Ronem był spowodowany tym, że nie widziałam nawet
czubka własnego nosa, bo liczyła się kariera. Wtedy tak na to nie patrzałam,
starałam się mu wszystko tłumaczyć. Może za mało skutecznie? Może tylko siebie
usprawiedliwiam? Ale dlaczego on postawił mnie pod ścianą? Dlaczego oboje nie
chcieliśmy zrozumieć siebie nawzajem?


Odcinek 5
"Niewiele jest powodów, żeby mówić prawdę, za to jest
ich bez liku, żeby kłamać..."
Carlos Ruiz Zafón
Spoglądałam na tą niewielką kartkę i wypisane na niej słowa. Chciałbym powiedzieć,
że się tego nie spodziewałam. Właściwie wiedziałam o tym już tamtego poranka. Nie
dopuszczałam jednak tej myśli, zagłuszałam w sobie taką możliwość od miesiąca.
***
Wiał lekki wiatr, szłam powoli nie śmiesząc się. Czułam dziwny spokój, może tylko
nie miałam ochoty na ta rozmowę, jednak się nią nie denerwowałam. Tysiące myśli
głębiło się w mojej głowie. Czy dobrze robię? Może powinnam to przemilczeć?
Wprawdzie mogłam tylko przypuszczać, jaka będzie jego reakcja, ale nie
spodziewałam się niczego dobrego, byłam na to gotowa.
Wchodząc do kafejki, uderzył mnie zapach cynamonu.
-Życzy sobie pani stolik?- zwrócił się do mnie kelner.
Rozejrzałam się wokoło i dostrzegłam Malfoya, popijającego coś z filiżanki.
-Nie dziękuję, ktoś już na mnie czeka- odpowiedziałam chłodno i podeszłam do
Malfoya:
-Witaj- powiedziałam smutnym głosem.
-Dzień dobry Granger!- uśmiechnął się do w ironiczny sposób, był w dość dobry
nastroju.- Usiądź.- wskazał mi miejsce naprzeciwko siebie.
Podszedł kelner, pytając czy czegoś nie podać, odmówiłam nie planowałam zbyt
długiej pogawędki.
-Nie napijesz się nawet kawy?- jak fałszywa jest słodycz jego słów, zdradzała
ironiczna mina. Nic się nie zmienił.
-Nie przyszłam tu po to, być pić z tobą kawę.
-Twoja strata, cappuccino mają tutaj wyśmienite.- upił łyczek.
Jego sztuczna uprzejmość doprowadzała mnie powoli do furii, ale starał się być
opanowana i nie zdradzać emocji.
-Przyszłam o czymś ci powiedzieć.- przeciągałam ten moment, gdyż nie potrafiłam
powiedzieć wprost.
Może lepiej byłoby tak zrobić, po czym obrócić się na pięcie i wyjść?
-To ma związek z moją pracą?
Czyżby Malfoy bał się o swoją posadę?
-Nie- dłonie zaczęły mi się trząść z nerwów, musiałam je schować pod stołem- To
ma związek z tobą, ale nie twoją pracą…Właściwie chodzi o nas oboje…
- Nudzisz mnie Granger, jeszcze gadasz zagadkami.-kącik jego ust wykrzywił się w
coraz to bardziej wredny sposób-Mów z mostu, czego chcesz albo po prostu
przyznaj się, że zawróciłem ci w głowie.
-Co?!- zaczęłam nerwowo mrugać ze zdziwienia.
Co ten pajac sobie wyobraża?!
-Nie udawaj, że nie myślisz o mnie. Dla takiej szlamy jak ty noc ze mną musiała być
spełnieniem marzeń.
-Chyba kpisz!- byłam czerwona ze złości- Zapomniałabym o tym, gdyby nie mały
szkopuł! Jestem z Tobą w ciąży Malfoy!- wykrzyknęłam tak głośno, że wszyscy
ludzie w lokaju spojrzeli na nas.
Nigdy nie myślałam, że jego twarz może stać się jeszcze bledsza niż na co dzień, a
jednak w tym momencie nie różniła się kolorem od kartki papieru.
Nerwowo wypił całą zawartość filiżanki:
-Żartujesz sobie?! Po jednym razie?!- patrzał błagalnym wzrokiem.
-Nie, to wystarczyło!- fuknęłam.
-Będę mieć dziecko?! Z tobą?! Ja?! Z moim urodzenie?!- mówił bardziej do siebie niż
do mnie. Po chwili zamilkł i tępo wpatrywał się w stół.
-Stwierdziłam, że powinieneś wiedzieć.- warknęłam przez zęby, nie mogąc już
słychać obelg pod adresem mojego pochodzenia.-A, jeszcze jedno Malfoy, nic od
ciebie nie chcę.- wstałam z zamiarem wyjścia.
-Granger! -usłyszałam za sobą i mimowolnie odwróciłam się.
-Nie mam ochoty dłużej z tobą rozmawiać. Żegnam panie Malfoy.
Na jego twarzy nieoczekiwanie znów zagościł wredny uśmieszek, jakby już otrząsnął
się z szoku.
-Wyjdź za mnie?- powiedział wyniosłym tonem.
-Co?
-Chociaż jesteś szlamą…
Wybiegłam, nie miałam już siły kontynuować ta rozmowę. Co on sobie wyobraża?!
Żałuję tylko, iż nie zamówiłam chociażby wody, przynajmniej bym chlusnęła go nią
w twarz.
***
Musiałam mu powiedzieć- szepnęłam do siebie, jakby chciała przekonać własne ja o
słuszności mojej decyzji.
Siedziałam sobie na kanapie, z podkulonymi kolanami pod brodą, dzierżąc w dłoni
kubek ciepłej czekolady.
Musiałam poinformować Malfoya o „dziecku”? Jak te słowo dziwnie brzmi. Pod
moim sercem jest mała istotka? Istotka to lepsze słowo, czterotygodniowa istotka.
Nie należę do kobiet, które maja problemy z liczeniem. Kiedy następnego dnia po
bankiecie spojrzałam w kalendarz, wiedziałam, że wypadek, błąd, czy jak to tam
nazwać, z udziałem Malfoya, wydarzył się w najgorszym terminie. Ale nie myślałam
o tym. Nie sądziłam, że spotka mnie taka ironia losu.
Rozstałam się z mężczyzna, którego kochałam nad życie, bo byłam zbyt niedojrzała
na założenie rodziny, a teraz będę miała dziecko z mężczyzna, którego jeszcze kilka
lat temu darzyłam szczerą i odwzajemnioną nienawiścią.
I on musiał się o tym dowiedzieć. Nie dlatego, że miał do tego prawo. To tej
małej istotce, którą nieświadomie sprowadziłam na świat, byłam to winna.
Bym nigdy nie wyrzucała sobie, że czegoś nie próbowałam jej dać, że coś jej
odebrałam unosząc się dumą. Choć w pewnym sensie już to zrobiłam.
Nieświadomie obrałam jej za ojca człowieka: aroganckiego, zuchwałego i
myślącego tylko o sobie, który w swoim ciasnym świecie nie znajdzie dla niej
miejsca.
Zanurzyłam usta w słodkim napoju.
Dlaczego spytał czy za niego wyjdę? To miał być durny, a wręcz niesmaczny, biorąc
pod uwagę całą sytuację, żart? Najpewniej chciał mnie upokorzyć. Czy liczył na to,
że rzucę mu się na szyję jak w romansie i wykrzyknę jakiś ckliwy tekst, o tym, że
zawsze go kochałam? Aby mógł potem powiedzieć, że chyba oszalałam? Nazwał
mnie szlamą… Pomimo upływu czasu nadal nienawidzę tego określenia. Ono mnie
już nie rani, tylko złości. Lecz teraz nawet nie czuję gniewu, nie obchodzi mnie
nawet ten blond włosy kretyn. Nie pamiętam bym kiedykolwiek tak się bałam,
nawet walcząc z Voldemortem. Wiedziałam wtedy, co mogło mnie czekać, a
tymczasem czuję się taka bezsilna. Nie mam pojęcia, co mam zrobić dalej i jak
będzie wyglądać moje życie za, właściwie w ciągu, kilku najbliższych miesięcy.
Nigdy nie byłam tak bezradna...